Moderatorzy: flex, turku, Landryn, Smazu, krzysiu, LucasUSA, swiezy52
KRÓL GŁÓWEK OCZAROWAŁ AMERYKĘ...
Zanim zdobył Amerykę był jednym z pierwszych polskich piłkarzy, który odkrywał dla futbolu Australię. Były król strzelców rodzimej ekstraklasy, zwany królem główek, zapisał się trwale w historii Zagłębia Sosnowiec, mimo że był rodowitym Ślązakiem. - Wyjazd do Ameryki będę pamiętał do końca życia! - mówi "Sportowi" Józef Gałeczka.
Jerzy MUCHA: Jak to się stało, że w głębokiej komunie, mając ledwie 21 lat, pozwolono Panu wyjechać do Australii?
Józef GAŁECZKA: - To była taka sytuacja, że nasza Polonia w Sydney zgłosiła w PKOL-u zapotrzebowanie na polskiego piłkarza. Potrzebowali wzmocnienia. Warunek był jednak taki, że musiałem mieć konkretny zawód i uregulowany stosunek do służby wojskowej. A ja byłem tokarzem po zawodówce, nie znając języka, co nie było mi zresztą potrzebne. Piast Gliwice, w którym grałem wtedy nie chciał za bardzo dać mi zgody. W końcu ją dostałem, ale usłyszałem od działaczy, że i tak mi to nie pomoże, ze względu na wojsko. A ja miałem ten stosunek do wojska uregulowany, bo byłem zatrudniony w kopalni Gliwice. Jak działacze Piasta przeczytali w gazecie, że PKOl dał mi zgodę to byli bardzo zdziwieni.
W Australii lekko nie było?
Józef GAŁECZKA: - Trzeba było zasuwać 8 godzin przy tokarce, a upały były ogromne. A po pracy, wieczorem, trening. Rzeczywiście, lekko nie było.
Po powrocie z Australii upomniało się o pana wojsko.
Józef GAŁECZKA: - Jak tylko wróciłem statkiem do Polski musiałem zdać w PZPN-ie sprawozdanie z mojego pobytu w Australii. No i mówię im, że tak jak moi koledzy z reprezentacji juniorskiej chciałbym grać w pierwszej lidze. Chciałem grać w wielkim Ruchu Chorzów, a tam mógł mnie tylko skierować słynny wówczas trener, pracujący wtedy w śląskim związku, Ewald Cebula. Skierowano mnie do niego, a on mówi mi: "Idź do Zagłębia, w Ruchu nie dasz rady!". Ja się długo zastanawiałem i o mało nie wylądowałem w koszarach. Było już po poborze, ale dostałem wezwanie do Wrocławia na badania lekarskie. A lekarz pyta mnie: "Gdzie chcesz grać? W Legii czy Śląsku?". Ja się przestraszyłem nie na żarty i szybko poszedłem do Zagłębia. Działacze błyskawicznie zatrudnili mnie w kopalni Czeladź-Piaski i przemeldowali do pobliskiej komendy wojskowej. I tym sposobem uchroniłem się od wojska i znalazłem w Zagłębiu.
Wyjazd do Ameryki to było nie tylko dla pana spełnienie marzeń. W ekipie, która leciała za ocean zapewne nie brakowało ubeka, który miał was pilnować na każdym kroku?
Józef GAŁECZKA: - Oczywiście, ten "ktoś" był w ekipie, wszędzie chodził za nami. Pilnował wszystkich, słuchał, co kto mówił. Władza nawet nam swojego sprawdzonego lekarza narzuciła...
Jak wyglądało wasze spotkanie ze słynnym "Chłopakiem z Sosnowca", czyli Janem Kiepurą? Jego wizyta w szatni obrosła już w legendę...
Józef GAŁECZKA: - Rzeczywiście, w przerwie meczu z AEK Ateny wpadł do szatni i mówi do naszego bramkarza, Witka Szyguły: "A czemu ty tę piłkę wyrzucasz ręką? Ile, ci chłopcy muszą przebiec, by znaleźć się pod bramką przeciwnika! Lepiej kopnij ją daleko i będą już pod bramką". Śmieszna historia, ale prawdziwa. On był na meczu z żoną i synem, ciesząc się jak dziecko, że mógł spotkać się ze swoimi krajanami z Sosnowca.
Jak wyglądał wasz kontakt z amerykańską Polonią, zwykłymi kibicami?
Józef GAŁECZKA: - Przyjmowano nas w Ameryce jak bohaterów, przede wszystkim bardzo gościnnie. Po meczach, jak schodziliśmy do szatni, rzucali nam pod nogi dolary. Głównie banknoty jedno, dwu dolarowe. A potem na bankiety nas zapraszali. A na tych bankietach wręczali nam koperty z dolarami. Po parę dolców w kopercie. Jak wróciliśmy do kraju to nikt nam nie kazał się rozliczyć z tych dolarów. To były takie czasy, że można je było przywozić do kraju, ale nie wywozić...
W decydującym starciu o Puchar Interligi trafiliście na Werder Brema, którego ograliście w dwumeczu. Nikt na was nie stawiał...
Józef GAŁECZKA: - Z tym Werderem związana jest ciekawa historia. Dla oszczędności organizatorzy umieścili nas w jednym hotelu z Niemcami, a na mecze jeździliśmy razem tym samym autobusem. Niemcy po jednej stronie, my po drugiej. Jeden z nich mówi do drugiego: "Ty popatrz, z kim my gramy? Z jakimiś kelnerami". Oni ubrani w adidasy, my jak ubodzy krewni w butach kolarkach z nabijanymi przez szewca kołkami, do tego w marnym sprzęcie z reklamówkami w rękach. Wchodzimy do szatni, a ja mówię do chłopaków: "Słyszeliście, co te fryce o nas mówiły? A co, co?". Ja znałem niemiecki, więc im mówię, że traktują nas jak kelnerów. No i chłopaki się zagotowały. Niemcy wyszli na boisko wyluzowani, a jak jeszcze zobaczyli, w jakich my tandetnych butach mamy grać, to już byli pewnie wygranej. Mecz się zaczął, a tu 1:0, 2:0, 3:0 dla nas. Ta trzecia bramka to był mój "szczupak", którym dobiłem wcześniejszy strzał w poprzeczkę.
No i wtedy na boisku zrobiła się awantura i doszło do rękoczynów... O co poszło?
Józef GAŁECZKA: - O trzecią bramkę, Niemcy protestowali, uważali, że zdobyłem gola ze spalonego. Zrobiła się rozróba, oni otoczyli sędziego. Po chwili patrzę, a jeden z nich mocno kuleje, zaś sędzia trzyma się z grymasem bólu na twarzy za tyłek.
Wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji zdaje się trzeba było szukać w... barze?
Józef GAŁECZKA: - No tak. Po meczu, który ostatecznie wygraliśmy 4:0 było strasznie duszno i całą drużyną poszliśmy do hotelowego baru się napić. A tam, na wysokim stołku, siedzi sędzia naszego meczu. - "Chłopaki, chodźcie tu!" - krzyczy do nas. I co się okazuje. To był polski Żyd. - "Aleście dopieprzyli tym frycom" - mówi do nas po polsku. - "Ja pochodzę z Sosnowca, z ulicy Modrzejowskiej. Jak strzeliliście tego gola na 3:0, to jeden fryc chciał mnie kopnąć w dupę, ale trafił w nerkę. Mocno mnie zabolało. No to ja mu w nogi zasadziłem kopa tak, że zaczął od razu kuleć. No i zszedł z boiska."
W nagrodę za zdobycie Pucharu Interligi zagraliście dwa mecze z Duklą Praga o Puchar Ameryki. Z Czechami nie było już tak łatwo jak z Werderem...
Józef GAŁECZKA: - Dukla przyleciała z Czech tyko na te dwa mecze, my mieliśmy w nogach całą serię spotkań. Nie ma co gadać, oni byli lepsi, poza tym mieli w składzie kilku wicemistrzów świata z 1962 roku. Pucharu Ameryki nie zdobyliśmy, ale Puchar Interligi był równie cenny.
Wracając z Ameryki mieliście jeszcze zahaczyć o Brazylię i zagrać ze słynnym Santosem Pelego na Maracanie. Jak to właściwie było z tym zaproszeniem od Santosu?
Józef GAŁECZKA: - Ja nic o tym nie wiem. W mojej opinii to było zmyślone. Prezes Wszołek o tym mówił w gazetach, ale ja w to nie wierzę...
Po powrocie z Ameryki mieliście królewskie powitanie...
Józef GAŁECZKA: - Na lotnisku w Warszawie były tłumy kibiców, którzy autobusami przyjechali z Sosnowca. Witali nas jak bohaterów. A czekał nas jeszcze mecz z Legią, który działacze chcieli koniecznie odwołać, bo bali się, że jesteśmy za bardzo zmęczeni. Na Stadionie Ludowym zjawiły się tłumy, by powitać zdobywców Pucharu Interligi. Zagraliśmy i wygraliśmy z Legią.
Na wyjeździe do Ameryki zarobiliście trochę dolarów, to były prawdziwe pieniądze w tamtych trudnych czasach...
Józef GAŁECZKA: - Za każdy mecz dostawaliśmy grosze, po 4-5 dolarów. Tak naprawdę to trochę zaoszczędziliśmy na jedzeniu, na dietach. Na każdy dzień dostawaliśmy dietę dolarową na śniadania, kolacje. Ale myśmy szli do baru, sami sobie kupowaliśmy jedzenie. Poza tym w hotelu lodówki były pełne. Trochę zaoszczędziliśmy więc na jedzeniu.
W trakcie ligowej kariery zdobył pan 98 bramek, z czego ponad połowę głową. Wrodzona skoczność miała także ujemne skutki...
Józef GAŁECZKA: - W obu stawach biodrowych mam sztuczne biodra. W lewym stawie to już druga endoproteza jest, w prawym tylko raz była wymieniana. Ale niczego nie żałuję, warto było. Teraz jestem skromnym emerytem, który bywa często na meczach Zagłębia.
Tadeusz Wisniewski napisał(a):Chłopie - ty nie wiesz o czym ty mówisz - Ciebie na swiecie nie było - Zyczę aby
za zycia Tomcjo ze Szkocji- Zagłebie wywalczyło Mistrzostwo.
Żeby komentować to trzeba mieć minimum wiedzy.
Tadeusz
Tadeusz Wisniewski napisał(a): Dziurowicza ksywa (Szkapa) to czysto boiskowe określenie
bo to był bramkarz który bardzo wysoko wychodził do piłek w polu bramkowym
natomiast Lolo czy Lolek - to myślę że było to takie koleżeńsko - rodzinne
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników