Moderatorzy: flex, turku, Landryn, Smazu, krzysiu, LucasUSA, swiezy52
Anakin napisał(a):Już raz próbowano wynająć teren jakiejś prywatnej firmie, która wynajmowałaby boisko klubowi ale wtedy radni się nie zgodzili bo interes był szemrany. Czyżby w nowej kadencji spróbowano jeszcze raz
Ale z tą ekstraklasą to spokojnie, najpierw musimy mieć stadion - mówi Jaroszewski.
django napisał(a):Anakin napisał(a):Już raz próbowano wynająć teren jakiejś prywatnej firmie, która wynajmowałaby boisko klubowi ale wtedy radni się nie zgodzili bo interes był szemrany. Czyżby w nowej kadencji spróbowano jeszcze raz
http://www.bip.um.sosnowiec.pl/dokument ... p=5755&r=r
werty2 napisał(a):Ale z tą ekstraklasą to spokojnie, najpierw musimy mieć stadion - mówi Jaroszewski.
Ciekawe, czy to prawda, czy "zasłona dymna"? Stadion, jeśli wszystko się ułoży tak, jak zakładają plany, powstanie +/- w 2019 roku...
Anakin napisał(a):Ciekawe co to za firma, która wygra ten przetarg.
django napisał(a):werty2 napisał(a):Ale z tą ekstraklasą to spokojnie, najpierw musimy mieć stadion - mówi Jaroszewski.
Ciekawe, czy to prawda, czy "zasłona dymna"? Stadion, jeśli wszystko się ułoży tak, jak zakładają plany, powstanie +/- w 2019 roku...
django napisał(a): Anakin napisał(a):
Ciekawe co to za firma, która wygra ten przetarg.
Ta co wcześniej. Ale nikt się nie przyczepi, że bez przetargu.
django napisał(a):Tradycyjne u prezesa wprowadzanie ludzi w błąd. Ludowy wymagałby pewnie jakichś kosmetycznych poprawek, żeby dostosować go do podręcznika licencyjnego
Paluchowski o zawodnikach z castingu, wielkim talencie Araka i ciężkim losie młodych piłkarzy Legii.
Adrian Paluchowski, kiedyś wielki talent Legii Warszawa, dziś 28-letni napastnik Zagłębia Sosnowiec – sensacyjnego wicelidera I ligi – opowiada Polstasport.pl o tym, dlaczego mu nie wyszło, ocenia talent młodego kolegi z zespołu, powszechnie wychwalanego Jakuba Araka, wspomina też Wiktora Płanetę, piłkarza z telewizyjnego castingu, z którym miał okazję trenować w Termalice. Sam marzy o tym, by wrócić do ekstraklasy.
Rafał Hurkowski: Minęło już pięć lat, odkąd regularnie występował Pan w ekstraklasie. A zaczęło się pięknie – od Legii. W jej rezerwach prezentował się Pan lepiej od Roberta Lewandowskiego i to Pan, nie on, trafił wkrótce – z przerwą na Znicz Pruszków – do pierwszego zespołu. Co poszło źle?
Adrian Paluchowski: Legia jest specyficznym klubem. Każdy młody chłopak z Warszawy i okolic marzy, żeby w niej zagrać. Szansę mają tylko najlepsi. Tam niestety brakuje czasu, by ogrywać młodych zawodników. Potrzebne są efekty. Wyniki na już. Piekielnie ciężko się przebić. Mi się udało tylko na krótko, w tym czasie ustrzeliłem m.in. hat-tricka z Zagłębiem Lubin. Dla klubu to było jednak za mało… Gdyby zapytał Pan Maćka Korzyma, albo innych chłopaków, którzy grali w tej Legii, ale mieli pod górkę i w końcu sobie nie poradzili, myślę, że każdy z nich odpowiedziałby: na Legii świat się nie kończy. Trzeba w końcu zejść na ziemię. Odpuścić marzenia. W pewnym wieku najważniejsza jest regularna gra. Nie każdy jest przecież Maciejem Rybusem. A co do ekstraklasy – myślałem, że już w Termalice dostanę szansę… No cóż, leci szósty rok. Może z Zagłębiem w końcu się uda?
