Tysiące igieł atakują ciało hokeisty Zagłębia Sosnowiec. Koszmar między C4 i C5
Wojciech Todur
28 marca 2019 | 10:58
Zagłębie Sosnowiec, Tobiasz Bernat. Krążek międzyrdzeniowy okazał się bardziej niebezpieczny i bezwzględny niż ten hokejowy. Zatrzymał się dwa milimetry od rdzenia, którego przerwanie mogło nawet zakończyć życie Tobiasza Bernata, wychowanka Zagłębia Sosnowiec.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
Hokejowy świat Tobiasza Bernata runął w sierpniu ubiegłego roku. Podczas sparingu ze słowacką Duklą Michalowce został brutalnie zaatakowany od tyłu. Uderzył głową z całym impetem w bandę lodowiska. Po badaniach okazało się, że ma uszkodzony kręgosłup, a na lód już nie wróci.
– Jestem w trakcie terapii sterydowej. To już czwarty zastrzyk. Czuję, że przestaje mi drętwieć prawa ręka. Najważniejsze, że dziś już wiadomo, że to porażenie, a nie paraliż.
Na początku nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Lekarze wyjaśnili mi, że w wyniku uderzenia przesunął się krążek międzykręgowy. Stąd niedowład prawej ręki. Minęło ponad pół roku, a ja wciąż nie mogę utrzymać dziecka na ręku... Czuję, jak od środka atakują moje ciało tysiące igieł. To na przemian kłucie i pieczenie. Ręka szybko się męczy, a potem staje się bezwładna. Na szczęście lekarze mówią, że nerwy uda się z czasem zregenerować. To może potrwać dwa lata, a może i pięć...
Plakat promujący mecz dla Tobiasza Benata
Plakat promujący mecz dla Tobiasza Benata Zagłębie Sosnowiec
U mnie może stać się to szybciej, bo przez całe życie byłem sportowcem. Ciało mam wytrenowane. To ma swoje złe, ale i dobre strony.
Złe, bo implant, który wszczepiono mi do kręgosłupa, nie chciał się początkowo przyjąć. Organizm się bronił. Gdy uderzyłem głową w bandę, to uszkodzone zostały dwa kręgi C4 i C5. Mam je teraz na specjalnych śrubach. To właśnie spod nich wysunął się krążek, który powoduje ból. Krążek zatrzymał się dwa milimetry od rdzenia kręgowego. Gdy lekarze to zobaczyli, to stwierdzili, że powinienem składać ręce do Boga. Kapliczka już na mnie czekała...
Uratowały mnie silne mięśnie. Godziny, które spędzałem na siłowni. Miałem bardzo silne mięśnie kapturowe karku. To one zatrzymały ten nieszczęsny krążek. U niewytrenowanej osoby ten poleciałby dalej i przeciąłby rdzeń niczym nóż masło. Byłoby po mnie – mówi.
Hokej pomógł zerwać z nałogiem
– Teraz myślę tylko o tym, jak wrócić do dawnej sprawności. Hokej to było całe moje życie. Nie potrafię żyć bez wysiłku. Tymczasem nie mogę teraz robić nic. Nie mogę iść na siłownię. Nie mogę nawet pobiegać. Raz poszedłem. Już nie mogłem wytrzymać. Po półgodzinie biegu byłem tak słaby, że z trudem wróciłem do domu. Co to jest pół godziny...

Kij to najważniejszy element wyposażenia hokeisty
Tysiące igieł atakują ciało hokeisty Zagłębia Sosnowiec. Koszmar między C4 i C5
Wojciech Todur
28 marca 2019 | 10:58
Rok 2015. Tobiasz Bernat świętuje z Zagłębiem Sosnowiec awans do PHL1 ZDJĘCIE
Rok 2015. Tobiasz Bernat świętuje z Zagłębiem Sosnowiec awans do PHL (JAN KOWALSKI)
2
Zagłębie Sosnowiec, Tobiasz BernatKrążek międzyrdzeniowy okazał się bardziej niebezpieczny i bezwzględny niż ten hokejowy. Zatrzymał się dwa milimetry od rdzenia, którego przerwanie mogło nawet zakończyć życie Tobiasza Bernata, wychowanka Zagłębia Sosnowiec.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
Hokejowy świat Tobiasza Bernata runął w sierpniu ubiegłego roku. Podczas sparingu ze słowacką Duklą Michalowce został brutalnie zaatakowany od tyłu. Uderzył głową z całym impetem w bandę lodowiska. Po badaniach okazało się, że ma uszkodzony kręgosłup, a na lód już nie wróci.
