http://www.weszlo.com/news/4007Kapitalny wywiad z Kazimierzem Trampiszem o piłce nożnej kiedyś i teraz. Za długi żeby wklejać w całości, ale naprawdę warto przeczytać. Fragment o korupcji:
- Panie Kazimierzu, kiedy w Polsce zaczęła się korupcja?
- To trwa od wielu lat. W latach pięćdziesiątych zaczęło się kupowanie, bo człowiek jest przekupny. Zawsze ktoś potrzebuje sprzedać, kupić, jeden jest bogaty, drugi biedny. Jeden potrzebuje, inny nie musi. Na początku dogadywały się drużyny, z sędziami to nie za bardzo szły układy. Ale między drużynami, owszem. Zresztą, po co teraz o tym opowiadać, zmienią jeszcze ustawę i wezmą mnie do Wrocławia (śmiech). Jeśli jednak pytacie, czy korupcja była, to wam mówię: tak.
- Ale są w piłce ludzie, którzy mówią: nigdy nie widziałem, nic nie słyszałem, bzdury, nie u nas w klubie.
- Jest jeden taki w telewizji, ja go nienawidzę, szczeka, obraża, on jedyny święty. A brał pieniądze od przeciwnika i mogę mu to w oczy powiedzieć. Bramkarz, a miał, o, tyle centymetrów paznokcia. Przy stole siedział z tym paznokciem kilkucentymetrowym, ja patrzył na niego, to aż żal było. To debil był. Ja patrzeć nie mogę na niego, dwa zawały miałem, nie mogę się denerwować.
- Zetknął się pan kiedyś z korupcją?
- Jak prowadziłem Stal Rzeszów, to był tam Kruczek, taki pierwszy sekretarz. Graliśmy z Legią na wyjeździe, i byliśmy zagrożeni spadkiem. Kruczek wzywa mnie i prezesa, i pyta: „Towarzyszu, co wyście zrobili, żeby zdobyć dwa punkty w Warszawie?”. Prezes odpowiada: „Towarzyszu sekretarzu, myśmy się naradzili z trenerem, pojedziemy do Dębicy, my ich zgrupujemy, trener ich potrenuje, z Warszawy przyjedziemy z punktami”. Sekretarz był może durny, jak to każdy sekretarz, ale pyta mnie: „Co wy na to?”. „Towarzyszu, według mnie, jak my naszym piłkarzom damy nawet po willi i po samochodzie, to oni z Legią nie wygrają” – powiedziałem szczerze, bo ja miał tylko Domarskiego w składzie ze znanych piłkarzy, a Legia samych najlepszych. Jak sekretarz to usłyszał, to się odwrócił do prezesa i pyta: „Słyszeliście? To wy mi tu nie opowiadajcie o treningach, tylko jedźcie do Warszawy, bo mecz trzeba kupić! Bo Rzeszów to brama na Bieszczady! Jesteśmy reprezentacyjnym miastem. Turystyka tu u nas, ludzie chcą przyjeżdżać, my musimy mieć ligę!”. Poszło tak: w Rzeszowie chłopki byli to oni ani be, ani me, nijak załatwić nic nie umieli. Pojechaliśmy więc z prezesem sportowym do Warszawy, zawołaliśmy trzech z Legii, a była taka kawiarenka koło sejmu. Mamy prośbę, ale nie za darmo. Macie tu tyle, a tyle, koniec. Dostali te pieniądze trzy dni przed meczem, my wiedzieli, że jak oni się podzielą już, to żony od razu kupią płaszcze, swetry, buty, i oni będą musieli honorowo przegrać. No i wygralimy, 2:1. Często drużyny układały się, jak ktoś czegoś potrzebował, ale potem zaczęły się podchody pod trzech, albo pod jednego – bramkarza na przykład. I od tego zaczęło się całe zło. Ale proszę, nie pytajcie o nazwiska.