Przychodził do klubu, mając 9 lat. W pierwszej drużynie debiutował jako szesnastolatek. Po osiemnastu latach gry odchodzi z Zagłębia, mówiąc że nikt mu tu nie gwarantował "dożywocia". Przedstawiamy rozmowę z Tomaszem Szatanem - o nim i o Zagłębiu.
W jaki sposób trafiłeś do Zagłębia?
- Urodziłem się w Miechowie. Moja rodzina pochodzi z tamtych okolic. Tata przyjechał za pracą do Kazimierza Górniczego. Przez 5 lat dojeżdżał tutaj, a później, jak miałem rok, przeprowadziliśmy się wszyscy do Sosnowca. Także wychowałem się w Kazimierzu Górniczym, do dzisiaj mam tam wielu znajomych. W Zagłębiu grał już od jakiegoś czasu mój kolega z osiedla Mateusz Borek, który zresztą zagrał kilka meczy w Zagłębiu w młodej ekstraklasie. Graliśmy zawsze ulica na ulicę, była rywalizacja między Zieloną i Wagową. Nie pamiętam tego, ale tata mi opowiadał, że mając 7-8 lat bardzo marudziłem mu, że chcę grać w Zagłębiu, więc w końcu dla świętego spokoju mnie zapisał. Na pierwszy trening trafiłem, jak miałem 9 lat.
Byli wtedy trenerzy, którzy w szczególny sposób wpłynęli na ciebie, jako piłkarza?
- Na pewno najmocniej trener Jąder, z racji tego, że najdłużej współpracowaliśmy. Fantastyczny człowiek, od tylu lat w Zagłębiu. Traktował nas jak ojciec. Po strzelonej bramce zawsze krzyczał: kocham cię Tomek, kocham cię Hubert! Do niego mam największy sentyment. Był też trener Skowronek, który po testach dał mnie od razu do starszego rocznika, żebym trenował z bratem, z którym razem zapisaliśmy się do klubu. Bardzo mile wspominam trenera Kręgla. Z podokręgu Sosnowiec miło wspominam obecnego prezesa Grząbę, który po meczu, w którym strzeliłem dwie bramki dzwonił do kogoś i mówił, że mamy perełkę.
W pierwszej drużynie debiutowałeś mając szesnaście lat.
- W tej rundzie grałem wcześniej w juniorach, bo nie miałem skończonych szesnastu lat. W ogóle zastanawiano się, czy mogę wystąpić w tym meczu ze względu na wiek. Trenowałem z pierwszą drużyną, a grałem na zmianę w juniorach i A-klasowych rezerwach. Tu muszę wspomnieć o trenerze Tochelu, który wystawił mnie w meczu z KSZO i dzięki temu, jako najmłodszy chłopak w historii, zagrałem w meczu na szczeblu centralnym. Dopiero później wyprzedził mnie Maciek Korzym. Dla mnie trener Tochel był dużą osobowością. Wszyscy w Zagłębiu chodzili koło niego przestraszeni, z różnych względów. Mimo wszystko to osoba wyjątkowa dla tego klubu, chociaż na pewno kontrowersyjna. Nie chciałbym się zagłębiać w ten temat, bo myślę, że cała polska piłka tak wtedy wyglądała. To że Zagłębie zostało ukarane wyjątkowo surowo, to chyba tylko dlatego, że wtedy byliśmy innym poziomie, niż Lech, Wisła czy Legia. Ale czy nasze grzechy były większe? Tego nie jestem pewien.
Wchodząc wtedy do drużyny, jako młody chłopak, miałeś idealistyczny obraz piłki nożnej?
