Na pewno nie ma takich żelaznych faworytów, jakimi w minionych latach były chociażby Zagłębie Lubin, czy Arka Gdynia. To będzie ciekawa rozgrywka, a niespodzianek z pewnością nie zabraknie - mówi o zbliżających się rozgrywkach pierwszej ligi Dariusz Banasik, trener Zagłębia Sosnowiec.
Do rozpoczęcia ligowego grania pozostały dwa tygodnie. Jak ten czas zamierza wykorzystać Zagłębia Sosnowiec – jeden z faworytów do awansu?
Wojciech Todur: Czy to już Pana Zagłębie?
Dariusz Banasik: – Minęło już sześć tygodni od chwili, gdy jestem w Sosnowcu. Dość czasu, żeby poznać zespół, klub i jego otoczenie. Nie mogę na nic narzekać, ale i tak wszystko zweryfikuje liga...
... ulubione zaklęcie trenerów.
– A co można więcej powiedzieć na tym etapie pracy? Ciężko pracujemy i czekamy na pierwszy egzamin.
Lubi pan w ogóle zimową pracę?
– Nie lubię. Polski kalendarz piłkarski jest specyficzny, a zimowa przerwa dosyć długa. Według mnie za długa. Nasz klimat zmusza nas do pracy w trudnych warunkach. Pracujemy na sztucznej trawie, na hali. To jednak do końca nigdy nie będzie to o co nam chodzi. Dlatego coraz więcej drużyn – nawet z niższych lig – wyjeżdża w poszukiwaniu zielonej trawy. Każdy chce mieć jak największy komfort pracy. Dlatego wszyscy z taką tęsknotą czekamy na słońce i zieloną trawę.
Zima niesie jednak za sobą i dobre rzeczy. Jest więcej czasu na spokojną pracę. Na poznanie piłkarzy. W trakcie rozgrywek czas upływa jednak znacznie szybciej. Od meczu do meczu. Na wiele rzeczy brakuje już czasu.
Zimą można też popełnić błędy w przygotowaniach, które będą potem rzutować na rywalizację w lidze.
– Nie wyolbrzymiałbym tego. To już nie te czasy, gdy ciężko pracowało się przez dwa miesiące, a potem bazowało się na tym w czasie rozgrywek. Teraz zdarza się, że zawodnicy mówią mi, że w okresie startowym pracują mocniej niż w okresie przygotowawczym. Nasza praca nigdy się więc nie skończy. Może teraz tylko nawarstwia się mocniej.
Największy plus, a może i minus dotychczasowych przygotowań?
– Jeszcze za wcześniej na takie podsumowania. Przed nami wciąż trzy sparingi, które będą próbą generalną. W końcu będziemy grać w składzie zbliżonym do tego, jaki będzie reprezentował Zagłębie w lidze.
Dowiemy się jak piłkarze są przygotowani do wysiłku w pełnym wymiarze czasu.
Do tej pory wyglądało to różnie. I to jest także plus minionych tygodni. Dałem pograć, zobaczyłem z bliska wielu zawodników z naszej akademii i drugiej drużyny. To był taki misz-masz. Wchodziło jedenastu, schodziło jedenastu... Właściwie tylko w sparingu z Wisłą Kraków aż tak mocno nie rotowaliśmy składem. Chociaż po przerwie też dokonaliśmy wielu zmian.
Wielkim plusem jest też atmosfera w klubie. Nie ma konfliktów. Piłkarze tak palą się do pracy, że chwilami trzeba ich hamować
Zapowiadał pan też decyzje kadrowe i rzeczywiście doszło do dwóch pożegnań. W Zagłębiu nie zagrają już Konrad Handzlik i Tin Matić, którzy po okresie wypożyczenia wrócili do Legii Warszawa. To była pana decyzja?
– Tak moja. Ale też konsultowana z władzami klubu i samą Legią. Miałem czas, żeby przyjrzeć się tym chłopakom. Uznałem, że skoro mają być w naszej kadrze trzecim, czwartym wyborem na daną pozycję, to w ich przypadku mija się to z celem. To bezsensu, żeby tak młodzi gracze spędzali tyle czasu na rezerwie czy wręcz na trybunach. Przecież Handzlik zagrał jesienią ledwie kilka minut. Wiosną też byłby daleko od podstawowego składu. To już lepiej, żeby ogrywał się w drugiej drużynie Legii lub innej drużynie. W tym wieku trzeba przede wszystkim grać.