– Jestem w trakcie terapii sterydowej. To już czwarty zastrzyk. Czuję, że przestaje mi drętwieć prawa ręka. Najważniejsze, że dziś już wiadomo, że to porażenie, a nie paraliż.
Na początku nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Lekarze wyjaśnili mi, że w wyniku uderzenia przesunął się krążek międzykręgowy. Stąd niedowład prawej ręki. Minęło ponad pół roku, a ja wciąż nie mogę utrzymać dziecka na ręku... Czuję, jak od środka atakują moje ciało tysiące igieł. To na przemian kłucie i pieczenie. Ręka szybko się męczy, a potem staje się bezwładna. Na szczęście lekarze mówią, że nerwy uda się z czasem zregenerować. To może potrwać dwa lata, a może i pięć...
Plakat promujący mecz dla Tobiasza Benata
Plakat promujący mecz dla Tobiasza Benata Zagłębie Sosnowiec
U mnie może stać się to szybciej, bo przez całe życie byłem sportowcem. Ciało mam wytrenowane. To ma swoje złe, ale i dobre strony.
Złe, bo implant, który wszczepiono mi do kręgosłupa, nie chciał się początkowo przyjąć. Organizm się bronił. Gdy uderzyłem głową w bandę, to uszkodzone zostały dwa kręgi C4 i C5. Mam je teraz na specjalnych śrubach. To właśnie spod nich wysunął się krążek, który powoduje ból. Krążek zatrzymał się dwa milimetry od rdzenia kręgowego. Gdy lekarze to zobaczyli, to stwierdzili, że powinienem składać ręce do Boga. Kapliczka już na mnie czekała...
Tobiasz Bernat w koszulce Zagłębia Sosnowiec
Tobiasz Bernat w koszulce Zagłębia Sosnowiec Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Uratowały mnie silne mięśnie. Godziny, które spędzałem na siłowni. Miałem bardzo silne mięśnie kapturowe karku. To one zatrzymały ten nieszczęsny krążek. U niewytrenowanej osoby ten poleciałby dalej i przeciąłby rdzeń niczym nóż masło. Byłoby po mnie – mówi.
Hokej pomógł zerwać z nałogiem
– Teraz myślę tylko o tym, jak wrócić do dawnej sprawności. Hokej to było całe moje życie. Nie potrafię żyć bez wysiłku. Tymczasem nie mogę teraz robić nic. Nie mogę iść na siłownię. Nie mogę nawet pobiegać. Raz poszedłem. Już nie mogłem wytrzymać. Po półgodzinie biegu byłem tak słaby, że z trudem wróciłem do domu. Co to jest pół godziny...

Kij to najważniejszy element wyposażenia hokeisty
Czytaj także:
Jego wysokość hokejowy kij... w muszli klozetowej
– O wypadku staram się nie myśleć. Czasami jednak wracają obrazy. Strasznie się wtedy wkur...! Nie mogę się pogodzić z tym, że nie gram. Wiele osób mówi mi, że przecież mam już 36 lat. Że pewnie wkrótce skończyłbym karierę. Nie wiedzą, co mówią. Tak bardzo kocham hokej, że mógłbym grać tak długo, jak Marek Pohl z Naprzodu Janów. Choćby i do 45. roku życia. Bylebym tylko pomagał drużynie. Strzelał bramki, asystował. Jeżeli nie byłbym przydatny, to odszedłbym sam.
Przed tym sezonem czułem, że znowu mi się w życiu coś udaje. Zagłębie stanęło na nogi. Mogłem zrezygnować z pracy i skupić się tylko na hokeju. Ale byłem szczęśliwy! Pracę miałem ciężką. Wstawałem i o 3 w nocy. Potem – około 16 – prosto na trening. Czasem nic nie jadłem. Czasem wrzuciłem jakiegoś hot doga na stacji benzynowej. Liczył się tylko hokej! Tak bardzo chciałbym do tego wrócić. Choćby trenować dzieci – podkreśla.
