
- Jak pan wspomina majowy mecz z Rozwojem?
- To chyba nieistotne, bo już o niczym nie świadczy, nie daje żadnej gwarancji - mówi trener Zagłębia Mirosław Kmieć. - Interesuje mnie to, co przed, a nie za nami. To nie zmienia rzeczywistości, nie ma wpływu na teraźniejszość. Tak jak porażka Zagłębia z Rozwojem 1:3 nie miała wpływu na to, co się wydarzyło wiosną, tak to, co się wydarzyło wiosną nie będzie miało wpływu na sobotni mecz.
- Ile temu Zagłębiu, które ostatnio zremisowało w Zdzieszowicach, brakuje do tego, które wygrało na Rozwoju?
- Każdy dzień pracuje na naszą korzyść. Ciężko mówić o dopieszczaniu jakichś niuansów taktycznych, jeżeli non stop nie ma jakichś zawodników. Coraz bardziej szanuję, razem z zawodnikami i pozostałymi osobami w Zagłębiu, te remisy. Był moment, że brakowało nam jedenastu ludzi, a mimo to goniliśmy wynik, przegrywając z Bytovią czy Calisią potrafiliśmy zdobywać punkty. Zawsze trzeba się do czegoś odnieść. Mecz Ruchu Chorzów pokazał, że przy splecionej w ostatniej chwili linii obrony można przegrać i 0:6. Nam mimo podobnych problemów udawało się ratować remisami. A z defensywą cały czas musimy kombinować. Jarczyk zaczął z Ostrouszką. Wypadł Ostrouszko, grał z Markiem. Wypadł Marek - to z Kursą, który ostatnio musiał zastąpić w II linii Łukasza Matusiaka i na stopera wskoczył Grudniewski. Teraz jednak musimy zacząć punktować zwycięstwami. Wszystko wraca do normy. Jakość treningu jest całkowicie inna niż miesiąc temu, bo też zawodników jest 20, 22, a nie 13 czy 14.
- Po remisie w Bytowie mówił pan, że powoli wracacie do tego, co prezentowaliście wiosną. Ostatnie występy - z Calisią czy Ruchem - to znów niepowodzenia. Ktoś może powiedzieć, że Zagłębie się zwija, a nie rozwija.
- Mnie nie interesuje, co kto mówi. Istotne, jak my widzimy i czujemy pewne sprawy. Nie przejmuję się, gdy ktoś dorabia ideologię. Drużyny, które prowadziłem, bazowały zawsze na dobrym przygotowaniu fizycznym, zgraniu, myśleniu, wybieganiu, cechach wolicjonalnych. A jeżeli non stop są roszady, to kończy się to tak, jak się kończy. Ktoś może powiedzieć, że od pięciu kolejek nie przegraliśmy. Może? Może. Ktoś inny odpowie, że od czterech kolejek nie wygraliśmy. Można patrzeć dwutorowo, ale przy tych problemach wybieram tę drugą wersję.
- Te kontuzje… Tłumaczycie je tylko pechem?
- Wymagam od zawodników wysokiego pressingu, ogromnej walki. Jeżeli jest rzeź, to muszą być ofiary. Wszystkie kontuzje spowodowane są kontaktem z przeciwnikiem. Wynikają z walki, determinacji. Zawodnik, który nie zrobi wślizgu, nie wyciągnie wyżej nogi, dwójki nie „naciągnie”.
- A może to jest też tak, że jesteście drużyną, na którą rywale wychodzą tak nabuzowani, że siłą rzeczy jest trudniej?
- Mieliśmy świadomość, że gdziekolwiek jedziemy, zawsze przeciwnik wychodzi na nas bardziej skoncentrowany. Powtarzam tu przykład meczu z Rozwojem, który trzy dni wcześniej grał na ROW-ie Rybnik. Trrener Smyła mówił, że oszczędzał 3-4 zawodników, bo ma prestiżowy mecz z Zagłębiem. To pokazuje, jakiego kalibru pojedynkiem jest rywalizacja przeciw Zagłębiu. Mecz z ROW-em nie był bardziej prestiżowy niż z Zagłębiem… Mi wydaje się, że w drugiej lidze każdy mecz jest prestiżowy. Uczulałem zawodników, że mogą pojawić się takie kalkulacje. „Tu mogę coś odpuścić, tam komuś dać odpocząć, ale na Zagłębie muszę być gotowy na 200 procent”. Dlatego potrzebuję ludzi, którzy to brzemię umieją udźwignąć. Zgadzając się na te warunki, na grę w Zagłębiu, żyjąc z gry w piłkę, muszą sobie z tym poradzić, jakoś to pokonać.
- Jesteśmy po ośmiu kolejkach - to już moment uprawniający do wyciągania jakichś wniosków. W Zagłębiu nie ma mowy o weryfikacji celów? Nadal liczy się tylko awans do pierwszej ligi?