- Można powiedzieć, że byłem szczylem. Wchodząc do szatni nikt ze mną nie rozmawiał o takich rzeczach. Nie miałem pojęcia, że takie rzeczy się dzieją. Było kilka postaci, które w tej aferze błysnęły najmocniej, to były osoby ciągnące za sznurki w tym klubie i myślę, że też poniosły największe konsekwencje. Wtedy nie miałem o tym pojęcia, a jak z czasem fakty zaczęły wychodzić na jaw, to było przykre. No bo przychodzi młody chłopak i jak ma rywalizować o cokolwiek, skoro wszystkie karty są już rozdane. Trening to był tylko dodatek, mecz tak samo. Może i dobrze, że o niczym nie wiedziałem, bo jedyna droga to byłaby ucieczka stąd. Tylko gdzie, skoro w całej Polsce działo się to samo?
Paradoksalnie do ekstraklasy awansowaliśmy z czwartego miejsca, bo za korupcję została zdegradowana Arka Gdynia, mimo że mieliśmy duże pieniądze i mocny personalnie skład.
- Takie były czasy, poza tym pieniądze nie grają. O atmosferze w szatni też by można dużo opowiadać. Były podziały: grupa zagłębiaków, grupa katowicka i zagraniczni piłkarze. Generalnie atmosfera nie była najlepsza i to się przełożyło na taki, a nie inny styl awansu.
Wraz z awansem z klubu odeszli Włosi i przejął go twój tata. Podobno prosiłeś go, żeby tego nie robił?
- Tak było i myślę, że nie ma się co temu dziwić. Zdawałem sobie sprawę, jak będę postrzegany w tej sytuacji. Z drugiej strony Zagłębie znalazło się wtedy pod ścianą. Włosi nie interesowali się klubem. Dawali pieniądze i mówili: bawcie się. No i niektórzy się dobrze bawili. Później umyli ręce, odcięli się i zostawili klub. Wiemy, jakim fanatykiem sportu był ówczesny prezydent. Nie było dla niego różnicy czy Zagłębie zagra w ekstraklasie, czy w IV lidze. W tej sytuacji, mimo że prosiłem tatę, to wiele osób namawiało go, żeby pomógł Zagłębiu. Przejął klub i na dzień dobry dostaliśmy dzwona: ujemne punkty i karną degradację.
Z perspektywy czasu wydaje się, że w tamtych warunkach spadek tylko o jeden szczebel był mało realny.
- Na początku to jeszcze jakoś wyglądało. W pierwszych kilku meczach odnieśliśmy chyba dwa zwycięstwa, a później przyszła seria porażek i po jesieni wyglądało to już ciężko. Na wiosnę zarząd postanowił dać trochę więcej szansy młodzieży, tak żeby po spadku był już zespół, który szybko będzie w stanie awansować. Staraliśmy się walczyć, ale prawda jest taka, że od początku byliśmy na straconej pozycji.
Ta grupa młodych piłkarzy miała się ograć i poprowadzić Zagłębie do awansu. Nie udało im się to, w dodatku spośród was tylko Rafał Pietrzak zaliczył później epizod w ekstraklasie.
- Z różnych powodów nie ułożyło się to tak, jak powinno. W tamtym momencie kilku z nas miało oferty z wyższych lig. Adriana Marka chciała Cracovia, Wojtek Białek również miał oferty. Jednym kariery zastopowały kontuzje, innym pozaboiskowe problemy i to pokolenie nie osiągnęło sukcesu na miarę talentu i oczekiwań. Poniekąd z winy nas samych, ale też szkolenie widocznie nie do końca było takie, jakie być powinno. Bo właściwie ilu wychowanków Zagłębia dokonało czegoś spektakularnego w ostatnich15-20 latach ? Tak naprawdę poza Danielem Treścińskim, który odszedł do ŁKS-u i zdobył mistrzostwo Polski nikt nie przychodzi mi do głowy. Prawda jest taka, że wcześniej wszystkie pieniądze były przeznaczane na pierwszą drużynę, na szkolenie nigdy nie starczało, dopiero teraz jest pula z budżetu miasta, która jest przeznaczona na szkolenie dzieci i myślę, że wychowankowie obecnej Akademii mają szansę osiągnąć w piłce więcej niż my.
