Tak wygląda artykuł GW, który miał się pojawić o zapowiedzianej porze - choc czy to akurat ten nie moge byc pewien:
Krzysztof Tochel opowiada "Gazecie" o kulisach korupcyjnego procederu w klubie z Sosnowca. - Po kupionym meczu przychodził do mnie przedstawiciel drużyny po "składkę na sędziego". Dochodziło do tego, że piłkarze proponowali zrzutkę na arbitra nawet po czystym meczu! "Bo w przyszłości może nam być potrzebny" - tłumaczyli
Tochel podkreśla, że do wrocławskiej prokuratury zgłosił się sam. Zeznania złożył 27 kwietnia 2007 roku. - We Wrocławiu okazało się, że cały proceder dokładnie opisali piłkarze, dyrektor klubu i jeden z trenerów. Nie byłem żadnym świadkiem koronnym - mówi.
Trener zdradza, że do współpracy z organami ścigania namówił go Jerzy Wolas, prezes Podbeskidzia Bielsko-Biała - klubu, który zatrudniał wtedy Tochela. - Klub z Bielska zerwał z korupcją i dobrowolnie poddał się karze. Prezes Wolas chciał mieć pewność, że przeze mnie na Podbeskidzie znowu nie padnie korupcyjny cień. Spytał, czy mam coś na sumieniu. Odpowiedziałem, że tak. Wtedy z pomocą Władysława Szypuły, dyrektora Podbeskidzia, skontaktowałem się z wrocławską prokuraturą. Jej kilka zarzutów było dla mnie zaskakujących - mówi.
Tochel zdecydował się nam opowiedzieć o korupcji po naszej sobotniej publikacji. Mecenas Tomasz Damięcki, który reprezentuje klub przed Wydziałem Dyscypliny PZPN-u, powiedział na naszych łamach, że za ustawianiem spotkań Zagłębia stała wąska grupa decyzyjna, która kupowała mecze w porozumieniu z trenerem i jego asystentem. Znajduje to potwierdzenie w materiałach zebranych przez prokuraturę. Tochel jednak zaprzecza, jakoby miał należeć do tej grupy. - Najlepszym potwierdzeniem niech będzie fakt, że mnie już w klubie nie było, a korupcja była nadal. Sam, na wyraźną prośbę zawodników, przekazałem kopertę obserwatorowi tylko raz, ale nie powiem, po jakim meczu. Brzydzę się tym... Prokuratura nie wiedziała o tym przypadku, więc ten zarzut nie obciąży mojego konta - podkreśla.
Szkoleniowiec twierdzi, że za ustawianiem większości meczów stali sami piłkarze. Michał Tomczak, przewodniczący WD, stwierdził w niedzielnym programie w TVN24, że na czele piramidy stał zawodnik, który dziś ociera się o reprezentację. Z tej wypowiedzi jasno wynika, że Tomczak myślał o Mariuszu U., dziś piłkarzu GKS-u Bełchatów.
Wojciech Todur: Namawiał Pan kiedyś piłkarza do kupna meczu?
Krzysztof Tochel (trener Zagłębia od maja 2002 do kwietnia 2006 roku): Zapewniam, że nie! Akceptowałem jednak ten proceder i uznaję, że to był mój największy błąd. Dobrzy znajomi, przyjaciele odwrócili się ode mnie. Wielu uważa, że to ja nakręcałem korupcję, że to moje zeznania obciążyły klub. A to nieprawda! O tym, że mecz jest kupiony, dowiadywałem się najczęściej po ostatnim gwizdku. Przychodził wtedy do mnie wyznaczony przedstawiciel drużyny po "składkę na sędziego". Zdarzyło się dwa, trzy razy, że o tym, iż mecz jest kupiony, wiedziałem jeszcze przed spotkaniem. Prosiłem wtedy, żeby zostało to między mną i wtajemniczonymi piłkarzami. Nie chciałem wyjść na idiotę przed resztą drużyny i motywować zespół do walki przed ustawionym meczem.
