Zbigniew Myga, ikona Zagłębia Sosnowiec kończy 80 lat. "Byliśmy mistrzem Polski przez 13 minut"Wojciech Todur
12 listopada 2019 | 11:07
Piłkarze Zagłębia Sosnowiec idą na piętro klubowego pawilonu, a tam na stołach stoją kieliszki i butelki szampana. Po chwili wszedł prezes klubu Franciszek Wszołek w towarzystwie Edwarda Gierka. "Towarzysz Edward ma do was parę słów" - zagaił Wszołek.Zbigniew Myga kończy we wtorek 80 lat. To obok Józefa Gałeczki - kolejnego 80-latka - najbardziej utytułowany piłkarz, a potem trener Zagłębia Sosnowiec. Jeden trafił do Sosnowca z Myszkowa, drugi wychował się w Gliwicach. Gdy jednak pytać o wzór Zagłębiaka i przywiązania do klubowych barw, to kibice bez wątpienia wskażą właśnie na nich.
Spotkanie z dwójką wybitnych graczy to wielka przyjemność. Myga potrafi zagadać każdego. Gałeczka wtrąca co bardziej smakowite kąski. – Czy mieliśmy kiedyś szansę na mistrzostwo Polski? – zastanawia się Myga. Zagłębie ma w swojej kolekcji cztery Puchary Polski, cztery raz zdobyło też srebrny medal MP.
– Raz byliśmy blisko... Taka jest jednak piłka. Zawsze znalazł się ktoś lepszy. Potrafiliśmy wygrać z najmocniejszym Górnikiem Zabrze. Górnikiem, który miał w składzie Staszka Oślizłę i Włodka Lubańskiego. Potrafiliśmy ograć na wyjeździe Legię. Cóż jednak z tego, gdy na koniec inni zawsze byli lepsi – wzdycha Gałeczka.Najbliżej mistrzostwa Sosnowiec był w roku 1955. Nie było jeszcze wtedy Zagłębia, a rewelacją rozgrywek była Stal, ligowy beniaminek. Decydujący o mistrzostwie mecz odbywał się na stadionie przy alei Mireckiego. Dziś to obiekt Czarnych Sosnowiec. Stal do złota potrzebowała wygranej. Legii wystarczał remis. – Byłem na tym meczu. Byliśmy mistrzem przez 13 minut... – wspomina Myga.
W pierwszej minucie bramkę dla Stali strzelił Czesław Uznański. Wyrównał po wspomnianych 13 minutach Lucjan Brychczy, pochodzący z Nowego Bytomia piłkarz Legii, która w 1955 roku zdobyła swój pierwszy tytuł mistrza w historii klubu.
– Wtedy nawet nie przypuszczałem, że za trzy lata będę już zawodnikiem klubu z Sosnowca. Interesowały się mną wtedy także Wisła i Cracovia. Postawiłem jednak na Stal i nigdy tego nie żałowałem. Poznałem w Sosnowcu wielu wspaniałych ludzi. Grałem przy pełnych trybunach. Wszyscy zazdrościli nam kibiców. My nigdy nie zdobyliśmy mistrzostwa, ale oni byli najlepsi w Polsce. Kto przyjeżdżał do Sosnowca, mówił, że nasi fani są „niemożliwi” – mówi Myga.
Słynne zdanie Jana KiepuryMyga i Gałeczka często mówią o „charakterze Zagłębiaka”. Co tak naprawdę mają na myśli? – Trudno tak w kilku zdaniach – zawiesza głos Myga. – Józek! Ile razy miałeś propozycje pracy z innych klubów? Jako piłkarz, trener... Nigdy nie odszedł. Tak był przywiązany – dodaje.
Myga, mówiąc o charakterze, przywołuje smutny dzień pogrzebu Jana Ciszewskiego, innej legendy z Sosnowca. Dziennikarza, którzy relacjonował największe sukcesy reprezentacji Polski za czasów Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka.
– Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Warszawie. Dostaliśmy z bazy górniczej jakiś zdezelowany autobus i ruszyliśmy do stolicy. Autobus był tak stary, że baliśmy się, że się po drodze rozleci. Po pięciu godzinach dotarliśmy pod kościół. Byliśmy jedyną oficjalną delegacją. W tamtych czasach przyznawanie się do wiary katolickiej nie było wcale takie oczywiste. Weszliśmy z klubowym sztandarem do kościoła. Po mszy ruszyliśmy na Powązki w kondukcie żałobnym razem z warszawiakami. Ci nie mogli zrozumieć, skąd na pogrzebie delegacja z „czerwonego Zagłębia”, z klubu Edwarda Gierka. Tymczasem w Sosnowcu nikt nie robił z tego problemu. Zmarł wielki Zagłębiak, przyjaciel naszego klubu i sportu. Trzeba było go godnie pożegnać – mówi Myga, który zagłębiowski charakter dojrzał też w oczach wielkiego śpiewaka Jana Kiepury.
