Supertalent z Sosnowca znaleziony w ogródku
Rozmawiał Wojciech Todur
Na razie w barwach wielkiej Barcelony gra tylko na PlayStation. Ma jednak dopiero 17 lat, wyrozumiałego dyrektora liceum, a w nogach testy w słynnym Feyenoordzie Rotterdam i Hercie Berlin.
Fachowcy nie mają wątpliwości, że Rafał Pietrzak, skrzydłowy Zagłębia, to dziś najbardziej utalentowany piłkarsko nastolatek w naszym regionie.
Wojciech Todur: Z czym Ci się kojarzy GKS Bełchatów?
Rafał Pietrzak: No oczywiście, że z ligowym debiutem!
W dniu meczu miałeś dokładnie 16 lat i 98 dni
- Tak, tak. Pobiłem wtedy ubiegłoroczny rekord Ariela Borysiuka z Legii. Chociaż z tego co się orientuję to jeszcze młodszy był pan Włodzimierz Lubański [debiutował w barwach Górnika wieku 16 lat i 52 dni - przyp. red.]. To naprawdę fajna sprawa. Dzień przed spotkaniem dowiedziałem się, że trener włączył mnie do meczowej osiemnastki. Pomyślałem: "Kurcze, ale jestem blisko!". Nie podpalałem się jednak. Zasnąłem bez większego stresu.
A gdy wychodziłeś na boisko?
- Skłamałbym, gdyby powiedział, że serce nie biło mi szybciej niż zwykle. Dwa pierwsze zagrania były na szczęście udane, uspokoiłem się, koledzy pomogli i jakoś poszło.
Zawsze grałeś ze starszymi?
- Bardzo często. Na moim osiedlu, na Niwce, nasłuchiwałem, czy starsi koledzy nie umawiają się na granie. Gdy zbierali się na boisku, ja już byłem gotowy. Na początku nikt nie traktował mnie poważnie. Przeganiali mnie, mówili, że jestem za mały. Ja jednak byłem uparty i kiedy pewnego razu było ich za mało ktoś krzyknął: "Hej! Mały! A może Ty z nami zagrasz?". No i wykorzystałem swoją szansę.
Tak jak w Zagłębiu.
- Rzeczywiście, jesień była dla mnie bardzo dobra. Grałem dużo. Sam nie sądziłem, że tak szybko się to potoczy.
Rozmawiamy w chwili, gdy większość Twoich rówieśników jest w szkole. Gdzie masz podręczniki?
- W domu (śmiech). Ale byłem dzisiaj w szkole i to na pięciu lekcjach! Ale to prawda, rzadko zdarza się, że zaliczam cały tydzień według szkolnego planu zajęć. Mam wyrozumiałego dyrektora. Gdy piłka nie idzie w parze z nauką, zawsze mogę z nim o tym porozmawiać. Usprawiedliwić się. Nauczyciele, jak to nauczyciele, jedni twierdzą, że olewam szkołę, inni mi kibicują.
Kto najbardziej?
- Myślę, że pani od plastyki. A już na pewno jej mąż. Był na meczu z Bełchatowem i potem pochwalił mnie u żony.
Zostałbyś piłkarzem, gdyby nie ojciec?
- Trudno powiedzieć. Tata [Marek Pietrzak - przyp. red.] to mój piłkarski autorytet. Moje pierwsze wspomnienie związane z piłką to właśnie tata w koszulce AKS-u Niwka. To on mnie zaprowadził na pierwsze trening AKS-u, to on zabrał mnie później na Zagłębie, bo stwierdził, że tam będę miał lepsze warunki do treningu.
To także on trenował Cię w przydomowym ogródku...
- Tak było (śmiech). Ogródek jest bardzo ważny. To coś więcej, niż kawałek boiska, to miejsce, gdzie rozwiązujemy nasze domowe konflikty. Gdy mamy sobie coś do wyjaśnienia, tata często mówi: "Taki jesteś mocny? No to chodź, sprawdzimy się na ogródku!". No i gramy, i niestety, ojciec najczęściej jest górą. Szczególnie w zakładaniu piłkarskich siatek.
Wiele osób mówi, że na boisku poruszasz się jak ojciec.
- Też to słyszałem. Tata jest bardzo ważny. Wspiera mnie, wytyka błędy - ale nie tak, żeby mi dopiec, tylko żeby pokazać co zrobić, by zachować się lepiej. Jest niemal na każdym meczu - liczę się z jego zdaniem. Zaczynałem tak jak on - na stoperze, dopiero potem trafiłem na środek pomocy i teraz na lewe skrzydło.
Tej zimy otworzyły się dla Ciebie drzwi do piłkarskiej Europy. Trenowałeś z piłkarzami słynnego Feyenoordu Rotterdam, trenowałeś z Herthą Berlin. Inny świat?
- No właśnie nie do końca. Jechałem bez wielkich nadziei, chciałem po prostu zobaczyć, w którym jestem miejscu. Jak wiele mi brakuje do rówieśników z Holandii czy Niemiec, którzy każdego dnia zastanawiają się, na którym z kilkunastu boisk będą dziś trenować. Teraz wiem, że różni nas tylko to, że ja nie mam problemu z wyborem boiska, bo najczęściej trenujemy na tym samym.