Przez te lata gry w Zagłębiu miałeś konkretne oferty od klubów z wyższych lig?
- Miałem. Zwłaszcza w sezonie, w którym strzeliłem dziewięć bramek. Byłem na trzydniowych testach w Piaście. To był grudzień, a po Nowym Roku zadzwonił menedżer z Piasta, żebym przyjechał na trening. Zadzwoniłem do prezesa Baczyńskiego i mówię o tej propozycji. Prezes poradził, żebym nie jechał. Mówi: oglądali cię na meczach, byłeś na testach, znają cię. Jak będziesz tak jeździł na każde zawołanie, to później nie będą cię szanować. Powiedziałem: Ok nie ma tematu. Nigdy nie traktowałem Zagłębia jako trampoliny, więc nie miałem większego ciśnienia z tym Piastem ani z żadnym innym klubem.
Później jakieś oferty się pojawiały?
- W tamtym sezonie zajęliśmy czwarte miejsce. Nie udało się awansować. Dostałem konkretną ofertę z GKS-u Tychy, który grał wtedy w pierwszej lidze. Może była chwila zastanowienia, ale powiem szczerze, że nigdy mnie nie ciągnęło, żeby odchodzić za pieniędzmi. Było mi dobrze w Zagłębiu, chcieliśmy razem coś osiągnąć i postanowiłem zostać. Później kolejny sezon, jesień nam nie wyszła, później walczyliśmy, ale po raz kolejny się nie udało bo zajęliśmy 3 miejsce. I znowu pojawiła się propozycja z Tychów oraz z Sandecji Nowy Sącz. Wtedy zastanawiałem się najmocniej. Pojawiła się frustracja, bo to był już szósty sezon bez awansu, Mocno się głowiłem, ale zostałem i w kolejnym sezonie już zrobiliśmy awans.
Cofając się jeszcze do pierwszego sezonu w II lidze. Było przekonanie o tym, że od razu awansujemy, tymczasem okazało się, że trzeba było walczyć o utrzymanie w barażu.
- Po rundzie jesiennej nie wyglądało to jeszcze tak źle. Pamiętam, że wtedy w lidze królował Gawin Królewska Wola. Wszyscy mówili, że ma awans, a nagle się rozsypał. I zaciąg z Gawina pojawił się w Sosnowcu. Zarząd wyszedł z założenia, że skoro trener Kudyba przez kilka lat tak dobrze radził sobie w Królewskiej Woli, to poradzi sobie w Zagłębiu. Okazało się, że to trener, który ma mega luz. To była zima, gdzie normalnie masz po 2-3 treningi dziennie, jedziesz na obóz i mocno harujesz. U nas wyglądało to tak, że mieliśmy 2-3 treningi... tygodniowo. To oczywiście pół żartem, pół serio, ale przygotowania były nadzwyczaj lightowe. Przyszła wiosna, pierwszych sześć meczów, a my mamy już pięć porażek. Pamiętam mecz w Toruniu, to była druga kolejka. Wygraliśmy w 90 minucie, bo Michałowi Filipowiczowi piłka odbiła się od barku i jakimś cudem wpadła do bramki. W poniedziałek trener przychodzi na odprawę i mówi: panowie, strzelby odpaliły! Tak odpaliły, że kolejne cztery mecze były w palnik.
Później wraca trener Pierścionek.
- No i udało mu się jeszcze jakoś ten sezon odratować. Wygraliśmy kilka spotkań i mieliśmy baraż, który jak się okazało nie miał sensu, bo ktoś wycofał się z ligi i i tak mieliśmy utrzymanie. Byliśmy pod ogromną presją i jakoś z tego wyszliśmy, bo przecież nie takie były cele. Celem był awans, a my się kopaliśmy w barażach. Fakt, że wtedy chyba dziesiąte miejsce oznaczało grę w barażu, ale w niczym to nas nie usprawiedliwia.
