Zmarł Teodor Wieczorek. Legenda przede wszystkim chorzowskiej piłki, ale moim zdaniem również sosnowieckiej. Oto najbardziej nas interesujący fragment wspomnien o zmarłym z Gazety Wyborczej:
Wieczorek furorę zrobił także w Sosnowcu, choć początki nie były łatwe. - Przejmowałem klub krótko po Ewaldzie Cebuli - też Ślązaku. Ewald wytrzymał w Zagłębiu bodaj sześć tygodni. Działacze przynieśli mu wymówienie na boisko. Nie należę do bojaźliwych ludzi, ale okrzyki: "Ciebie też wywieziemy! Już mamy dla ciebie taczki!" - do przyjemnych nie należały. Najgorzej było na początku - część kibiców nie nazywała mnie inaczej jak "Niemiec" - opowiadał nam Teo.
Z kibicami lekko nie było, a jak przyjął go zespół? - Piłkarze chcieli wygrywać i nie miało dla nich znaczenia, kto jest trenerem. Czy bramki strzelał Ślązak, czy Zagłębiak. W szatni czasami ktoś krzyknął: "Ty hanysie". W odpowiedzi usłyszał: "Ty gorolu!". I było po sprawie. Od początku wiedziałem, że zespół, kibiców, mogą zjednoczyć tylko zwycięstwa, i tak się stało - relacjonował Wieczorek.
- Pierwszy raz spotkaliśmy się w roku 1962. Stal Sosnowiec została właśnie przemianowana na Zagłębie - wspomina Zbigniew Myga, były piłkarz, a potem trener Zagłębia. - Teodor Wieczorek miał nas poprowadzić do wielkich sukcesów. I poprowadził! To było piękne pięć lat. Czołowe miejsca w lidze, dwa razy Puchar Polski. Bez niego to nie byłoby możliwe. W 1962 roku był jeszcze młodym człowiekiem, a mimo to stał się dla nas wielkim autorytetem. Nigdy nie mieliśmy go dosyć, to był nasz Alex Ferguson. Mogliśmy z nim pracować latami. Potrafił stanąć przed piłkarzem twarzą w twarz i wykrzyczeć mu w oczy, co o nim myśli. Nikt się jednak nie obrażał, bo też w swoich sądach był sprawiedliwy - opowiada Myga.
- Pamiętam jak pojechaliśmy na wyjazdowy mecz do Warszawy i dwóch naszych czołowych piłkarzy [Andrzej Jarosik i Władysław Gzel - przyp.red.] poszło nocą w miasto. Teo ich namierzył i odsunął od drużyny. Wolał zaryzykować porażkę, niż przymknąć oko na ich występek. Takim ruchem zyskał nasz szacunek, a my odwdzięczyliśmy mu się wygraną. Nie zamykał się tylko na piłkę, chociaż o sporcie mógł rozmawiać godzinami, wiedział jakie problemy ma każdy z piłkarzy - jakie lubi filmy, jakiej słucha muzyki. Jego odejście było dla nas wielkim zaskoczeniem. To była dziwna wymiana. Wieczorek poszedł do Ruchu, a z Chorzowa przyszedł do Sosnowca Artur Woźniak. Na Ludowym plotkowano, że trener Wieczorek poczuł się za pewnie, powiedział słowo za dużo i tak za to zapłacił. Piłkarze go żałowali, bo to był superczłowiek - kończy Myga.
Całość:
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3502 ... &startsz=xI jeszcze fragment z tegoż artykułu (ku pokrzepieniu serc):
Z kolei z sosnowiczan uczynił jedną z najsilniejszych drużyn w kraju. Na występach w Pucharze Ameryki w 1964 roku jego Zagłębie Sosnowiec potrafiło rozbić 4:0 Werder Brema, w sezonie 1964-1965 mistrza NRF! Dzisiaj, kiedy dostajemy baty z Koronowem brzmi to jak science- fiction. W każdym razie nieraz miałem okazję sie przekonać jakim szacunkiem cieszył się Wieczorek wśród starszych kibiców nawet wiele lat po odejściu.