Nieraz pytałem piłkarzy: "Po co to robicie, przecież i tak jesteśmy lepsi". Teraz przypuszczam, że chcieli mieć pewność, bo wynik obstawili w zakładach bukmacherskich. Dochodziło do tego, że piłkarze proponowali zrzutkę na sędziego nawet po czystym meczu! "Bo w przyszłości może nam być potrzebny" - tłumaczyli mi.
Wszyscy piłkarze Zagłębia byli zamieszani w korupcję?
- Mogę powiedzieć, że zespół podzielił się na dwie grupy [młodsi, czyli niewtajemniczeni, mieli swoją szatnię, a starzy, czyli grupa decyzyjna, swoją - przyp. red.]. Zapewniam, że za korupcyjnym procederem nie stał zarząd klubu [ale wiedzieli o nim dyrektor Wojciech R. i kierownik drużyny - przyp.red.]. Najgorsze jest to, że ten system korupcji, który ogarnął kluby, jest powszechny w polskim futbolu.
Czy jakiś mecz Zagłębie sprzedało?
- (chwila milczenia)... Tak, nie mogę jednak mówić o szczegółach. Pamiętam przypadek, gdy w związku z bardzo słabą grą w przerwie meczu zagroziłem piłkarzom karami finansowymi. Oni tylko szyderczo zaśmiali mi się w twarz. Domyśliłem się potem, że i tak im było wszystko jedno, bo sprzedali ten mecz! Innym razem ktoś nam doniósł, że widział radę drużyny o drugiej w nocy w pewnym lokalu, jak dobijała interesu z obcymi. Chcieliśmy to dokładnie wyjaśnić, ale nasz informator stwierdził, że nie będzie robił smrodu...
Przysięgam na życie swoich najbliższych: za żadnym takim meczem jako trener nie stałem! Jeden z doświadczonych szkoleniowców powiedział mi kiedyś, że piłkarze są jak prostytutki - na koniec sprzedadzą siebie i trenera. Dziś się pod tym podpisuję! Zdarzało się, że prezes Giancarlo Motto pytał mnie, skąd te dziwne serie porażek, i nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć...
Co dalej z Panem będzie? Widzi się Pan w zawodzie?
- Podjąłem decyzję, że do czasu procesu [ma ruszyć jesienią - przyp. red.] nie będę zawodowo zajmował się piłką. Chociaż nie! Właściwie to nie wiem, jak się zachowam, jeśli ktoś zaproponuje mi pracę...
Czuję się strasznie, bo teraz ludzie zarzucają mi coś, czego nie zrobiłem. Podkreślam: nigdy nie wziąłem złotówki od menedżera w zamian za to, że poparłem transfer jego piłkarza do Zagłębia. Nigdy nie brałem też od zawodników pieniędzy za miejsce w składzie. A zarzuty, jakoby nielegalne zyski były mi potrzebne na zakup luksusowej willi, też są chybione. Apartament, w którym teraz mieszkam, kupiłem dzięki sprzedaży domu rodzinnego w Ciągowicach, zaciągnięciu kredytu bankowego oraz pożyczki w klubie.
Zagłębie chce statusu pokrzywdzonego
Po zapoznaniu się z materiałem dowodowym zarząd Zagłębia rozważa wystąpienie do Prokuratury Apelacyjnej o przyznanie klubowi statusu pokrzywdzonego w toku prowadzonego postępowania. - Postaramy się dowieść, że w wyniku korupcyjnych zachowań, niezależnych od zarządu, ucierpiało dobre imię klubu - mówi mecenas Tomasz Damięcki.
tod
Jedna róża to tysiąc złotych
Nasz informator z Warszawy twierdzi, że w Sosnowcu nie rozmawiano wprost o pieniądzach, jakie miał otrzymać sędzia czy obserwator, przygotowywano po prostu... bukiety róż. Jeden kwiat to był tysiąc złotych....