Kolejny sezon był już lepszy, ale znowu bez awansu. Pod koniec trener Pierścionek mówił, że piłkarze nie mają siły trenować, bo nie dojadają. Było aż tak dramatycznie?
- Później wyszedł prezes Hytry i mówił, że piłkarze zarabiają po 12 tysięcy. Wydaje mi się, że trener nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności. Chodziło mu chyba o Mateusza Prusa, który wcześniej zerwał mięśnie dwugłowe i żeby mógł grać dalej w piłkę, jego rodzice wzięli kredyt na operację. Czy nie miał co jeść? Nie sądzę. Gdyby tak było na pewno powiedziałby o tym w klubie i ktoś by mu te pieniądze pożyczył. Aż tak źle u nas nie było.
Później pojawił się trener Chojnacki, który też nie popracował długo. Karuzela trenerska w Zagłębiu kręciła się bardzo szybko.
- W całej Polsce pojawiają się zarzuty, że trenerzy są za szybko zwalniani. Myślę, że ta tendencja powoli się zmienia. Sami prezesi widzą, że nie dają nawet czasu wdrożyć trenerom swoich metod. Wiadomo, jakim klubem jest Zagłębie i jakie wymagania były tu stawiane trenerom. Nie było możliwości, żeby ktoś tu przyszedł i budował. Awans musiał być natychmiast.
W ramach tego "natychmiast" tercet Adamczyk- Ogiela- Ojrzyński zakontraktowali siedemnastu nowych piłkarzy i powiedzieli, że gramy o awans.
- Nie wiem, co to był za pomysł, żeby wymienić siedemnastu zawodników i mówić, że się walczy o jakieś cele. Chyba nikomu w historii nie udało się czegoś takiego zrobić. To jest nierealne, żeby oni się zgrali w czasie okresu przygotowawczego. Ciężko zbudować atmosferę w szatni jak przyjeżdża wagon nowych piłkarzy. Piłka to jest biznes, ale wtedy w Zagłębiu był show-biznes.
Leszek Ojrzyński już wtedy był tak silną osobowością? Spodziewałeś się, że zrobi taką karierę?
- Zrobił na mnie spore wrażenia, szczególnie jego osobowość. To, jak wszedł do szatni i co do nas mówił. Wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Jest motywatorem, potrafi dotrzeć do piłkarzy, mówi zawsze prosto z mostu i buduje w szatni taką małą twierdzę. Jeżeli było coś nie tak ze strony klubu, na przykład zaległości finansowe, to walczył z prezesami. Pamiętam jak mówiłem tacie, że ten trener na pewno zrobi karierę, bo nigdy się nie spotkałem z osobą, która już przy pierwszym kontakcie wywarłaby takie wrażenie na szatni.
Ojrzyński znalazł się w ekstraklasie, a Zagłębie po kadencji prezesa Adamczyka nad przepaścią.
- To był jedyny moment, w którym w klubie, nawet jak na warunki drugoligowe się nie przelewało. Prezes Baczyński zaczął to wszystko budować na nowo. Chciał stworzyć zespół na chłopakach związanych z Zagłębiem. Pamiętam, że wygraliśmy mecz w drugiej kolejce z ROW-em 4:0 i wszyscy znowu zaczęli mówić, że Zagłębie idzie na awans. Kolejne spotkania pokazały, że w tamtym sezonie czeka nas ciężka walka o utrzymanie. Całe szczęście, że później przyszedł ś.p. trener Wyrobek i wyciągnął nas z dołka. Wprowadził bardzo fajną atmosferę i zaczęło to lepiej funkcjonować.
I znowu pojawiła się nadzieja na awans.
- Wtedy trenerem został Mirosław Kmieć. Wiosną mieliśmy serię chyba szesnastu meczów bez porażki. Widać było, że to wszystko idzie w dobrym kierunku. Pojawił się trener Smyła, zajęliśmy trzecie miejsce, a w kolejnym sezonie już wywalczyliśmy awans.
