Mirosław Smyła:
- W szatni jest w tej chwili jak po pogrzebie. Ta druga połowa była żenująca i bardzo słaba w naszym wykonaniu. Chcieliśmy coś odmienić zmianami. Nic to nie dało. Naprawdę trzeba głęboko się zastanowić, co było tego powodem, bo dokładnie tydzień temu chłopaki biegali przez 90 minut jak najświeżsi zawodnicy. Zdobywali bramki, cieszyli się z gry i wszystko wyglądało tak, jak powinno. Dziś rozpoczęliśmy mecz straconą bramką. Po tej bramce obudziliśmy się, zdobyliśmy wyrównanie. Graliśmy bardzo dobrze, było wszystko OK. W przerwie motywacja, nastawienie do gry, wychodzimy i zespół znika. Ciężka chwila.

- To co mniej najbardziej martwi, podsumowując ostatnie pół roku, to mecze u siebie, które gramy skrajnie słabo. To jest przyczynek do głębokiej analizy, aby na swoim terenie, który powinien być naszym atutem, a nie słabością, te punkty zdobywać. Dużo pracy przed nami, żeby zdobywać punkty i zadowolić kibiców. Tym razem można powiedzieć, że frustracja udzieliła się nie tylko kibicom, ale i nam. Byliśmy blisko zbliżenia się do czołówki na odległość jednego meczu, ale wszystko się gdzieś oddala. Można się załamać, ale my się nie załamiemy. Przed nami kilka miesięcy pracy i mam nadzieję, że przez solidność i sumienność będziemy grali takie mecze jak tydzień temu w Mielcu.