No właśnie, zaczął Pan sezon w Termalice i zagrał trzy mecze w ekstraklasie. Co się stało, że klub z Pana zrezygnował?
Adrian Paluchowski: Już w zeszłym sezonie nie było za ciekawie. Może i tych meczów zebrało się ze 20, ale grałem głównie „ogony”. Ze składu skreślono mnie natomiast po tych trzech pierwszych porażkach w ekstraklasie (z Piastem Gliwice, Jagiellonią Białystok i Śląskiem Wrocław) – zarząd stwierdził, że potrzeba świeżej krwi. A że w Termalice nie ma wychowanków, lista zgłoszonych do rozgrywek może liczyć jedynie 22 zawodników. Żeby ktoś mógł przyjść, ktoś musi odejść. W ten sposób Dawid Abramowicz, który podpisał kontrakt w lipcu, w sierpniu musiał go rozwiązać, żeby zrobić miejsce dla Pavola Stano. Gdy z kolei przyszedł Mario Licka, odejść musiał Adrian Chomiuk. W końcu pojawił się Martin Juhar i przyszła kolej na mnie. Szkoda, bo miałem jeszcze przez rok ważny kontrakt. I niby mogłem tam zostać, ale byłbym skazany na grę w okręgówce. Bez szans na ekstraklasę… Nie widziało mi się to. Na szczęście, pojawiła się oferta z Zagłębia.
W tym samym czasie co Pan, w Termalice trenował Wiktor Płaneta - piłkarz z castingu. Jak zawodnik, który nigdy nie grał tak wysoko, odnalazł się w I-ligowym zespole, aspirującym do ekstraklasy?
Myślę, że jednak trochę za duży przeskok. On przecież grał wcześniej bodajże w 7. lidze niemieckiej! Amatorskiej, czy tam półamatorskiej… A tu nagle pierwszy zespół Termaliki. Widać było różnicę. Dostawał szanse, momentami nawet fajnie to wyglądało, brakowało natomiast ogrania, doświadczenia. Bo – jak zresztą było widać w programie – technikę chłopak na pewno ma. Ale typowo boiskowych zachowań już nie.
Bardziej podwórkowiec niż piłkarz?
Ciężko ocenić, bo w sumie aż tak dużo nie grał. Walczyliśmy wtedy o wysokie cele i po prostu nie było czasu, żeby chłopaka wprowadzić, przygotować go do tego poziomu. Także mówię – taki program to bardzo fajna sprawa, rozrywka. Ale nie ma przełożenia w ligowych realiach. Teraz z kolei słyszę, że powstaje druga edycja – tym razem stawką kontrakt z Piastem Gliwice. Ekstraklasa… Poroniony pomysł. Skoro taki piłkarz nie mógł się przebić w I lidze, to niemalże pewne, że jego następca wyląduje w III-ligowych rezerwach Piasta.
Fizycznie na pewno odpadnie.
Dokładnie. Każdy z nas, żeby dojść do tego poziomu, choćby I ligi, trenuje ładnych kilka-kilkanaście lat. To jest przeskok o co najmniej sześć poziomów rozgrywkowych! To tak jakby wziąć chłopaka od nas z okręgówki i kazać mu grać w I lidze. Bez szans. Wiadomo, zdarzają się perełki w niższych klasach. Ale to są jedni na milion i oni też potrzebują czasu, a nie że od razu wskoczą do pierwszego składu i będą w nim brylować. A w Termalice wielka pompa, kontrakt, uścisk dłoni prezesa… Myślę, że Wiktor potrzebuje czasu i gry, w końcu ktoś postawi na niego. Wtedy może coś z niego wyrośnie.
Zagłębie. Na razie przegrywa Pan walkę o skład z młodymi Jakubem Arakiem i Michałem Fidziukiewiczem. Ego podrażnione?