Na ból najlepszy jest trening
– Sumiennie wykonuję wszelkie zalecenia lekarzy. Trenuję już od 7 rano. Ćwiczenie za ćwiczeniem. Rozkładam sobie karimatę w pokoju i pracuję. Ściskam chorą ręką gumową piłeczkę. Zdrowo żyję. Mija osiem lat, jak nie wziąłem do ust alkoholu. Kiedyś było ze mną już źle. Bardzo źle. Nie trafiały do mnie słowa rodziców, przyjaciół.
Młodzi hokeiści Zagłębia (od lewej): Tobiasz Bernat, Rafał Tkacz i Łukasz Podsiadło kontynuuja rodzinne tradycje. Rok 2005
Młodzi hokeiści Zagłębia (od lewej): Tobiasz Bernat, Rafał Tkacz i Łukasz Podsiadło kontynuuja rodzinne tradycje. Rok 2005 arch. Gazety Wyborczej
Opamiętałem się dopiero wtedy, gdy dotarło do mnie, że przez wódkę mogę stracić to, co kocham w życiu najbardziej – hokej. Wtedy odciąłem się od nałogu z dnia na dzień.
Miałem w dupie picie, gdy mogłem stracić hokej. Nie chciałem być żulem. Nie chciałem być nikim. Wszystko w życiu zawdzięczam hokejowi.
Wiele mogę dzieciakom przekazać. Jak szturchnąć przy buliku, jak podbić kij, jak walczyć o pozycję... Tyle lat na lodzie, że i doświadczenia się masę uzbierało. Tylko, żeby ta ręka była sprawna. To wszystko wtedy pokażę.
Będę pracował sumiennie i konsekwentnie i jeszcze wrócę. Zaraz po wypadku, jeszcze w szpitalu, byłem pierwszy w sali do rehabilitacji. Wychodziłem z niej ostatni. Lekarze powtarzali, że to nie ma sensu. Że mięśniom potrzeba czasu. Ale ja działałem, jak sportowiec. Na ból i słabość zawsze najlepszy jest trening. Dziś wiem, że muszę być bardziej cierpliwy – zaznacza.
Na Zagłębiu Sosnowiec żerować nie będzie
– Teraz inni chcą zagrać dla mnie. Gdy się o tym dowiedziałem, to poczułem taką dziwną suchość w gardle. No bo jak to? Dla mnie chce ktoś zagrać? Były obawy, czy uda się to zorganizować na lodowisku w Sosnowcu. Koledzy mówili, że jak trzeba, to mecz odbędzie się choćby w Nowym Targu. Poszedłem z tym do Marcina Kotuły, kolegi z drużyny, a dziś kierownika Stadionu Zimowego. „Jak w ogóle mogłeś pomyśleć o tym, że ten mecz może odbyć się poza Sosnowcem?” – pytał i już otwierał drzwi.
Tobiasz Bernat w barwach GKS-u Tychy
Tobiasz Bernat w barwach GKS-u Tychy Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Nie wszyscy są tacy. Spotykam i takich, którzy twierdzą, że chcę wyciągnąć kasę. Odszkodowanie jakieś. Na lodowisku podszedł do mnie jeden człowiek i mówi, że jego ciocia potłukła się mocno na nartach i po dwóch tygodniach już stanęła na nogi. I co w takim razie ze mną jest nie tak? Czy oni tak na poważnie? No brak mi słów... Przecież ja dziecka na ręce wziąć nie mogę. Dobrze, że żyję. Każdy, kto mnie zna, wie, że nigdy się na lodzie nie oszczędzałem. Wiadomo, jak w Janowie traktuje się Zagłębiaków. A mnie tam szanowano. Mówili, że „Gorol”, ale zawsze walczy do końca. Nawet w Zagłębiu nie zawsze tak dobrze było. Najgorzej wspominam czasy za prezesa Leszka Tokarza. Strasznie mnie na koniec gnoił. Gdy byłem dzieckiem, to mu „wujkowałem”, a potem to chyba odgrywał się na mnie, bo był skonfliktowany z moim ojcem. Strasznie to było słabe. Nie zawsze miałem miejsce w Sosnowcu. Trafiłem też do Orlika Opole i GKS-u Tychy. Dzięki temu przynajmniej medal mistrzostw Polski udało się wywalczyć – wspomina.
