Pierwszy mecz odbył się w 2005 roku, kiedy to na Stadionie Ludowym pojawiła się ekipa ŁKS-u Łódź. Zagłębie stanęło przed szansą wygrania trzeci raz z rzędu. Lepszego początku nasza drużyna chyba nie mogła sobie wymarzyć, bowiem już w dziesiątej minucie spotania Hadis Zubanović wykorzystał świetne dośrodkowanie Marcina Morawskiego i z kilku metrów wpakował piłkę do bramki przeciwnika. Następne minuty przyniosły kolejną akcję z udziałem Bośniaka, jednak tym razem górą był bramkarz z Łodzi. ŁKS atakował coraz śmielej, co przyniosło efekt w postaci wyrównującego gola zdobytego w dwudziestej siódmej minucie przez Kłusa, który strzałem głową z pięciu metru pokonał Bębna. Osiem minut później goście stanęli przed szansą wyjścia na prowadzenie z powodu rzutu karnego podyktowanego za zagranie piłki ręką przez Adżema. Do jedenastki podszedł Niżnik i pewnym strzałem pokonał bramkarza Zagłębia. Dwie minuty po rozpoczęciu drugiej połowy został podyktowany drugi w tym spotkaniu rzut karny, jednak tym razem dla sosnowiczan. Do wyrównania doprowadził Marcin Lachowski. Niestety w pięćdziesiątej piątej minucie ŁKS, za sprawą Nuckowskiego, który w sytuacji sam na sam pokonał Bębna, wyprowadził kolejny cios.

„Miałem wewnętrzne przeczucie, że wyrównamy” - przyznał po meczu trener Krzysztof Tochel zapytany o trzecią bramkę dla gości. I jak się okazało, nie mylił się. Na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry Janusz Wolański wykorzystał dośrodkowanie Marcina Lachowskiego i strzałem głową pokonał bramkarza ŁKS-u. Wydawało się, że Zagłębie zmuszone będzie zadowolić się jednym punktem, aż tu nagle w dziewięćdziesiątej minucie do piłki ustawionej na trzydziestym metrze podszedł Tomasz Malinowski i mocnym strzałem skierował futbolówkę tuż pod spojenie bramki drużyny z Łodzi. Cóż to był za strzał! Kilka chwil po tym golu sędzia zakończył spotkanie i zwycięstwo Zagłębia w tym szalonym meczu stało się faktem.

 
„To było widowisko! Na takie mecze chce się chodzić! Gdy zmieniałem Małochę na Malinowskiego, to właśnie z myślą, by Tomek strzelił z rzutu wolnego. Chociaż nie przypuszczałem, że trafi z takiej odległości!” - skomentował tę bramkę trener Tochel.

 
Skład: Bęben – Warakomski (71’ Łuczywek), Hosić, Treściński, Adżem – Wolański, Morawski, Lachowski, Chwalibogowski (46’ Pitry) – Zubanović, Małocha (78’ Malinowski)

Sześć lat później Zagłębie udało się do Zielonej Góry, aby o punkty powalczyć z tamtejszą Lechią. Spotkanie to rozpoczęło się wyśmienicie dla naszej drużyny, bowiem już w pierwszej akcji, po faulu na Michale Filipowiczu podyktowany został rzut karny. Do jedenastki podszedł Marcin Lachowski i pewnie pokonał Dawida Dłoniaka. Zegar wskazywał wówczas sześćdziesiątą piątą sekundę gry. Jedenaście minut później szczęście ponownie uśmiechnęło się do sosnowiczan, ale tym razem nie chodziło o zdobytą bramkę. Piłkarz Lechii, Krystian Głowania sfaulował Ireneusza Grybosia w okolicy środkowej linii boiska i obejrzał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Gospodarze zmuszeni byli więc zmuszeni grać w osłabieniu jeszcze przez co najmniej siedemdziesiąt osiem minut. W pierwszych minutach po czerwonej kartce dla rywala nasi piłkarze próbowali podwyższyć wynik spotkania, ale zamiast uderzeń w światło bramki oglądaliśmy strzały nad lub obok bramki. Drugi celny strzał na bramkę Lechii pozwolił Zagłębiu podwyższyć wynik spotkania. Z prawej strony boiska dośrodkował Paweł Posmyk, a Marcin Lachowski strzelił głową tuż przy słupku. 

Po przerwie sosnowiczanie prezentowali się o wiele gorzej, co znalazł swoje odzwierciedlenie w sześćdziesiątej minucie, kiedy gospodarze strzelili bramkę kontaktową.
Do końca spotkania grające w przewadze liczebnej Zagłębie coraz bardziej dawało się zepchnąć do defensywy. Lechia przeprowadziła wiele bardzo groźnych akcji pod naszą bramką, natomiast sosnowiczanie nie przeprowadzili praktycznie ani jednej składnej akcji.

„Przede wszystkim cieszę się z trzech punktów i tylko z tych trzech punktów, ale po to tu przyjechaliśmy. Na pierwszym miejscu mieliśmy taki plan, żeby w pierwszych 10 minutach strzelić bramkę. Udało nam się nawet w pierwszej minucie. Bodajże w 19. sekundzie Filipowicz był faulowany. Mieliśmy ten wynik podwyższać i uspokoić młodzież zielonogórską. Byliśmy na dobrej drodze, ale w drugiej połowie graliśmy bez głowy, wkradł się chaos. Różne rzeczy miały na to wpływ. Końcówka przypominała mi końcówkę ostatniego naszego meczu i całe szczęście, że nie straciliśmy bramki na 2:2. Wygraliśmy 2:1 i myślimy już o następnym spotkaniu” - powiedział po tym meczu trener Zagłębia, Leszek Ojrzyński.

Skład: Szlakotin - Bednar, Markowski, Jarczyk, Żółtowski, Posmyk, Sierczyński, Lachowski, Napora (79' Jeremicz), Filipowicz (62' P. Stefański-ŻK), Gryboś (68' W. Białek)