Na pewno, trochę mnie to frustruje. Każdy chce grać, nie każdy może. Doszedłem do zespołu w trakcie sezonu, chłopaki od początku byli w dobrej dyspozycji. I to że występowałem kiedyś w ekstraklasie, że jestem bardziej doświadczony, nie znaczy, że od razu będę grał, niezależnie od tego, co się będzie akurat działo. Myślę, że więcej szans dostanę dopiero, gdy przepracuję z zespołem cały okres zimowy. Zgram się z chłopakami. Chociaż trenuję w Zagłębiu już ponad dwa miesiące. A jako napastnik nie muszę przecież poznawać jakichś szczególnych tajników… Zobaczymy.
A ten Arak to naprawdę taki dobry, jak mówią? Legia wiąże z nim duże nadzieje.
Ma ogromny potencjał. Udowadnia to zresztą po raz kolejny. W zeszłym sezonie został wicekrólem strzelców II ligi z 17 golami. Teraz powoli przekłada to poziom wyżej – w 15 występach trafił już sześć razy. Jeśli tylko będzie grał regularnie, jestem pewien, że wyrośnie nam wielki piłkarz. O ile oczywiście Legia nie weźmie go do siebie i nie posadzi na ławce rezerwowych, gdzie będzie grał po trzy spotkania w sezonie, a może nawet wyląduje w III lidze… Wiemy jak to jest w Legii.
Przychodząc do beniaminka I ligi spodziewał się Pan, że ten zespół, pełen w końcu ekstraklasowego doświadczenia – Sebastian Dudek, Grzegorz Fonfara, Jakub Wilk – i dopełniony zdolną młodzieżą, jak wspomniani wyżej zawodnicy, będzie w stanie walczyć o czołówkę tabeli?
Wiadomo, cele weryfikują się w trakcie sezonu. Takim zasadniczym było na pewno utrzymanie. Jeśli dobrze pójdzie, zrealizujemy go już w tej rundzie. Jeśli jednak do zimy utrzymamy drugą pozycję, czemu nie powalczyć o awans? Tak jak Pan powiedział – to połączenie doświadczenia z młodością bardzo dobrze się sprawdza. Ale nie, w klubie na razie o ekstraklasie nie słychać. Wiadomo, takich klubów było już mnóstwo. Nie ma co pompować balona, bo to zazwyczaj kończy się boleśnie. Pęka z wielkim hukiem.
Na koniec, tak ciekawostkowo: przez jakiś czas mieszkał Pan na warszawskim Bródnie. Dzielnicy, która wydała takich piłkarzy, jak Wojciech Kowalczyk, Marcin Smoliński, Piotr Rocki czy ostatnio Marcin Cichocki. "Smoła" zdradził jakiś czas temu, że zdarzyło mu się grać z „Kowalem” w parku, kiedy ten jeszcze był piłkarzem Betisu. Panu też przytrafiło się coś takiego? Znał Pan któregoś z nich z dzielnicy?
Od razu zaznaczę, że wychowałem się na Śródmieściu. Na Bródnie mieszkałem tylko przez jakiś rok, bo dostałem mieszkanie od babci. To były jeszcze czasy Legii. Potem przeprowadzka do Pruszkowa... Także nie mam takich doświadczeń, jak „Smoła”. „Kowala” widziałem tylko z balkonu, kiedy akurat spacerował z pieskiem (śmiech). Reszty wymienionych przez Pana zawodników nigdy na dzielnicy nie spotkałem.
Zagłębie Sosnowiec. Robert Stanek: Działamy jak wywiad, prześwietlamy piłkarzy [ROZMOWA]
- Mamy swoje atuty i jeżeli będziemy na nie mocno stawiać, to rywale będą mieć z nami problem. Perspektywy także są dobre. Mamy prezydenta, który chce silnego Zagłębia w Ekstraklasie i to na nowym stadionie. Przed Zagłębiem niepowtarzalna szansa - mówi Robert Stanek, dyrektor sportowy Zagłębia Sosnowiec.