Czytaj także:
Hokejowy krążek zamiast kieliszka
– Zagłębie to jednak dla mnie świętość. Dowiedziałem się od mojego prawnika, że będzie trudno o odszkodowanie od organizatorów tamtego sparingu. Bo to przecież Słowacja. Powiedział, że mogę spróbować pociągnąć odszkodowanie od klubu. Pogoniłem go. Nie będę żerował na Zagłębiu. Poszedłem z tym do prezesa Marcina Jaroszewskiego. Jestem pod wrażeniem tego, jak mnie przyjął. Jak potraktował. Zapewnił, że klub mi pomoże. Wskazał prawnika, który poprowadzi tę sprawę. „Słowacja to przecież Unia Europejska. Na pewno damy radę” – zapewnił – kończy Bernat.Tysiące igieł atakują ciało hokeisty Zagłębia Sosnowiec. Koszmar między C4 i C5
Wojciech Todur
28 marca 2019 | 10:58
Rok 2015. Tobiasz Bernat świętuje z Zagłębiem Sosnowiec awans do PHL1 ZDJĘCIE
Rok 2015. Tobiasz Bernat świętuje z Zagłębiem Sosnowiec awans do PHL (JAN KOWALSKI)
2
Zagłębie Sosnowiec, Tobiasz BernatKrążek międzyrdzeniowy okazał się bardziej niebezpieczny i bezwzględny niż ten hokejowy. Zatrzymał się dwa milimetry od rdzenia, którego przerwanie mogło nawet zakończyć życie Tobiasza Bernata, wychowanka Zagłębia Sosnowiec.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
Hokejowy świat Tobiasza Bernata runął w sierpniu ubiegłego roku. Podczas sparingu ze słowacką Duklą Michalowce został brutalnie zaatakowany od tyłu. Uderzył głową z całym impetem w bandę lodowiska. Po badaniach okazało się, że ma uszkodzony kręgosłup, a na lód już nie wróci.
– Jestem w trakcie terapii sterydowej. To już czwarty zastrzyk. Czuję, że przestaje mi drętwieć prawa ręka. Najważniejsze, że dziś już wiadomo, że to porażenie, a nie paraliż.
Na początku nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Lekarze wyjaśnili mi, że w wyniku uderzenia przesunął się krążek międzykręgowy. Stąd niedowład prawej ręki. Minęło ponad pół roku, a ja wciąż nie mogę utrzymać dziecka na ręku... Czuję, jak od środka atakują moje ciało tysiące igieł. To na przemian kłucie i pieczenie. Ręka szybko się męczy, a potem staje się bezwładna. Na szczęście lekarze mówią, że nerwy uda się z czasem zregenerować. To może potrwać dwa lata, a może i pięć...
Plakat promujący mecz dla Tobiasza Benata
Plakat promujący mecz dla Tobiasza Benata Zagłębie Sosnowiec
U mnie może stać się to szybciej, bo przez całe życie byłem sportowcem. Ciało mam wytrenowane. To ma swoje złe, ale i dobre strony.
Złe, bo implant, który wszczepiono mi do kręgosłupa, nie chciał się początkowo przyjąć. Organizm się bronił. Gdy uderzyłem głową w bandę, to uszkodzone zostały dwa kręgi C4 i C5. Mam je teraz na specjalnych śrubach. To właśnie spod nich wysunął się krążek, który powoduje ból. Krążek zatrzymał się dwa milimetry od rdzenia kręgowego. Gdy lekarze to zobaczyli, to stwierdzili, że powinienem składać ręce do Boga. Kapliczka już na mnie czekała...
Tobiasz Bernat w koszulce Zagłębia Sosnowiec
Tobiasz Bernat w koszulce Zagłębia Sosnowiec Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Uratowały mnie silne mięśnie. Godziny, które spędzałem na siłowni. Miałem bardzo silne mięśnie kapturowe karku. To one zatrzymały ten nieszczęsny krążek. U niewytrenowanej osoby ten poleciałby dalej i przeciąłby rdzeń niczym nóż masło. Byłoby po mnie – mówi.