Jak to jest zagrać w "dziada" ze słynnym Jon Dahlem Tomassonem?
- Pierwszy dojrzał go Darek Bernaś [kolejny piłkarz Zagłębia, który zaliczył testy w Feyenoordzie - przyp. red.]. Szturcha mnie i mówi: "Patrz! To jest Tomasson!". No faktycznie! - uśmiechnąłem się sam do siebie. Supergość, żadna tam gwiazda. Podszedł, przywitał się i zagraliśmy w "dziada" - tak jak robiłem to wcześniej setki razy na podwórku czy treningu Zagłębia. Potem jeszcze znalazł czas, żeby z nami porozmawiać - podpowiadał, jak się ustawić na boisku. Żartował, żebyśmy mogli zapomnieć o stresie.
W Feyenoordzie gra też Michał Janota.
- Z nim też pogadaliśmy. Podkreślał, że ten klub to świetne miejsce do nauki.
Dlaczego więc nie chciałeś tam zostać?
- Jestem uczniem pierwszej klasy liceum i chcę tę klasę skończyć w Sosnowcu. Na dziś szkoła to podstawa. Zresztą nikt nie dawał mi gwarancji, że na co dzień będę trenował z pierwszą drużyną. A co, gdyby mnie odesłali do mojego rocznika? To już wolę trenować i grać w Zagłębiu. Przynajmniej do końca sezonu...
W klubie mówi się, że bardziej podobało Ci się w Berlinie?
- Kluby oceniam bardzo podobnie. Mogłem coś takiego powiedzieć tylko dlatego, że z Berlina miałbym bliżej do domu. W Hercie też czułem się bardzo pewnie. Na własnej skórze przekonałem się, że Niemcy grają zdecydowanie ostrzej od Holendrów. Więcej też biegają. To na pewno nie jest techniczna piłka, czyli taka, którą lubię najbardziej.
Jak grasz w piłkę nożną na PlayStation, to jaką drużynę wybierasz?
- Oczywiście, że Barcelonę!
To Twój wymarzony zespół?
- Tak. Oglądam ich nie dowierzam, że można grać aż tak dobrze. Potrafią wymienić kilkanaście podań w środku pola i gdy rywal już przysypia nagle akcja dostaje takiego przyśpieszenia, że musi być gol.
Masz ulubionego piłkarza?
- Zinedine Zidane! Jeszcze długo nie urodzi się taki, który mu dorówna. Spokój, technika, pomysł na grę - no po prostu bajka!
Czy wiesz ile jesteś dziś wart?
- Milion euro? (śmiech). Słyszałem, że ktoś z działaczy Zagłębia kiedyś rzucił taką kwotę. Tata wtedy zażartował, że nie zdawał sobie sprawy, że w pokoju obok śpi milion euro. Nie wiem, ile jestem wart? Ale czy to ważne? Ważne, żeby moja wartość rosła.
I co, pracujesz nad tym? Zostajesz po treningu? Ćwiczysz rzuty wolne, zwody?
- Pewnie, że tak. Piłki nigdy nie jest mi za dużo. Wracam do domu i... idę na ogródek!
Dużo mówisz o ojcu, a co z mamą? Też jest Twoim kibicem?
- Mama jest weterynarzem. Myślę, że to dzięki niej interesuję się biologią. To mój ulubiony przedmiot. Mama bardzo przeżywa te moje testy. Jestem jedynakiem, więc trudno będzie się jej pogodzić z moim ewentualnym wyjazdem za granicę. Mama często powtarza, że szkoła jest najważniejsza. Jednak jednocześnie daje mi to bezpieczeństwo, że gdy przyjdzie chwila, gdy będę musiał podjąć decyzję to stanie po mojej stronie.
Kto najbardziej przeżywa Twoje porażki?
- Gdy Zagłębie nie zdobywa punktów, to atmosfera w domu jest raczej podła. Wtedy stery bierze w swoje ręce tata. Siadamy, rozmawiamy o tym, co było złe i zastanawiamy się, co rozbić, żeby nie było powtórki.
Jesteś kibicem? Poza piłką nożna interesują Cię inne dyscypliny sportu?
- Na pewno hokej. Jestem pod wrażeniem tej gry - bardzo szybka. Zdarzało się, że brałem do ręki hokejowy kij i grałem z kolegami na osiedlu. Zawsze kibicuję polskim reprezentacjom, ale na pewno nie zarwałbym nocy z powodu olimpijskiego turnieju we florecie.
Jak sobie radzisz z menedżerami? Wiem od Twojego ojca, że w pewnym momencie nie dawali Ci spokoju.
- Dziwiłem się, jak to możliwe, że tyle osób zna mój numer telefonu? Dzwonili do domu, dzwonili na komórkę. No, było to trochę męczące, ale i ciekawe doświadczenie. Teraz mam już menedżera, więc ten temat jest już za mną.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3503 ... rodku.html