Zagłębie Sosnowiec szybko podnosi głowę po latach spędzonych w drugiej lidze. Jest wiceliderem tabeli. Czy beniaminek zaatakuje z rozpędu także Ekstraklasę?
Wojciech Todur:- Gdzie ucho nie przyłożyć, to wszyscy chwalą Zagłębie. Ekspert Polsatu Sport Wojciech Kowalczyk stwierdził nawet, że gracie obecnie najlepszą piłkę w pierwszej lidze.
Robert Stanek: - To miłe. Mocno pracowaliśmy na taką opinię. Budowa tej drużyny zaczęła się w marcu minionego roku. Krok po kroku tworzyliśmy ekipę, która skoczy za sobą w ogień. Każdy trener to powtórzy, że nie zawsze umiejętności, nawet najwyższe, są warte tyle samo co charakter. Liczy się przede wszystkim umiejętność pracy w zespole. Satysfakcja z tego, że przebywa się razem. Wtedy łatwiej podnieść się po porażce, a i radość z wygranej napędza potem mocniej. Nasi piłkarze się lubią. Jeżdżą razem na wakacje, przyjaźnią się ich rodziny. Wspólnie bawimy się przy grillu. Chodzimy razem pośmiać się z kabaretu i obejrzeć w kinie Jamesa Bonda. Zagłębie jest dla nas drugim domem.
Dobra gra, coraz lepsze wyniki na pewno nie umkną uwadze bogatszych klubów. Czy nie obawia się pan, że zimą Zagłębie może stracić kilku kluczowych zawodników? Myślę chociażby o Martinie Pribuli, Michale Fidziukiewiczu, czy Jakubie Araku.
- Nie sądzę. Myślę, że piłkarze Zagłębia mają przede sobą jeszcze wiele do zdobycia i będą chcieli to zrobić razem. Z tą szatnią i w tym klubie. Podpisując umowy z nowymi zawodnikami, proponowaliśmy im dłuższe umowy, bo stabilizacja jest ważna nie tylko dla nich, ale i dla klubu. Wiadomo, że może zdarzyć się i tak, że ktoś położy na stół takie pieniądze, że transfer stanie się możliwy. Taka jest piłka i my tego nie zmienimy. Można jednak ograniczyć takie ryzyko. Dlatego już teraz mogę poinformować, że Pribula przedłuża kontrakt i zostaje z nami na dłużej.
Po podpisaniu kontraktu z Jakubem Wilkiem, byłym reprezentantem Polski, stwierdził pan, że dostaje oferty od piłkarzy, których nigdy nie podejrzewał o to, że mogą chcieć grać w Zagłębiu.
- Może to ten długi czas, jaki spędziliśmy w drugiej lidze sprawia, że w niektóre ofert trudno mi teraz uwierzyć? Tyle, że fakty są dziś takie, że jesteśmy dobrze zorganizowanym klubem z ambicjami, który należy do ścisłej czołówki pierwszej ligi. Nie da się ukryć, że jesteśmy atrakcyjnym pracodawcą. Każdego dnia dostaję od pięciu do dziesięć maili z ofertami od piłkarzy i menedżerów. I zdarzają się też gracze na europejskim poziomie. Sami też szukamy nowych piłkarzy, a to oznacza, że lista potencjalnych wzmocnień jest bardzo długa. Analizujemy, oceniamy, bo najgorsze co moglibyśmy zrobić, to popsuć to, co z takim trudem zbudowaliśmy. Decydując się na transfer, działamy jak wywiad. Prześwietlamy piłkarza. Dowiadujemy się jak zachowuje się w szatni. Jaki jest poza boiskiem. Czy wspiera go rodzina... Nie chcemy popełnić błędu.
Wróćmy na boisko... W bramce Wojciech Fabisiak czy Matko Perdijić? Trener Artur Derbin powiedział, że to pan podejmie decyzję.
- Trudne pytanie. Teraz jeszcze nie odpowiem. Matko Perdijić długo czekał na swoją szansę. Na tym, że stanął między słupkami w ostatnim meczu z Chrobrym Głogów, zaważyła też choroba Fabisiaka. Od biedy Fabisiak mógł zagrać, ale obserwując, jak Matko prezentuje się na treningach, uznałem, że to jest właśnie ten moment. Matko nie zawiódł, a my mamy teraz problem.
Perdijić to doświadczony bramkarz, ale w ostatnich sezonach w meczach pod presją grał bardzo mało. Nie było obaw?
- Rzeczywiście, siedział najczęściej na rezerwie. Doświadczenie, umiejętności, a przede wszystkim wielka chęć, żeby znowu poczuć adrenalinę związaną z walką na boisku, podpowiadały mi, że Perdijić nie zawiedzie.
W sezonie 1990/91 rywalizował pan o miejsce w bramce Zagłębia z Grzegorzem Harasiukiem. To była niespotykana sytuacja, gdyż zmienialiście się między słupkami niemal co tydzień.
- Walczyłem wtedy nie tylko z Grześkiem, ale i Markiem Pietrkiem. To był taki pomysł trenera Zbigniewa Mygi. Najlepszy miał się wykuć w boju, dlatego każdy z nas dostawał szansę. Ten pomysł nie do końca się sprawdził. Sezon zakończył się wtedy barażami z Jagiellonią Białystok. No i tak wyszło, że w pierwszym meczu broniłem ja, a w drugim Grzesiek. Historia tych meczów jest dobrze znana kibicom Zagłębia. Na Stadionie Ludowym przegraliśmy 0:2. Nie popełniłem wtedy błędów, ale i tak dwa razy szukałem piłki za plecami. W rewanżu, gdy mało kto na nas stawiał, wyrównaliśmy stan rywalizacji, a w karnych okazaliśmy się lepsi.
To może warto powtórzyć manewr trenera Mygi?
- Może lepiej nie... Nie wspominam dobrze tamtego sezonu. Te ciągłe rotacje męczyły mnie i Grześka. Bramkarz potrzebuje spokoju. Ten komfort psychiczny przekłada się potem na jego dyspozycję na boisku.
Awans do pierwszej ligi firmował pan jako trener. Teraz jest pan już dyrektorem sportowym. Nie tęskno za miejscem na trenerskiej ławce?
- To był świadomy wybór, więc na pewno nie będę narzekał. Już będąc pierwszym trenerem, miałem wpływ na budowę drużyny, więc nie jest to dla mnie zupełna nowość. Zagłębie to mój klub. Często mówię, że wychowałem się tuż obok, w linii prostej 200 metrów od Stadionu Ludowego. Mówię tak, bo to jest prawda. Kocham ten klub i mógłbym dla niego pracować w każdej roli.
Zagłębie chce grać w Ekstraklasie, ale to był plan na dwa, trzy lata. Może warto wykonać ten skok już w pierwszym podejściu?
- Na pewno nie będziemy sztucznie odwlekać takiej chwili. Zagłębie zawsze wychodzi na boisko z myślą o wygranej. A co wydarzy się na koniec? Mamy swoje atuty i jeżeli będziemy na nie mocno stawiać, to rywale będą mieć z nami problem. Perspektywy także są dobre. Prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński też chce silnego Zagłębia w Ekstraklasie i to na nowym stadionie. Przed Zagłębiem niepowtarzalna szansa.
Patrzy pan w ogóle na tabelę?
- Rzadko. Nie ma co się napawać miejscem w czołówce, bo jednak na tym etapie sezonu nic to nie znaczy. Piłkarze często mówią, że na tabelę nie patrzą i jest w tym wiele prawdy. Tyle, że większość z nas i bez patrzenia wie, co tam się dzieje. Jaką ma się przewagę, kto goni, a kto ma problemy. To przecież nasze życie.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników