Po końcowym gwizdku kibice Zagłębia byli bardzo źli na kogo się tylko dało - na piłkarzy, na trenera, a nawet na właściciela klubu. Trudno się jednak dziwić. Zagłębie straciło dzisiaj dwa punkty w spósob tak bardzo frajerski, że naprawdę ciężko wyobrazić sobie bardziej frajerską stratę punktów.

Pierwsza połowa stała pod znakiem zdecydowanej przewagi naszego zespołu. Goście przez większość czasu byli tylko tłem dla dobrze spisujących się sosnowiczan. Przewaga naszego zespołu znalazła swoje odzwierciedlenie już w 11. minucie meczu. Po dośrodkowaniu Michała Żółtowskiego z rzutu rożnego w polu karnym Olimpii powstało małe zamieszanie. Strzelać na bramkę gości próbował Krzysztof Markowski, ale jego uderzenie zostało zablokowane. Ostatecznie z bliska do siatki trafił Marcin Lachowski.

Trener Leszek Ojrzyński zamiast na Patryka Stefańskiego i Krzysztofa Naporę postawił na Pawła Posmyka i Ireneusza Grybosia i te zmiany miały też wpływ na taktykę. Było bardzo wiele dośrodkowań w pole karne do rosłego Posmyka, zarówno z rzutów rożnych i wolnych, jak i z autów wrzucanych przez Marcina Strojka. Niestety, nasz nowy nabytek, przekwalifikowany w Zagłębiu z napastnika na prawego pomocnika, nie potrafił wykorzystać ani jednego ze strzałów.

Goście w I połowie stworzyli sobie tylko dwie dogone sytuacje. W 15. minucie po dośrodkowaniu Tomasza Rogóża strzelał Adrian Frańczak, a Ołeksij Szlakotin wyciągnął się jak struna, wystawił dłoń i wybił piłkę na rzut rożny. Już w doliczonym czasie po strzale Huberta Kościukiewicza jeszcze efektowniej interweniował ukraiński golkiper sosnowiczan.

Zagłębie od 42. minuty grało z przewagą jednego zawodnika. Głupią czerwoną kartkę za dwie żółte zarobił kapitan, a zarazem stoper gości Bartłomiej Kowalski. Najpierw pobiegł do sędziego upomnieć się o żółtą kartkę dla Michała Filipowicza, którą nasz zawodnik i tak dostał, a 4 minuty później brutalnie sfaulował Ireneusza Grybosia. To zagranie od razu kwalifikowało się na pokazanie czerwonej kartki, ale arbiter był na tyle pobłażliwy, że najpierw wyciągnął z kieszeni żółty kartonik.

Wydawało się, że grające w przewadze Zagłębie spokojnie odprawi lidera z Grudziądza i po przerwie jeszcze podwyższy rozmiary prowadzenia. Niestety, w drugiej połowie spotkania nasi piłkarze nie grali już z takim zębem, jak w pierwszych 45 minutach. Nie mający już nic do stracenia goście zaczęli grać coraz odważniej, a Zagłębie sprawiało wrażenie, jakby tylko czekało na to, co zrobią rywale i liczyło na kontry.

Kilka takich akcji udało się wyprowadzić sosnowiczanom, ale nie przyniosły one powodzenia. Najbliżej strzelenie bramki był w 82. minucie Marcin Lachowski. Po jego strzale piłkę efektowną paradą na rzut rożny skierował Michał Wróbel. Za to w pierwszej minucie doliczonego czasu gry goście zdołali doprowadzić do remisu. W pole karne Zagłębia pobiegł nawet bramkarz Michał Wróbel. On nie miał jednak udziału w akcji. Po dośrodkowaniu Mariusza Kryszaka w polu karnym Zagłębia powstało zamieszanie, podobne do tego, po którym padł gol w I połowie. Paweł Kal kopnął z bliska futbolówkę, któryś z graczy naszego zespołu pilnujących słupka próbował jeszcze wybić piłkę, ale zrobił to za późno i piłkarze Olimpii oszaleli z radości.

Drugi raz w tej rundzie tracimy punkty tak frajersko. W Bydgoszczy graliśmy z przewagą jednego zawodnika i mogliśmy spokojnie kontrolować mecz, gdy Jakub Dziółka obejrzał czerwoną kartkę i siły się wyrównały. Dzisiaj od 42. minuty rywale grali w osłabieniu, a mimo tego potrafili doprowadzić do remisu. Ten remis jest wielkim sukcesem Olimpii i klęską Zagłębia. Choć do końca sezonu jest jeszcze 12 kolejek, to chyba już można się powoli szykować na to, że w sezonie 2011/2012 nie będziemy w Sosnowcu oglądali meczów I ligi.