Jesień poprzedniego sezonu nie zapowiadała awansu. Szczególnie trener Smyła był krytykowany za zbyt defensywny styl, jaki narzucił drużynie.
- Na pewno to był bardziej defensywny styl, niż jest teraz. Ale nie było czegoś takiego, że trener przychodził i kazał murować bramkę. Zwracał uwagę na aspekty taktyczne, często mieliśmy treningi z przesuwania. Być może w pewnym momencie byliśmy już zmęczeni tym, że nie mamy swobody. Z drugiej strony trenerowi zależało, żebyśmy grali w piłkę. Pamiętam, że na treningach bramkarz nie mógł wybijać długiej piłki, tylko musiał grać do obrońcy. Także to nie jest tak, że po zmianie trenera nas coś nagle oświeciło i zaczęliśmy grać dobrze. Wszystko było już wcześniej trenowane i zapoczątkował to Smyła, ale brakowało tego ducha drużyny, który w wielu meczach w tym roku pozwolił nam odrabiać straty, wychodzić z nieprawdopodobnych opresji, do tego często w samych końcówkach spotkań co dodatkowo budowało nasze morale.
Ale po pierwszej kolejce rundy wiosennej nastąpiła zmiana, która zmieniła oblicze drużyny.
- Wtedy nie było już nic do stracenia, bo traciliśmy chyba 8 punktów do miejsca premiowanego awansem. Prezes uznał, że już na pewno nie spadniemy, więc trzeba dać szansę trenerom, którzy są na miejscu i ich zatrudnienie nie wiąże się z dodatkowymi kosztami. Wypaliło rewelacyjnie. Myślę, że w znacznym stopniu poprawiła się atmosfera. Już po zimowym okienku transferowym stworzyła się grupa, która się nawzajem szanowała, a wcześniej chyba nie do końca tak było. Wystarczyło nam trochę poluzować, ustawić dobrze zespół i poczuliśmy się swobodnie. Każdy mógł robić to, co potrafi najlepiej i nie musieliśmy się niczym przejmować bo odpowiedzialność brała na siebie trójka trenerów.
Czego się spodziewałeś po powrocie do I ligi?
- Właśnie nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Wcześniej mówiliśmy między sobą, że w pierwszej lidze grałoby nam się łatwiej. W sparingach z zespołami z ekstraklasy często graliśmy jak równy z równym i przeciwnicy dziwili się, co my robimy w tej drugiej lidze. Później w meczach o stawkę nie zawsze wyglądało to tak dobrze. Po awansie w rozmowach z prezesem ustaliliśmy, że nie będzie premii za utrzymanie, bo jesteśmy ambitni i chcemy czegoś więcej. Początek był w sumie taki sobie, ale w końcu przyszła seria pięciu zwycięstw z rzędu, zadomowiliśmy się na dobre w czołówce i trzeba myśleć o awansie.
W poprzednim sezonie byłeś podstawowym zawodnikiem, w tym grałeś już zdecydowanie mniej.
- Pod koniec poprzedniego sezonu złapałem kontuzję. W pięciu ostatnich meczach nie grałem, dopiero z Puszczą wszedłem na kilka minut. Ten uraz odnowił mi się w okresie przygotowawczym. Przez to straciłem początek sezonu. Później dostałem kilka szans, ale z biegiem rundy było ich coraz mniej. Pewna część mnie żałuje i jest mi bardzo przykro, że odchodzę, ale w pewnym momencie to już było bardzo męczące. Frustrowało mnie, że tyle czasu siedzę na ławce, bo w ostatnich sezonach większość spotkań grałem w pierwszym składzie i byłem do tego przyzwyczajony. Na horyzoncie pojawiają się nowe wyzwania i mam nadzieję, że mi to wyjdzie na dobre.
Trudno zaakceptować miejsce na ławce, ale chyba też trudno zaakceptować odejście, kiedy przed klubem otwierają się takie perspektywy?
