W latach 70. kluby piłkarskie miały takie przebicie, że potrafiły nawet skracać wyroki! Wiedzą coś o tym ówcześni działacze Zagłębia Sosnowiec. Najbardziej znanym piłkarzem, który wyszedł na wolność dzięki uporowi piłkarskich działaczy, był Władysław Grotyński.
Dziś wzruszylibyśmy ramionami, gdyby ktoś postraszył nas, że trafimy za kraty za przewóz przez granicę amerykańskich dolarów. W 1971 roku reprezentacyjnemu bramkarzowi Legii nie było jednak do śmiechu. O "aferze dolarowej" było głośno w całym kraju. Grotyński został przyłapany razem z Januszem Żmijewskim, kolejnym piłkarzem Legii, na przemycie waluty po wyjazdowym meczu z Feyenoordem Rotterdam.
Wokół tamtego zdarzenia narosło wiele legend. Nie brakuje osób, które twierdzą, że Grotyńskiego wsypali działacze Legii, którzy po prostu chcieli mu utrzeć nosa. - To była nietuzinkowa osobowość. Enfant terrible polskiego futbolu. Nie dał sobie założyć kagańca komunistycznych władz. Obracał się wśród artystów, warszawskiej cyganerii. Bohdan Łazuka, Wojciech Gąssowski, Iga Cembrzyńska, Stanisław Dygat - to byli ludzie, z którymi spędzał wolny czas - wspomina Krzysztof Smulski, wieloletni działacz Zagłębia.
Grotyński lubił się wyróżniać, nosił markowe ciuchy z zagranicy, jeździł białym mustangiem. W całej Polsce takich aut było tylko kilka. Z piłkarzy mieli je jeszcze Jan Banaś z Górnika Zabrze i Witold "Giga" Majewski z Zagłębia.
- "Giga" miał to auto najdłużej i znał je na wylot. Gdy coś się psuło, a najczęściej była to skrzynia biegów, Grotyński zawsze zwracał się do niego o pomoc - uśmiecha się Smulski. Gdy Grotyński zorientował się, że grozi mu aresztowanie i przepadek mienia, zaparkował swojego mustanga na parkingu amerykańskiej ambasady i po raz kolejny zagrał komunistycznej władzy na nosie.
"Śruba" szybko ułożył sobie życie za murami. Miał posłuch wśród współwięźniów, ponoć należał nawet do tzw. grypsery. Z więzienną pryczą pożegnał się jednak bez żalu.
Grotyńskiego w Zagłębiu wymyślił Jacek Gmoch - późniejszy pierwszy trener reprezentacji, który był wtedy konsultantem w klubie z Sosnowca. Żmudna walka o wyciągnięcie bramkarza na wolność rozpoczęła się od jego przeniesienia z więzienia w Krzywańcu do Zakładu Karnego w Wojkowicach.
- W Sosnowcu stał się bożyszczem kibiców. Znowu królował w najlepszych restauracjach w Sovoyu czy w Reksie. Na boisku bronił jak maszyna. W młodości był mistrzem Polski juniorów w rzucie dyskiem, więc bez trudu przerzucał piłkę z jednego pola karnego na drugie - opowiada Smulski. Zagłębie było ostatnim znaczącym klubem w karierze "Śruby", na koniec wrócił jeszcze do Mazura Karczew, w którym zaczynał przygodę z piłką.
- Liczył, że wyjedzie za granicę. Do Stanów chciał go ściągnąć kuzyn, nasz słynny pięcioboista Gerard Pyciak-Peciak. Nic jednak z tego nie wyszło. Władza zwodziła go tak jak przed laty. Nigdy nie dostał paszportu - mówi Smulski.
Grotyński zaczął więc żyć własną legendą. Został cinkciarzem, sprzedawał dolary pod warszawskim Domem Chłopa. Pił i staczał się coraz niżej. Pod koniec życia często przesiadywał w wojskowym kasynie niedaleko siedziby PZPN-u. Chory, napuchnięty na twarzy, prosił, żeby mu stawiać. Zmarł na zawał 28 czerwca 2002 roku. Znaleziono go na ławce w jednym z warszawskich pubów. Jest pochowany w Radości pod Warszawą.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3505 ... a_gra.html