Hokej pomógł zerwać z nałogiem
– Teraz myślę tylko o tym, jak wrócić do dawnej sprawności. Hokej to było całe moje życie. Nie potrafię żyć bez wysiłku. Tymczasem nie mogę teraz robić nic. Nie mogę iść na siłownię. Nie mogę nawet pobiegać. Raz poszedłem. Już nie mogłem wytrzymać. Po półgodzinie biegu byłem tak słaby, że z trudem wróciłem do domu. Co to jest pół godziny...

Kij to najważniejszy element wyposażenia hokeisty
Czytaj także:
Jego wysokość hokejowy kij... w muszli klozetowej
– O wypadku staram się nie myśleć. Czasami jednak wracają obrazy. Strasznie się wtedy wkur...! Nie mogę się pogodzić z tym, że nie gram. Wiele osób mówi mi, że przecież mam już 36 lat. Że pewnie wkrótce skończyłbym karierę. Nie wiedzą, co mówią. Tak bardzo kocham hokej, że mógłbym grać tak długo, jak Marek Pohl z Naprzodu Janów. Choćby i do 45. roku życia. Bylebym tylko pomagał drużynie. Strzelał bramki, asystował. Jeżeli nie byłbym przydatny, to odszedłbym sam.
Przed tym sezonem czułem, że znowu mi się w życiu coś udaje. Zagłębie stanęło na nogi. Mogłem zrezygnować z pracy i skupić się tylko na hokeju. Ale byłem szczęśliwy! Pracę miałem ciężką. Wstawałem i o 3 w nocy. Potem – około 16 – prosto na trening. Czasem nic nie jadłem. Czasem wrzuciłem jakiegoś hot doga na stacji benzynowej. Liczył się tylko hokej! Tak bardzo chciałbym do tego wrócić. Choćby trenować dzieci – podkreśla.
Na ból najlepszy jest trening
– Sumiennie wykonuję wszelkie zalecenia lekarzy. Trenuję już od 7 rano. Ćwiczenie za ćwiczeniem. Rozkładam sobie karimatę w pokoju i pracuję. Ściskam chorą ręką gumową piłeczkę. Zdrowo żyję. Mija osiem lat, jak nie wziąłem do ust alkoholu. Kiedyś było ze mną już źle. Bardzo źle. Nie trafiały do mnie słowa rodziców, przyjaciół.
Młodzi hokeiści Zagłębia (od lewej): Tobiasz Bernat, Rafał Tkacz i Łukasz Podsiadło kontynuuja rodzinne tradycje. Rok 2005
Młodzi hokeiści Zagłębia (od lewej): Tobiasz Bernat, Rafał Tkacz i Łukasz Podsiadło kontynuuja rodzinne tradycje. Rok 2005 arch. Gazety Wyborczej
Opamiętałem się dopiero wtedy, gdy dotarło do mnie, że przez wódkę mogę stracić to, co kocham w życiu najbardziej – hokej. Wtedy odciąłem się od nałogu z dnia na dzień.
Miałem w dupie picie, gdy mogłem stracić hokej. Nie chciałem być żulem. Nie chciałem być nikim. Wszystko w życiu zawdzięczam hokejowi.
Wiele mogę dzieciakom przekazać. Jak szturchnąć przy buliku, jak podbić kij, jak walczyć o pozycję... Tyle lat na lodzie, że i doświadczenia się masę uzbierało. Tylko, żeby ta ręka była sprawna. To wszystko wtedy pokażę.
Będę pracował sumiennie i konsekwentnie i jeszcze wrócę. Zaraz po wypadku, jeszcze w szpitalu, byłem pierwszy w sali do rehabilitacji. Wychodziłem z niej ostatni. Lekarze powtarzali, że to nie ma sensu. Że mięśniom potrzeba czasu. Ale ja działałem, jak sportowiec. Na ból i słabość zawsze najlepszy jest trening. Dziś wiem, że muszę być bardziej cierpliwy – zaznacza.
