A oto ten tekst:
Sprawa piłkarzy Zagłębia - Mariusza Ujka i Sebastiana Stemplewskiego - którzy podczas meczu z Górnikiem Polkowice poparzyli się na Stadionie Ludowym, upadając na linie autowe wysypane niegaszonym wapnem, nabiera rumieńców. Trwa poszukiwanie winnego, a wersji wydarzeń jest tyle, ilu zainteresowanych...
Pierwszym efektem afery jest zaskakujące odkrycie: współpraca pomiędzy Zagłębiem a MOSiR-em Sosnowiec (właścicielem stadionu), która wyglądała do tej pory na wzorcową, nie układa się. Konflikt na "Ludowym" narastał od dłuższego czasu, ale dopiero teraz wyszedł na światło dzienne.
Szczegóły przybliża były sponsor Zagłębia, człowiek będący blisko spraw klubowych, Włodzimierz Moliszewski: - Już dawno ostrzegałem, że nie można wysypywać linii wapnem, ale nikt nie chciał słuchać. Przecież kierownik obiektu Leszek Baczyński ma na stanie maszynkę do malowania linii farbą. Ale wapno jest tańsze... Niech nikt nie próbuje zaciemniać obrazu. Za przygotowanie boisk odpowiada MOSiR, a bezpośrednio - pan Baczyński i jego podwładni. Ale on żyje z dyrektorem klubu (Wojciechem Rudym) jak pies z kotem.
Jeden urzęduje na parterze, drugi na pierwszym piętrze, ale zamiast porozmawiać, ślą do siebie pisma. Kierownik potrafi złośliwie nie przygotować boisk na mecze sparingowe. Mam prawo troszczyć się o Zagłębie, bo wpompowałem w ten klub mnóstwo prywatnych pieniędzy, a pan Baczyński złotówki z kieszeni nie dał!
Kierownik Baczyński komentuje sprawę lakonicznie: - Przepraszam, a kto to jest pan Moliszewski? Jak widzę, każdy może zadzwonić do redakcji i na przykład powiedzieć, że Baczyński jest zły. Jeśli uznam, że tekst godzi w moje dobra osobiste, podam was do sądu z powództwa cywilnego. Cóż, wkroczyliście na niebezpieczny grunt...
Z kolei zasiadająca w zarządzie Zagłębia Sosnowiec S.S.A. Anna Grodecka twierdzi: - Umowa pomiędzy spółką a miastem reguluje wszystkie sprawy. My w ogóle na boiska nie wchodzimy z pracami technicznymi, bo obiekty nie są nasze. Podczas imprezy masowej odpowiadamy za wiele kwestii, ale akurat za boiska odpowiada wspomniana instytucja. Jeśli poszkodowani piłkarze zdecydują się wstąpić na drogę sądową, mogą liczyć na pełne poparcie klubu i udostępnienie dokumentacji.
Całe zamieszanie mocno irytuje dyrektora MOSiR-u Zbigniewa Drążkiewicza. - W tym momencie zawodnicy mnie nie obchodzą. Ewentualnie klub może nam coś zarzucić - wyjaśnia. - Przyznam jednak, że nie rozumiem pretensji, bo nie ma ustaleń, czym mają być malowane linie, czego klub oczekuje od miejskiego ośrodka. Pan Rudy nie robi nic, by się z nami spotkać i porozmawiać. Umowa pomiędzy miastem i klubem jednoznacznie określa, że organizatorem imprezy masowej jest Zagłębie i - jako pracodawca - odpowiada za bezpieczeństwo swoich pracowników.
Wygląda na to, że spór rozstrzygnie sąd. Wczoraj Mariusz Ujek skontaktował się z kancelarią prawną, która poprowadzi jego sprawę.
Kilka słów komentarza.
Śmieszne są słowa Drążkiewicza, że nie ma ustaleń czym mają być malowane linie. Przecież wystarczy być średnio rozgarniętym, żeby wpaść na to, że linii nie wolno sypać szkodliwym dla zdrowia wapnem, ale w MOSiRze nikt na to nie potrafił wpaść.
Baczyński zbyt emocjonalnie podchodzi do całej sprawy i ma gdzieś w sercu żal, ze został zwolniony z posady dyrektora Zagłębia, ale za to, co robił w tym klubie w sezonie 2001/2002 takie zwolnienie było jak najbardzie uzasadnione. Ale jeśli już straszy gazetę procesem (tylko ciekawe, w jaki sposób tekst miałby godzić w jego dobra osobiste?) i pyta "kto to jest Moliszewski" to też się ośmiesza.
Nie bez winy jest też Rudy. Jako dyrektor klubu powinien też się zainteresować przygotowaniem boiska, ale woli się zająć wypraszaniem telewizji ze stadionu.
Mamy teraz "wspaniały" wizerunek w mediach. Telewizja ma teraz w dupie mecze Zagłębia i woli jechać do Jaworzna, czy Bielska, a media rozpisują się o "zagubionych" przelewach za Morawskiego i o oparzeniach. Naprawdę niełatwo zapracować na taki wizerunek, ale nam się udało.