Zespół spotkał się z wybitnym tenorem w roku 1964. Zagłębie brało wtedy udział w rozgrywkach Amerykańskiej Interligi. To właśnie wtedy padły słynne słowa Kiepury: „Ja zdobyłem Amerykę głosem. Wy uczyńcie to nogami”.
– Wylądowaliśmy w Nowym Jorku. Spotkania z amerykańską Polonią były bardzo miłe. Nikt się jednak nie spodziewał, że pofatyguje się do nas sam Kiepura – mówi Myga. Śpiewak przyjechał na mecz w Nowym Jorku w towarzystwie żony Marty Eggerth oraz syna Jaśka.
– Wiadomo, że nie jest łatwo dostać się do szatni drużyny podczas meczu. Dla Kiepury nie było jednak rzeczy niemożliwych. Pokonał wszelkie zasieki i stanął przed nami. To wtedy padło słynne zdanie o podbijaniu Ameryki. W tym samym roku Kiepura niestety zmarł... Ale w nim też był ten zagłębiowski charakter i żar. Żar, który sprawia, że ludzie stąd potrafią się wszędzie odnaleźć. Potrafią się dogadać i wspierać. Po meczach w Sosnowcu nieraz wracałem pociągiem do swojego Myszkowa. Po drodze dosiadali się i wysiadali ludzie z Będzina, Dąbrowy Górniczej, Ząbkowic. Nie było między nami pustki. Zawsze była życzliwość i chęć do rozmowy. Chciałbym i dziś takiej atmosfery jak przed laty – mówi Myga.
Fiat za 2200 dolarów z PeweksuDzięki grze w Zagłębiu można było nie tylko dobrze zarobić, ale jeszcze przy tym zwiedzić kawał świata. Gałeczka w pierwszą, ale i najdalszą podróż ruszył, jeszcze zanim założył koszulkę klubu z Sosnowca.
Ślązak pojechał za pracą do Australii. Po Igrzyskach w Melbourne australijska Polonia nawiązała kontrakt z Polskim Komitetem Olimpijskim. Polonusi sponsorowali naszych sportowców, ale w zamian oczekiwali, że PKOl pomoże im zmontować silną drużynę na antypodach. W australijskiej lidze rywalizowały wtedy drużyny Włochów czy Greków, więc Polacy nie chcieli być gorsi.
– O ofercie dowiedziałem się z gazety. Niektórym to się wydaje, że zarobiłem tam kokosy. Nic z tych rzeczy. To była ciężka praca. Pracowałem na tokarce. I to nie na jednej. Robiłem wałek rozrządu. Przechodziłem od maszyny do maszyny. O siódmej rano musiałem już stać przy tokarce. Potem miałem 15 minut przerwy na śniadanie i pół godziny na obiad. Ale te pół godziny trzeba było potem odrobić. Pracę kończyło się więc o 15.30. Po wszystkim musiałem jeszcze wysprzątać swoje stanowisko pracy. Mieszkałem u polskiej rodziny. Nie była bogata. Płaciłem im za dach nad głową nieduże pieniądze. W klubie dostawałem tylko kieszonkowe.
Wytrzymałem półtora roku. Tęskniłem za rodziną, za Polską. Dorobiłem się fiata 1100. Kupiłem go w Peweksie za 2200 dolarów. Tyle uskładałem – mówi.Po powrocie Gałeczka zastanawiał się, gdzie zagrać. Chciał w pierwszej lidze, a jego Piast Gliwice był tylko drugoligowcem bez szans na awans. – Pomyślałem o Ruchu Chorzów. Tam byli Gienek Lerch i Antek Nieroba, których znałem z juniorskiej reprezentacji Polski. Trener Cebula ze Śląskiego Związku Piłki Nożnej jednak odradzał. „W Ruchu sobie nie poradzisz. Idź to Zagłębia” – przekonywał. I dobrze doradził! W Sosnowcu szybko załatwili mi odroczenie od wojska. Przyjęto mnie bowiem do pracy na kopalni. Tak zaczęła się moja historia w Zagłębiu – wspomina.