- Naszym celem jest wygrywanie każdego kolejnego meczu. Nie układajmy tabeli, bo to szybko życie weryfikuje. Skupiamy się na najbliższym przeciwniku, a wszystko samo się ułoży. Nasze szczęście w nieszczęściu polega na tym, że przeciwnicy nie za bardzo odskakują. Mówię przynajmniej o tym drugim miejscu, do którego tracimy siedem punktów. Gdyby było ich więcej, to byłby problem. Liga jest wyrównana, każdy z każdym może wygrać. Spójrzmy na Górnik Wałbrzych, który w tamym sezonie ledwo się utrzymał, a teraz jest na drugim miejscu. Wystarczy jeden, dwa mecze na przełamanie i wszystko wraca do normy. My wierzymy, że tak właśnie będzie, ale musi stworzyć się nowa drużyna, która zastąpi tę z wiosny. Nie ma z niej już pięciu podstawowych zawodników, nie mówiąc o rezerwowych. Takich, jak na przykład Adrian Pajączkowski, który zawsze dawał jakościową zmianę. Była ekstradrużyna, plus gracze z ławki dający impuls.
- Ile procent nowej drużyny już się stworzyło?
- Tylko meczami i wynikami możemy to pokazać, wyrazić siebie. Słowa nie mają znaczenia i nic nam nie dają.
- Jest delikatna obawa, jak przywitają was w sobotę trybuny? Na Stadion Ludowy zaczynają chyba wracać powoli koszmary z poprzednich sezonów, znów pisze się o kompromitacjach…
- Jeżeli ktoś tak to opisuje, to ma do tego prawo. Powiedzmy, że w kinie sto osób wychodzi z sali. Jedemu się podobał film, drugiemu nie, trzeciemu tylko efekty specjalne, czwartemu muzyka, a piątemu jeszcze coś innego. Każdy patrzy na to inaczej. Nie ma co dorabiać ideologii. Wraz z Arturem Derbinem spotkaliśmy się z kibicami i ustaliliśmy formę współpracy. Mówiliśmy, że rozliczymy się z efektów końcowych, a nie początku czy środka. Oni z tego wywiązują się w dwustu procentach, teraz czas na nas. Mamy margines zaufania i musimy tylko postarać się, by go nie nadużyć. Wiadomo, że cierpliwość się kończy. Mamy świadomość, że nie możemy już sobie pozwolić ani na remis, ani na porażkę.
- Jak pan czuje, na ile mocna jest pana pozycja na stanowisku trenera?
- Nie chciałbym o tym gadać. Dlaczego mam rozmawiać o swojej pozycji?
- Pytam tylko.
- To trzeba pytać prezesa. Prowadziłem Zagłębie w 26 meczach, przegrałem tylko trzy. Daj Boże każdemu trenerowi taki wynik. Ja się swojej pracy nie muszę wstydzić.
- W drugoligowych kuluarach wszyscy powtarzają, że Zagłębie jest największym rozczarowaniem tej części sezonu. Pan się z tym zgadza?
- Tak, oczywiście. Porównując wyniki, które osiągaliśmy wiosną, z tymi, jakie są teraz, musi być rozczarowanie. Mamy jednak świadomość, dlaczego tak się dzieje. Spokojnie pracujemy i patrzymy w przyszłość.
- W sobotę mecz z Rozwojem. Starcia ze Ślązakami jeszcze budzą w drużynie Zagłębia jakąś dodatkową mobilizację?
- Nie, raczej nie. My tak tego nie odbieramy. Do każdego kolejnego przeciwnika podchodzimy z szacunkiem. Może gdyby Rozwój miał za sobą szereg grup kibicowskich, które by podniosły prestiż tego meczu - jak Górnik Zabrze, GKS Katowice czy Ruch Chorzów - to pewnie byłoby inaczej, ale w takim układzie raczej nie. Myślę, że u kibiców wygląda to podobnie.
- Rozwój ostatnich dwóch meczów nie wygrał, ale wcześniej miał serię czterech wygranych do zera. To chyba bilans w tak specyficznej lidze, jak nasza, budzi szacunek?
- Obojętnie, czy Rozwój wygrywa, czy nie, to i tak trzeba mieć szacunek za to, co robi dla śląskiej piłki nożnej. Za swoją rzetelną, uczciwą pracę. Tam zawsze pracują bardzo fajni ludzie. Zresztą, „Didiego” szanuję jako piłkarza, trenera i człowieka.
- Jednym zdaniem: dlaczego w sobotę miałoby wygrać Zagłębie?
- Bo jesteśmy głodni zwycięstwa, dawno nie wygraliśmy i teraz musimy.
Trzymamy za słowo
