Zbigniew Mikołajów żartuje, że z najbliższych o jego "śmierci" wie tylko żona. Tak naprawdę nie jest mu jednak do śmiechu. Został pomówiony przez znanego reżysera.
Janusz Zaorski, reżyser filmowy (m.in. "Matka Królów", "Piłkarski poker"), opublikował w zeszłym tygodniu w "Przeglądzie Sportowym" felieton, którego pewnie będzie żałował do końca życia. Napisał w nim o piłkarzach, którzy rozmienili swój talent na drobne. Akapit poświęcił też Mikołajowowi, przed laty napastnikowi Zagłębia Sosnowiec.
Zaorski napisał: "(...) wchodził na końcówki spotkań i zawsze strzelał jednego, a czasami dwa gole. Świetne warunki, wzrost, znakomita gra głową, wszystkie te atrybuty rozmienił na wódę. (...) Mikołajów zapił się na śmierć".
Były snajper Zagłębia wiedzie w Sosnowcu spokojny żywot górniczego emeryta. O tym, że "nie żyje" dowiedział się od Jerzego Miedzińskiego, kolegi z drużyny. - Jurek to porywczy człowiek. "Idź do sądu. Żądaj zadośćuczynienia" - podnosił głos. Nie powiem, "kopnęło" mnie to i to zdrowo. I to nawet nie to, że "nie żyje". Ale, że przez wódę! To jakaś totalna bzdura. Pewnie, że zdarzyło się wypić, ale gdzie mi tam do alkoholika! - irytuje się Mikołajów, który oczekuje przeprosin i sprostowania. "Mam 58 lat i żyję" - pisze do Zaorskiego.
Mikołajów pochodzi z sosnowieckiego Klimontowa. Dla piłki odkrył go trener Marian Podgórski. - Zacząłem treningi w Górniku, ale gdy na zajęcia przestali chodzić koledzy, to i ja zrezygnowałem. Podgórski tak długo pukał do moich drzwi, że w końcu mnie przekonał, że jednak warto - wspomina.
Mikołajów jest jedynakiem. Ojca nie znał. Wychowała go matka, która miała poważne problemy ze wzrokiem. - Gdy grałem już w Zagłębiu, zdarzało się, że po wygranym meczu na Ludowy przyjeżdżała "nyska" z wódką i pieczonkami dla drużyny. Wtedy grzecznie dziękowałem za gościnę i uciekałem do domu. Miałem komu pomagać - wspomina.
W ekstraklasie zadebiutował dzięki Jackowi Gmochowi. Selekcjoner reprezentacji Polski podczas mistrzostw świata w Argentynie w 1978 roku był w sosnowieckim klubie trenerem koordynatorem. - Nie byłem chojrakiem, ale Gmoch umiał mnie podejść i dodać pewności - mówi.
Gdy wchodził do pierwszej drużyny, Zagłębiem trzęsły takie nazwiska jak reprezentanci Polski Roman Bazan i Andrzej Jarosik. - A pan wie, że Jarosik to dostał zgodę na zagraniczny wyjazd dzięki mnie? Pamiętam taki mecz z Lechem Poznań. Graliśmy w Czeladzi, bo Ludowy był wtedy w remoncie. Działacze obiecali Jarosikowi, że jak wygramy to może się pakować. Było 2:0, a ja strzeliłem jedną z bramek - uśmiecha się. Z trenerów dobrze wspomina m.in. Teodora Wieczorka, Józefa Gałeczkę i Andrzeja Strejlaua. - Na Strejlaua mówiliśmy "narkoman". Kawę pił jak inni wodę. No i trudno było go zobaczyć bez papierosa - mówi.
Mikołajów, Jerzy Dworczyk, Włodzimierz Mazur - to był atak, który pchał Zagłębie do kolejnych zwycięstw. - Pewnie mogłem osiągnąć więcej, gdyby nie kontuzje. Szczególnie kolana. Do dziś się leczę. Po tym jak skończyłem z piłką, noga bolała mnie tak bardzo, że nie mogłem przejść 150 metrów. Poszedłem do lekarza, a ten złapał się za głowę. "Na pana łydce nie czuję tętna" - wystraszył mnie. Okazało się, że mam problemy z krążeniem - mówi.
W 1980 roku selekcjoner Ryszard Kulesza powołał Mikołajowa do reprezentacji. - Miałem dobrą rundę jesienną. Pojechałem na mecze do Maroka i Iraku. Debiutowałem w Maroku. Reprezentacyjnej koszulki nie mam, bo się wymieniłem się z rywalem. Moja córka długo w niej chodziła. Z czasem to chyba poszła na szmaty - mówi.
Mikołajowa z rozrzewnieniem wspominają też kibice AKS-u Niwka. W dzielnicowym klubie z Sosnowca był prawdziwą gwiazdą. Strzelał i po kilkadziesiąt bramek na sezon. - W Niwce wypatrzyli mnie działacze Piasta Gliwice. Dawali dobre pieniądze, ale policzyłem, że brakuje mi pięciu lat do emerytury i zostałem. Mogłem też wyjechać do Płocka, ale nie chciałem mamy zostawiać samej. Poszedłem pracować pod ziemię. A tam wiadomo - w kółko gadało się o piłce - śmieje się.
Mikołajów nie pamięta, kiedy ostatni raz był na stadionie Zagłębia. - Nikogo tam nie znam - mówi. - Jak to nikogo? A Leszka Baczyńskiego, nowego prezesa? - dopytuję się. - No tak, Leszka znam. Może przyjdę... Wolę jednak pobawić się z wnuczkiem. Borys ma już półtora roku. Pan spojrzy jak szybko biega - mówi i pokazuje nagranie na telefonie komórkowym
http://www.sport.pl/pilka/1,64946,98990 ... __nie.html