Kto nalewa kawę w automacie?Dziś piłkarze jeżdżą potrenować do Turcji, Chorwacji, Hiszpanii czy na Cypr. Zagłębiacy wspominają, że za ich czasów można było polecieć na przykład do Iranu.
– Poszliśmy wtedy na wycieczkę do muzeum. Wszystko tam ociekało kosztownościami i złotem. Uprzedzano, żeby niczego nie dotykać. No, ale jak tu nie dotknąć! No i ktoś się skusił. Pozamykali drzwi. Wpadli żołnierze z karabinami. Było nieprzyjemnie, ale wyszliśmy bez szwanku – uśmiecha się Gałeczka. – A pamiętasz, jak w drodze do Nowego Jorku mieliśmy międzylądowanie w Amsterdamie?
Kupiliśmy wtedy piękne buty. Tyle że jak były piękne, tak szybko nas obtarły. Moczyliśmy potem chore stopy w fontannie. Na piłkarski wyjazd, tak jak i na pielgrzymkę, trzeba iść w wygodnych butach – dodaje Myga.
Za granicą piłkarze często dotykali świata, który był dla nich obcy. – Pamiętam wyjazd z reprezentacją Polski juniorów do Turcji. Spacerujemy po Stambule. Chce się pić. Dostrzegłem taki kranik. Woda leciała, gdy wcześniej nacisnęło się specjalny pedał.
Ugasiłem pragnienie, gdy właśnie podszedł kolega. – Jak to działa? – zapytał. – Otwierasz usta i czekasz – zażartowałem. No to ten rozdziawił gębę i czeka. – Nic nie leci! – denerwuje się. – No to może zawołaj kogoś innego. Za słabo te usta widać otwierasz – śmieje się Gałeczka.
W latach 70. nawet automat do kawy był dla Polaka nieznanym urządzeniem.– Na lotnisku w Wiedniu stała taka maszyna. Z drużyną podróżował wtedy jakiś działacz. Podszedł do mnie i pyta, jak to działa. Myślałem, że żartuje, więc wypaliłem, że w środku siedzi człowiek, który tę kawę przyrządza i nalewa do kubków. Wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ten w to uwierzył. „Ależ my jesteśmy daleko za tym zachodnim światem. Trudno nadążyć i zrozumieć” – odparł zaskoczony – wspomina Gałeczka, który karierę skończył we francuskim klubie US Boulogne.
– Miałem wtedy poważne problemy ze stawami. Wiele to tam nie pograłem. Przetrwałem rok. Z pomocą Edwarda Gierka udało się sprowadzić do Francji żonę z synem. Gierek się wstawił i dostali paszporty. Pamiętam dzień, jak mój syn pierwszy raz trafił na zakupy do hipermarketu. Nie mogliśmy przejechać spokojnie przez żadną alejkę. Wszystko wrzucał do wózka. Nigdy nie widział pełnych półek – opowiada Gałeczka.
Trener Edward GierekEdward Gierek w opowieściach piłkarzy Zagłębia pojawia się często. Większość mówi jednak, że na oczy go nie widziało. Nie wchodził do szatni. Na trybunach też wcale nie pojawiał się aż tak często. Myga wspomina jednak jedno zabawne zdarzenie.
– Gierek na pewno był sympatykiem Zagłębia. Pamiętam taki mecz z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski. To była środa. Przegraliśmy na Stadionie Ludowym. Jesteśmy pod prysznicami, gdy nagle ktoś przynosi wiadomość, że mamy się szybko uwijać, bo czeka nas jeszcze spotkanie i rozmowa na piętrze w klubowym pawilonie. „No to prezes i trener na pewno skoczą nam do gardeł” – pomyślałem.
Idziemy na piętro, a tam na stołach stoją kieliszki i butelki szampana. Po chwili wszedł prezes Franciszek Wszołek w towarzystwie Gierka. „Towarzysz Edward ma do was parę słów” – zagaił Wszołek. Gierek mówił tak: „Dziś nie mieliśmy szczęścia, ale ten mecz już za wami. Teraz przed nami Legia. I wiecie... Bardzo by mi zależało, żeby Zagłębie pokazało się w Warszawie z najlepszej strony. Rozumiecie?”. Pojechaliśmy do tej Warszawy i... wygraliśmy. W poniedziałek w Sosnowcu wszyscy mówili o jednym, jakim to dobrym trenerem jest Gierek – śmieje się Myga.