Leszek Baczyński: Nasz cel jest jasny, awans do ekstraklasy!
Honorowy prezes Zagłębia Sosnowiec wierzy, że sosnowiczan stać na spełnienie marzeń kibiców i grę w ekstraklasie.

MACIEJ GRYGIERCZYK: - Po spadku z ekstraklasy w 2008 roku, przez lata Zagłębiu się nie wiodło. 2015 rok był jednak bardzo udany dla sosnowieckiego klubu. Awansowaliście na zaplecze ekstraklasy a drużyna znakomicie sobie radzi w pierwszej lidze. Co wpłynęło na to, że te pozytywne zmiany nabrały takiego tempa?
LESZEK BACZYŃSKI: - Po pierwsze, miasto kilka lat temu przejęło udziały w klubie i zaczęło działać, poukładało sporo rzeczy. Drużyna rozwijała się, wspinała się po szczeblach w drugiej lidze, dostała się do pierwszej i teraz szykuje się do następnego skoku. Wyraźnie widać u nas długofalową pracę. Obecne Zagłębie to między innymi sztab szkoleniowy, który bardzo mocno utożsamia się z klubem, bo przecież Artur Derbin, Tomasz Łuczywek i Robert Stanek to piłkarze, którzy w połowie lat 90. walczyli na murawie o to, aby zespół przetrwał. Do tego trzeba dodać przemyślane transfery i świetną pracę prezesa Marcina Jaroszewskiego. Znakomicie sobie radzi, prawie doskonale.
- Nowy szef Zagłębia zasłużył na laurkę?
LESZEK BACZYŃSKI: - Nie wystawiam mu laurki, ale oceniam rzeczy po imieniu. Zwykle jest tak, że jak przychodzi do klubu nowy szef, to decyduje się na wielkie sprzątanie, odstawiając sporo osób i zastępując je „swoimi”. W ten sposób psuje się jednak pracę poprzedników. Marcin jest inny. Nie dokonał rewolucji, wiedział, że to co funkcjonuje dobrze, trzeba rozwinąć, a to co złe, po prostu zmienić. Mówię mu, żeby robił to samo, ale nie tak samo. I on tak działa.
- Czy uczył się na pańskich błędach?
LESZEK BACZYŃSKI: - Jestem zaskoczony tym, że popełnia tak mało błędów... Jakoś mu się praktycznie nie trafiają. To ufny człowiek, który zgromadził wokół siebie odpowiednie osoby. Każdy ma w Zagłębiu do wykonania konkretną robotę i ciągną wózek w jedną stronę. Gdy ja byłem prezesem czy dyrektorem, to często przesadzałem. Brałem na siebie za dużo, bo uważałem, że jeśli nie zrobię danej rzeczy, to nikt mnie w tym nie wyręczy. Duża odpowiedzialność spoczywała na moich barkach, a trzeba było niektóre pracę oddać w inne ręce i jedynie kontrolować, jak te osoby sobie z tym radzą. Teraz jednak idą nowe, kolorowe czasy. Wszyscy potrafią ułożyć kostkę Rubika, ale nie każdy tak szybko. Jednym zajmuje to sześć minut, innym sześćdziesiąt.
- Czyli mamy teraz do czynienia z renesansem piłki w Sosnowcu?
LESZEK BACZYŃSKI: - Nie użyłbym słowa „renesans”. To wynik długofalowej, kapitalnej roboty. Wsparcia miasta, postawienia na naszych wychowanków i trenerów, którzy stąd się wywodzą. Kiedy rozpoczęły się gruntowne zmiany? Za taki przełom uważam lata 2010-2011. Władze miasta zaczęły wtedy rozumieć, że Zagłębie to marka, której warto pomóc i obie strony będą miały z tego korzyści. Jesteśmy na zapleczu ekstraklasy, ale teraz nasz cel jest jasny, czyli awans do najwyższej klasy rozgrywkowej.
- Jest pan w klubie od 41 lat. Jak pan wspomina poprzednie awanse?
LESZEK BACZYŃSKI: - W 1989 roku cieszyliśmy się bardzo, ale jak się później okazało to nie był dobry rok dla Zagłębia. Naszym trenerem był Józef Gałeczka, mieliśmy dobrych zawodników, ale dochodziło do wielkich przemian w kraju, zamykane były kopalnie i nie mieliśmy pieniędzy na przetrwanie. W 1993 roku została ogłoszona upadłość klubu i wszystko trzeba było budować od nowa. Byliśmy wtedy ewenementem, wspinaliśmy się powoli z piątej ligi, a w naszej kadrze na 24 zawodników aż 20 było wychowankami. W 2007 roku wróciliśmy do ekstraklasy, ale to było inna sytuacja (drużyna awansowała, a po roku spadła za korupcję – przyp. LB). Przez wspomniane lata nie było jednak takiej atmosfery w klubie jak obecnie, a moim zdaniem atmosfera to 70, a czasami nawet 90 procent sukcesu. Warto u nas pracować i rozwijać się. Cieszy mnie bardzo to, że również w mieście jest coraz więcej sympatyków Zagłębia. Sukces piłkarzy wpłynął w dużym stopniu na to.
- A kibice Zagłębia zmienili się, czy jednak nadal są do przesady wymagający?
LESZEK BACZYŃSKI: - Fani są tacy, że jak drużyna gra jak z nut, to wspierają ją i klaszczą, gdy jej nie idzie, wtedy są gwizdy. Tak było, jest i będzie. Poza tym kibice nie zwracają uwagi na to, co dzieje się w środku klubu. Czyli od lat jest w ich przypadku tak samo.
- Mówi pan, że cel jest jasny, ale czy beniaminek I ligi jest gotowy na ekstraklasę?
LESZEK BACZYŃSKI: - Jeśli wstaję rano i nie będą dążył do tego, aby wejść na drabinę, to sufitu nie pomaluję. Przeżyłem już w tym klubie bardzo wiele: były spadki, awanse, upadłość, budowa od podstaw... Jestem urodzonym optymistą, widzę jak drużyna gra i jak była budowana. Od pięciu lat widziałem wszystkie mecze zespołu na żywo, zarówno te rozgrywane w Sosnowcu, jak i na wyjazdach... My wszyscy wierzymy, że już w tym sezonie dostaniemy się do ekstraklasy. Jesteśmy na to przygotowani. Stadion Ludowy już teraz mógłby gościć zespoły najwyższej klasy rozgrywkowej. W przypadku kłopotów ze stadionem przy Roosevelta, Górnik miał właśnie u nas rozgrywać swoje mecze ligowe. A przyszły rok też będzie dla nas jubileuszowy.
- Będziecie obchodzić 110 lecie powstania klubu...
LESZEK BACZYŃSKI: - Ale też 60 lat Stadionu Ludowego. Chcemy też świętować awans. Gdy się coś zasieje, człowiek czeka na to, aż wyda owoce. Jak tylko dostaliśmy się do I ligi, naszym celem było wygrywanie meczu za meczem. Ja nie jestem wcale zaskoczony tym, że tak dobrze nam się wiedzie, ale rywale nie próżnują. Zimą dojdzie do zmian w klubach, a czasami jeden, dobry piłkarz robi różnicę. Chociażby w ostatniej kolejce w meczu Pogoni Siedlce z Chrobrym Mariusz Rybicki strzelił przepiękną bramkę. To była poezja, i Pogoń wygrała 1:0. My też mamy w swoich szeregach świetnych zawodników. Wilk, Fidziukiewicz wiedzą co robić z piłką, a nasz prezes i sztab szkoleniowy pracują nad tym, aby zimą skład był jeszcze silniejszy.