Moderatorzy: flex, Smazu, krzysiu, swiezy52, kierat, BrzydaL
Fazi napisał(a):No trza będzie odwiedzić Zimowy przy najbliższym możliwym terminie ! :D
Synek uciekł, gdy zobaczył jego twarz po kontuzji
Doświadczony bramkarz hokejowej drużyny Zagłębia Sosnowiec Zbigniew Szydłowski przed rozpoczęciem obecnego sezonu Polskiej Ligi Hokejowej doznał niezwykle pechowego urazu. Jeden z kolegów przypadkiem trafił go krążkiem w oko. Po tym bardzo przykrym zdarzeniu jego twarz wyglądała okropnie. - Gdy zobaczył mnie lekarz to złapał się za głowę - mówi Szydłowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
35-letni bramkarz trafił do Zagłębia przed sezonem 2011/2012 z Polonii Bytom. Jego przygoda z nową drużyną nie rozpoczęła się szczęśliwie.
Na jednym z treningów, już po gwizdku trenera, a więc wtedy gdy strzelać już nie wolno, Szydłowski podniósł chroniącą jego twarz maskę, by się napić. Pech chciał, że obok krążkiem bawił się Jakub Jaskólski. Nie zobaczył stojącego pięć metrów obok kolegi i strzelił. Krążek trafił bramkarza Zagłębia prosto w oko!
- Walnął mi w twarz z pięciu metrów. Nie czułem wcale strasznego bólu. To był szok! - mówi Szydłowski "Gazecie Wyborczej".
Hokeista opowiada, że najbardziej ucierpiały nos, łuk brwiowy i oczodół. - Odpryski kości zaplątały się między mięśnie oka. Gdy zobaczył mnie lekarz, to złapał się za głowę. "Ale jak ja pana przebadam?!". Jakimś cudem udało się jednak podnieść zapuchniętą powiekę. Siatkówka na szczęście nie jest uszkodzona, ale oko wciąż łzawi. Kolejne zabiegi czekają mnie jeszcze po sezonie - wyjaśnia.
Po uderzeniu krążkiem twarz Szydłowskiego jeszcze przez wiele dni wyglądała okropnie. Na tyle, że bali się go nawet jego syn i córka.
- Mam dwójkę dzieci: 10-letniego Jasia i 7-letnią Amelkę. Żona przyprowadziła je do szpitala po tym, gdy lekarze zdjęli mi z twarzy gipsową maskę. Źle zrobiła. Janek uciekł, gdy mnie zobaczył. Patrzyli na mnie jak na obcego człowieka - wspomina zawodnik Zagłębia.
Teraz Szydłowski powoli wraca na lodowisko i uważa, że wcale nie przytrafił mu się najgorszy możliwy uraz. Jego zdaniem znacznie bardziej boli uderzenie w jądra
- Sam w jądra dostałem tylko raz. Grałem wtedy w juniorach, a działo się to jeszcze na otwartym lodowisku w Katowicach, czyli Torkacie. Ból jest nie do opisania! Na jego wspomnienie do dziś mam dreszcze. Wolałbym jeszcze raz dostać w twarz - żartuje Szydłowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Najniebezpieczniejsze jest z kolei według pechowca z Zagłębia trafienie krążkiem w szczękę - najsłabiej chronione miejsce u hokejowego bramkarza.
I pomyśleć, że kilkadziesiąt lat temu bramkarze w hokeju na lodzie nie mieli nawet masek. Zdaniem Szydłowskiego gra bez niej ociera się o szaleństwo. - Nie jestem kamikadze. W tamtych czasach na pewno nie stanąłbym między słupkami - zapewnia. WP.PL
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników