AFERA KORUPCYJNA | DYREKTOR Z SOSNOWCA W RĘKACH POLICJI
Fałszywy awans
Wojciech R. nie był szczególnie zaskoczony, gdy wczoraj około godziny 11. trafili do niego policjanci w cywilu. Po wcześniejszej akcji stróżów prawa w Opolu, gdzie ze stadionu Odry zabrano drugiego trenera Podbeskidzia, Michała N., było przesądzone, że prokuratura zatrzyma kogoś z prominentnych działaczy, za takiego uważano dyrektora
Zagłębia. R. to także były sędzia I-ligowy, który pracował w sosnowieckim klubie, odpowiadając za szkolenie młodzieży. W sezonie 2003/04 jego główne zajęcie dotyczyło kontaktów z sędziami, którzy pomagali w załatwieniu awansu do II ligi. Wyścig ze Śląskiem
Wrocław był bowiem kosztowny i wymagał wsparcia ze strony rozjemców.
Pętla na szyi
Pokłosiem działań korupcyjnych, polegających na wręczaniu łapówek sędziom, były zatrzymania piłkarzy, Mariusza U., Łukasza A. i Marcina L. Z kolei Wojciech Małocha, gdy już nie był zawodnikiem sosnowiczan, sam zgłosił się do wrocławskiej prokuratury, potwierdzając zeznania kolegów. Pętla powoli zaczęła się zaciskać na szyi dyrektora, który
z kamienną twarzą mówił, że Zagłębie nie ma nic wspólnego z kupowaniem meczów w trzeciej czy drugiej lidze. – Nasz klub nie uczestniczył w tych brudnych sprawach – zapewniał R., jakby wskazując palcem na zawodników, którzy niby
z własnej inicjatywy przeznaczali premie na zapewnienie sobie przychylności rozjemców.
Ale wyjaśnienia Mariusza U., obecnie piłkarza GKS BOT, który przyznał, że to działacze go
szantażowali są bardzo wymowne. – Na mieście aż huczało od plotek, wskazywano na
nieprawidłowości w działaniach klubu – mówi anonimowo jeden z byłych piłkarzy Zagłębia,
który bardzo dobrze zna dyrektora. – Niektórzy nawet twierdzili, że R. wyprzedził ruchy
prokuratury i sam się zgłosił, zwalając wszystko na piłkarzy. W klubie był dyktatorem,
który wszystko wiedział i o wszystkim sam decydował. Kiedy pojawili się Włosi, którzy
kupili Zagłębie, to pozrywał wszystkie kontakty ze sponsorami.
Nie tylko na boisku był arogancki, pewny siebie. Zawsze chciał pełnić dominującą
rolę. Był zupełnym przeciwieństwem innego reprezentanta Polski wywodzącego się z Zagłębia, świętej pamięci Włodka Mazura, który był wspaniałym kolegą.
Policja zepsuła imieniny
W poniedziałek R. obchodził imieniny, wspólnie z trenerem, Jerzym Dworczykiem. Dyrektor
przyjmował gratulacje i kwiaty, zaś we wtorkowy ranek odpowiadał na sms-y z życzeniami.
Przedłużoną imprezę w najlepszym momencie zepsuli mu policjanci...
W klubie miał do załatwienia wiele ważnych spraw, jednak nie pozwolono mu zadzwonić
na Stadion Ludowy. – Grałem z Wojtkiem w Zagłębiu i nawet dwukrotnie zdobyliśmy
Puchar Polski. To były piękne czasy. Ale tej przykrej sprawy nie będę komentował –
ucina rozmowę Dworczyk, który przed wczorajszym treningiem bezskutecznie czekał na telefon od dyrektora. Cała sprawa najbardziej zaniepokoiła włoskiego właściciela klubu, Francesco Cimminellego i prezesa Zagłębia, Giancarlo Motto, którzy będą mieli wygodny pretekst, by wycofać się z finansowania drużyny.
Gdyby do tego doszło, liczna rzesza kibiców będzie musiała zapomnieć o ekstraklasie. –
Ani właściciel, ani ja niczego nie komentujemy. Poczekamy na rozwój sytuacji – nabrała wody w usta Anna Grodecka, członek zarządu, będąca pełnomocnikiem włoskiego sponsora.
„Ojciec-dyrektor”
R., który jest członkiem kolegium śląskich sędziów, nie był specjalnie lubiany po drugiej
stronie Brynicy. Na Śląsku tylko czekano na jego potknięcie. Inne kluby z regionu bały się rywalizować z Zagłębiem, dowodząc, że „ojciec-dyrektor”, jak złośliwie nazywali Wojciecha R., jest w stanie dogadać się z każdym arbitrem. – Na pewno był lepszym piłkarzem, niż sędzią – uważa Piotr Werner, który tak jak iWojciech R. skorzystał w latach 80-tych z szybkiej ścieżki awansu. Wojciech R. swój awans do grona sędziów I-ligowych,
a później międzynarodowych zawdzięczał znajomości z Januszem Eksztajnem, synem
ówczesnego szefa PKS, Stanisława Eksztajna. Były reprezentant kraju był zaufanym człowiekiem
„Księcia Janusza”, więc nic dziwnego, że tata Eksztajn spoglądał przychylnym okiem na
kolegę syna. Za granicą nie miał dobrych notowań, często prowadząc mecze reprezentacji kobiecych, co nie wymagało dużych umiejętności. Próbował także sił w biznesie. Wspólnie
z innym arbitrem ligowym, Markiem Cherjanem prowadził sklep mięsny w Sosnowcu. Ale
obaj panowie poróżnili się w interesach i spółka się rozleciała.
Apodyktyczny charakter R. powodował, że trudno mu było znaleźć prawdziwych przyjaciół.
JERZY MUCHA