Na Zagłębiu Sosnowiec żerować nie będzie
– Teraz inni chcą zagrać dla mnie. Gdy się o tym dowiedziałem, to poczułem taką dziwną suchość w gardle. No bo jak to? Dla mnie chce ktoś zagrać? Były obawy, czy uda się to zorganizować na lodowisku w Sosnowcu. Koledzy mówili, że jak trzeba, to mecz odbędzie się choćby w Nowym Targu. Poszedłem z tym do Marcina Kotuły, kolegi z drużyny, a dziś kierownika Stadionu Zimowego. „Jak w ogóle mogłeś pomyśleć o tym, że ten mecz może odbyć się poza Sosnowcem?” – pytał i już otwierał drzwi.
Tobiasz Bernat w barwach GKS-u Tychy
Tobiasz Bernat w barwach GKS-u Tychy Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Nie wszyscy są tacy. Spotykam i takich, którzy twierdzą, że chcę wyciągnąć kasę. Odszkodowanie jakieś. Na lodowisku podszedł do mnie jeden człowiek i mówi, że jego ciocia potłukła się mocno na nartach i po dwóch tygodniach już stanęła na nogi. I co w takim razie ze mną jest nie tak? Czy oni tak na poważnie? No brak mi słów... Przecież ja dziecka na ręce wziąć nie mogę. Dobrze, że żyję. Każdy, kto mnie zna, wie, że nigdy się na lodzie nie oszczędzałem. Wiadomo, jak w Janowie traktuje się Zagłębiaków. A mnie tam szanowano. Mówili, że „Gorol”, ale zawsze walczy do końca. Nawet w Zagłębiu nie zawsze tak dobrze było. Najgorzej wspominam czasy za prezesa Leszka Tokarza. Strasznie mnie na koniec gnoił. Gdy byłem dzieckiem, to mu „wujkowałem”, a potem to chyba odgrywał się na mnie, bo był skonfliktowany z moim ojcem. Strasznie to było słabe. Nie zawsze miałem miejsce w Sosnowcu. Trafiłem też do Orlika Opole i GKS-u Tychy. Dzięki temu przynajmniej medal mistrzostw Polski udało się wywalczyć – wspomina.
Czytaj także:
Hokejowy krążek zamiast kieliszka
– Zagłębie to jednak dla mnie świętość. Dowiedziałem się od mojego prawnika, że będzie trudno o odszkodowanie od organizatorów tamtego sparingu. Bo to przecież Słowacja. Powiedział, że mogę spróbować pociągnąć odszkodowanie od klubu. Pogoniłem go. Nie będę żerował na Zagłębiu. Poszedłem z tym do prezesa Marcina Jaroszewskiego. Jestem pod wrażeniem tego, jak mnie przyjął. Jak potraktował. Zapewnił, że klub mi pomoże. Wskazał prawnika, który poprowadzi tę sprawę. „Słowacja to przecież Unia Europejska. Na pewno damy radę” – zapewnił – kończy Bernat.
– O wypadku staram się nie myśleć. Czasami jednak wracają obrazy. Strasznie się wtedy wkur...! Nie mogę się pogodzić z tym, że nie gram. Wiele osób mówi mi, że przecież mam już 36 lat. Że pewnie wkrótce skończyłbym karierę. Nie wiedzą, co mówią. Tak bardzo kocham hokej, że mógłbym grać tak długo, jak Marek Pohl z Naprzodu Janów. Choćby i do 45. roku życia. Bylebym tylko pomagał drużynie. Strzelał bramki, asystował. Jeżeli nie byłbym przydatny, to odszedłbym sam.
Przed tym sezonem czułem, że znowu mi się w życiu coś udaje. Zagłębie stanęło na nogi. Mogłem zrezygnować z pracy i skupić się tylko na hokeju. Ale byłem szczęśliwy! Pracę miałem ciężką. Wstawałem i o 3 w nocy. Potem – około 16 – prosto na trening. Czasem nic nie jadłem. Czasem wrzuciłem jakiegoś hot doga na stacji benzynowej. Liczył się tylko hokej! Tak bardzo chciałbym do tego wrócić. Choćby trenować dzieci – podkreśla.
Na ból najlepszy jest trening
– Sumiennie wykonuję wszelkie zalecenia lekarzy. Trenuję już od 7 rano. Ćwiczenie za ćwiczeniem. Rozkładam sobie karimatę w pokoju i pracuję. Ściskam chorą ręką gumową piłeczkę. Zdrowo żyję. Mija osiem lat, jak nie wziąłem do ust alkoholu. Kiedyś było ze mną już źle. Bardzo źle. Nie trafiały do mnie słowa rodziców, przyjaciół.