Takich samych argumentów użyłem również w rozmowie z Maticiem. Też byłby w Sosnowcu tylko napastnikiem numer trzy za Terencem Makengo i Michałem Fidziukiewiczem.
Wraz z odejściem Maticia na dobre zniknął atak Zagłębia, jaki kibice znali z rundy jesiennej. Nie ma już Vamary Sanogo. Nie ma Maticia. Jest pan spokojny o jakość tej formacji?
– Jest Terence Makengo. Jest Michał Fidziukiewicz, a mocno naciska jeszcze Wojciech Łuczak, który jest naprawdę w dobrej dyspozycji i szkoda byłoby to zmarnować. Nie jest to typowy napastnik, ale może nam dać z przodu naprawdę dużo. A może zagramy wiosną trochę jak Barcelona? Bez klasycznego napastnika.
Czy Makengo można jakoś porównać do Sanogo, który zbierał w Sosnowcu tak dobre recenzje?
– Aż tak długo z Sanogo nie pracowałem, więc trudno mi o takie porównania. Nie da się jednak ukryć, że Terence to piłkarz o dużym potencjale. Martwię się tylko jego przygotowaniami do sezonu. Dołączył do nas późno, bo dopiero 10 lutego. Na początku zmagał się też z chorobą. Zobaczymy jak poradzi sobie z obciążeniami. Może być tak, że nie będzie gotowy do gry od pierwszej minuty pierwszego meczu.
Myśli pan już o pierwszym meczu? Analiza Stomilu Olsztyn już trwa?
– Zacząłem się tym zajmować właśnie w tym tygodniu. Patrzę na skład, sparingi, taktykę... Im będzie bliżej ligi, tym bardziej się będziemy się w to wgłębiać. Tak naprawdę przede wszystkim będziemy koncentrować się na sobie. Analiza rywala to tylko jeden z wielu czynników, który składa się na końcowy sukces.
Za analizę będzie pan odpowiadał sam?
– Najczęściej zajmuje się tym sam. W sztabie dzielimy się co prawda obowiązkami, ale z doświadczenia wiem, że lepiej pochylić się nad tym samemu.
Kilka tygodni temu zapytałem prezesa Marcina Jaroszewskiego z kim Zagłębie będzie biło się wiosną o awans. Do listy pewniaków dołożył jeszcze Podbeskidzie Bielsko-Biała, Miedź Legnica, czy Sandecję Nowy Sącz. Wygląda więc na to, że pójdzie to szeroką ławą?
– Na pewno nie ma takich żelaznych faworytów, jakimi w minionych latach były chociażby Zagłębie Lubin, czy Arka Gdynia. To będzie ciekawa rozgrywka. W tyłach też jest wiele drużyn, które będą zaciekle walczyły o utrzymanie. I one także będą zabierały punkty faworytom.
Każdy punkt będzie więc w cenie. Pamiętam, że gdy byłem trenera Znicza Pruszków to zremisowaliśmy mecz z Błękitnymi Stargard. Byliśmy zawiedzeni, bo jednak liczyliśmy na wygraną. Potem jednak ten punkt miał swoją wagę. Rywal, który nas gonił miał do odrobienia nie trzy, a cztery oczka. A to już jednak dystans trudniejszy do zniwelowania. Wymaga zapunktowania w przynajmniej dwóch meczach.
Tak więc liga będzie wyrównana, a niespodzianek z pewnością nie zabraknie. Chociażby takich jak mój były klub, czyli Pogoń Siedlce, która tak dobrze radził sobie jesienią.
Mam teraz w pierwszej lidze trzy bliskie mi kluby. Bo to przecież nie tylko Zagłębie, ale wspomniane Pogoń i Znicz. Gdy drużyny z Siedlec i Pruszkowa będą grały z bezpośrednimi rywalami Zagłębia, to zawsze mogę zadzwonić do chłopaków i jeszcze ich podkręcić. Zmotywować do gry na całego.
http://sosnowiec.wyborcza.pl/sosnowiec/ ... LokSosnImg