Po raz drugi z rzędu Zagłębie doznało porażki na Stadionie Ludowym. Okoliczności porażki z Kotwicą można określić jednym słowem - dramat! Pierwsza połowa była rozgrywana przy zapadających ciemnościach, bowiem z powodu awarii agregatu oświetleniowego nie udało się uruchomić jupiterów. Elektrycy MOSiR-u długo walczyli z awarią, ale nie udało im się naprawić agregatu prądotwórczego. Dopiero po interwencji Krzysztofa Szatana i sprowadzeniu na stadion elektryka z firmy Algas udało się odpalić jupitery. Druga połowa spotkania rozpoczęła się przez to z prawie 50-minutowym opóźnieniem. Jedyny gol w pierwszej połowie padł w 26. minucie, gdy po dośrodkowaniu Rafała Pietrzaka z rzutu rożnego piłkę do bramki wbił Wojciech Białek. Gol ten był wielce kontrowersyjny, bowiem wydawało się, że nasz zawodnik mógł pomóc sobie ręką przy strzale. 13 minut po przerwie wyrównującą bramkę po błędzie Macieja Gostomskiego i strzale z narożnika pola karnego zdobył Władysław Sawczuk. Zagłębie ruszyło do odrabiania strat i w 77. minucie po podaniu Krzysztofa Myśliwego Rafał Bałecki z bliskiej odległości wpakował piłkę do bramki. Radość trwała tylko sekundy, bowiem za zdjęcie koszulki Bałecki został ukarany drugą żółtą kartką. Goście starali się wykorzystać przewagę liczebną i dążyli do zmiany wyniku. Udało im się to w doliczonym czasie gry. W drugiej dodatkowej minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego piłka została strącona pod nogi Pawła Grocholskiego, a ten skierował ją do siatki. To nie było ostatnie słowo Kotwicy. Dwie minuty później kolejna szybka kontra, piłka trafia w pole karne do Filipa Marciniaka, a ten posyła ją do bramki obok bezradnego Macieja Gostomskiego. Zagłębie przegrało mecz w najbardziej frajerski sposób jaki można sobie tylko wyobrazić - kompletnie bezsensowna czerwona kartka, a potem dwie bramki w doliczonym czasie gry. Większego dramatu chyba nie można sobie wyobrazić.