Opamiętałem się dopiero wtedy, gdy dotarło do mnie, że przez wódkę mogę stracić to, co kocham w życiu najbardziej – hokej. Wtedy odciąłem się od nałogu z dnia na dzień.
Miałem w dupie picie, gdy mogłem stracić hokej. Nie chciałem być żulem. Nie chciałem być nikim. Wszystko w życiu zawdzięczam hokejowi.
Wiele mogę dzieciakom przekazać. Jak szturchnąć przy buliku, jak podbić kij, jak walczyć o pozycję... Tyle lat na lodzie, że i doświadczenia się masę uzbierało. Tylko, żeby ta ręka była sprawna. To wszystko wtedy pokażę.
Będę pracował sumiennie i konsekwentnie i jeszcze wrócę. Zaraz po wypadku, jeszcze w szpitalu, byłem pierwszy w sali do rehabilitacji. Wychodziłem z niej ostatni. Lekarze powtarzali, że to nie ma sensu. Że mięśniom potrzeba czasu. Ale ja działałem, jak sportowiec. Na ból i słabość zawsze najlepszy jest trening. Dziś wiem, że muszę być bardziej cierpliwy – zaznacza.
Na Zagłębiu Sosnowiec żerować nie będzie
– Teraz inni chcą zagrać dla mnie. Gdy się o tym dowiedziałem, to poczułem taką dziwną suchość w gardle. No bo jak to? Dla mnie chce ktoś zagrać? Były obawy, czy uda się to zorganizować na lodowisku w Sosnowcu. Koledzy mówili, że jak trzeba, to mecz odbędzie się choćby w Nowym Targu. Poszedłem z tym do Marcina Kotuły, kolegi z drużyny, a dziś kierownika Stadionu Zimowego. „Jak w ogóle mogłeś pomyśleć o tym, że ten mecz może odbyć się poza Sosnowcem?” – pytał i już otwierał drzwi.
Nie wszyscy są tacy. Spotykam i takich, którzy twierdzą, że chcę wyciągnąć kasę. Odszkodowanie jakieś. Na lodowisku podszedł do mnie jeden człowiek i mówi, że jego ciocia potłukła się mocno na nartach i po dwóch tygodniach już stanęła na nogi. I co w takim razie ze mną jest nie tak? Czy oni tak na poważnie? No brak mi słów... Przecież ja dziecka na ręce wziąć nie mogę. Dobrze, że żyję. Każdy, kto mnie zna, wie, że nigdy się na lodzie nie oszczędzałem. Wiadomo, jak w Janowie traktuje się Zagłębiaków. A mnie tam szanowano. Mówili, że „Gorol”, ale zawsze walczy do końca. Nawet w Zagłębiu nie zawsze tak dobrze było. Najgorzej wspominam czasy za prezesa Leszka Tokarza. Strasznie mnie na koniec gnoił. Gdy byłem dzieckiem, to mu „wujkowałem”, a potem to chyba odgrywał się na mnie, bo był skonfliktowany z moim ojcem. Strasznie to było słabe. Nie zawsze miałem miejsce w Sosnowcu. Trafiłem też do Orlika Opole i GKS-u Tychy. Dzięki temu przynajmniej medal mistrzostw Polski udało się wywalczyć – wspomina.
Czytaj także:
Hokejowy krążek zamiast kieliszka
– Zagłębie to jednak dla mnie świętość. Dowiedziałem się od mojego prawnika, że będzie trudno o odszkodowanie od organizatorów tamtego sparingu. Bo to przecież Słowacja. Powiedział, że mogę spróbować pociągnąć odszkodowanie od klubu. Pogoniłem go. Nie będę żerował na Zagłębiu. Poszedłem z tym do prezesa Marcina Jaroszewskiego. Jestem pod wrażeniem tego, jak mnie przyjął. Jak potraktował. Zapewnił, że klub mi pomoże. Wskazał prawnika, który poprowadzi tę sprawę. „Słowacja to przecież Unia Europejska. Na pewno damy radę” – zapewnił – kończy Bernat.