- W momencie, kiedy w klubie działo się gorzej, a ja zostałem, chociaż miałem oferty nie zastrzegałem sobie tego, że nie będzie mnie można wyrzucić. W piłce nie ma sentymentów i nikt się nie będzie nad tobą litował. Klub podjął taką decyzję i trzeba ją zaakceptować. Uprawiasz ten zawód, bo kochasz grać w piłkę i takie długie siedzenie na ławce mija się z celem. Trudno byłoby mi wiosną przebić się do składu.
Co dalej?
- Czeka mnie nowe wyzwanie. Jeszcze nie wiem gdzie, chociaż jakieś rozmowy już trwają. Ale co by to nie było, mogę powiedzieć, że Zagłębie zawsze będzie w moim sercu i będę mu kibicował. Jestem dumny z tego, że przez tyle lat mogliśmy wspólnie tworzyć historię tego klubu. Życzę kibicom, żeby przyszły rok był równie udany, jak ten. To byłoby coś niesamowitego, gdyby tak nagle, sezon po sezonie, przeskoczyć do ekstraklasy.
Serwis 100% Zagłębie Sosnowiec nie ponosi odpowiedzialności za treść powyższych komentarzy - są one niezależnymi opiniami czytelników Serwisu. Redakcja zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy zawierających: wulgaryzmy, treści rasistowskie, treści nie związane z tematem, linki, reklamy, obrażające innych czytelników i instytucje. Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.
II LIGA
BRAMKI:
6 - Jewgienij Szykawka
5 - Kacper Skóra
2 - Linus Rönnberg, Bartosz Snopczyński
1 - Emmanuel Agbor, Marcel Broniewski, Adrian Gryszkiewicz, Mateusz Matras, Deniss Rakels, Dawid Szot
ASYSTY:
4 - Bartosz Snopczyński
3 - Patryk Gogół,
2 - Miłosz Pawlusiński, Linus Rönnberg, Dawid Szot
1 - Emmanuel Agbor, Marcel Broniewski, Bartosz Chęciński, Roko Kurtović, Patryk Mucha, Deniss Rakels, Kacper Skóra, Jewgienij Szykawka
CZERWONE KARTKI:
2 - Adrian Gryszkiewicz
1 - Emmanuel Agbor, Patryk Gogół, Kacper Siuta, Bartłomiej Wasiluk
ŻÓŁTE KARTKI:
5 - Bartosz Chęciński, Jewgienij Szykawka
4 - Adrian Gryszkiewicz, Dawid Szot
3 - Igor Dziedzic, Mateusz Matras, Linus Rönnberg, Kacper Skóra
2 - Emmanuel Agbor, Bartosz Boruń, Patryk Mucha, Bartłomiej Wasiluk
1 - Marcel Broniewski, Patryk Gogół, Mateusz Kabała, Roko Kurtović
REZERWY:
BRAMKI (V LIGA):
15 - Michał Barć
12 - Kacper Wołowiec
3 - Jan Marcinkowski, Bartosz Paszczela
2 - Milan Bazler, Kacper Kopera, Szymon Krawiec, Aleksander Steczek
1 - Patryk Mucha, Andrzej Niewulis, Piotr Płuciennik, Dawid Ryndak
BRAMKI (PUCHAR POLSKI):
5 - Kacper Wołowiec
2 - Kacper Mironowicz, Piotr Płuciennik, Aleksander Steczek
1 - Maciej Figura, Kacper Machnik, Kamil Wawrowski

































Dzięki Tomek ! Mam nadzieję, że to była też Twoja decyzja, szkoda że nie dograsz sezonu do końca w Zagłębiu.
Powodzenia !
Dzięki Tomek! Szkoda, że po tylu latach musisz się rozstać z Zagłębiem.
Powodzenia życzę!
Zaloguj się aby dodać własny komentarz