przez KaD 2008-09-04, 8:34 pm
Artur Ślusarczyk: Hokej to sens mojego życia, ale...
Rozmawiał Wojciech Todur
...teraz skończą się spokojne niedzielne obiady, spacery z synem po parku.
Wojciech Todur: Co oznacza początek sezonu dla rodziny zawodowego hokeisty?
Artur Ślusarczyk, napastnik Zagłębia: Duże zmiany. Przede wszystkim mniej czasu dla najbliższych. Skończą się spokojne niedzielne obiady, spacery z synem po parku. Mnie dojdą nowe obowiązki, bo to najczęściej ja zawożę i odbieram Kubę z przedszkola. Tak więc o długim wylegiwaniu się w łóżku nie ma mowy (śmiech).
A jak to jest z tym niedzielnym obiadem? Przecież gdy Zagłębie gra w Sosnowcu, to może Pan przed meczem spotkać się z najbliższymi?
- I spotykam się, ale proszę pamiętać, że w trakcie sezonu posiłki jem o stałych godzinach. Nie może być tak, że o 15 zjem rosół, potem ciastko i kawę, a dwie godziny później wyjadę na lód. Obiad muszę zjeść pięć godzin przed meczem, czyli już przed południem najczęściej. Gdy gramy na wyjeździe, to już wszystko stoi na głowię. W niedzielę czeka nas wyjazd do Sanoka, więc w domu zjem tylko śniadanie.
Z tego wynika, że rodziny hokeistów muszą być bardzo wyrozumiałe.
- Jestem pewny, że dotyczy to wszystkich rodzin sportowców. W niedzielę byłem z Kubą i żoną na spacerze i gdy wracaliśmy pomyślałem sobie, że taka chwila szybko się nie powtórzy. Ale nie jest tak źle, ponieważ po starcie sezonu mamy mniej treningów i dzięki temu w tygodniu mam dla nich więcej czasu.
W trakcie sezonu można coś zaplanować z wyprzedzeniem kilku tygodni?
- Ciężko, bo chociaż plan meczów i treningów jest znany, to jednak często ulega korektom. Nie raz już odwoływałem z tego powodu jakieś spotkanie. Trenuję kilka godzin dziennie, ale do dyspozycji klubu jestem niemal przez całą dobę. Dzwoni telefon, zbierasz się i jedziesz do pracy.
Jak Pan tak opowiada, to mam wrażenie, że hokeiści nie lubią dnia, gdy zaczyna się sezon.
- W żadnym razie! Nie chciałbym, żeby moje słowa zostały tak odebrane. Czekam na ten dzień z utęsknieniem. Hokej to sens mojego życia. Kocham to, co robię, nie wyobrażam sobie, żebym mógłbym zająć się czymś innym. Gdybym miał podjąć decyzję jeszcze raz, znowu założyłbym łyżwy i wyjechał na lód.
To za czym Pan tak najbardziej tęskni?
- Za zwycięstwami. Za tym, żeby znowu się sprawdzić. Poprzedni sezon był dla mnie beznadziejny, ale teraz znowu żyję nadzieją, że będzie lepiej. Bo nowy sezon jest jak czysta kartka, tylko ode mnie zależy, jak ją zapiszę. Mam sobie coś do udowodnienia.
A za bólem Pan nie tęskni? Znowu przecież się zaczną mniej lub bardziej groźne kontuzje.
- To mam już dawno wliczone w rachunek. Stłuczenia, skręcenia - to się zdarza na co dzień i tego nawet nie liczę. Jeden z moich trenerów powtarzał: "dopóki nie niesiesz nogi pod pachą to możesz grać" - i to jest moja filozofia hokeja. Kibice często nie wiedzą, że wyjeżdżamy na lód tylko na własną odpowiedzialność, że noga rwie nas jak cholera albo po silnym zatruciu jesteśmy tak odwodnieni, że słaniamy się na nogach. To zostaje w szatni.
Gdy Kuba zapyta Pana kiedyś, czy warto być hokeistą, to co mu Pan odpowie?
- Kuba już trenuje hokej, ale gra też w tenisa, jeździ na nartach, rolkach. Do niczego nie będą go namawiał, jeżeli będzie chciał zostać sportowcem, to bardzo dobrze. Nie? Jego droga. Gdyby jednak chciał zostać hokeistą, powiem mu o tym, co było dla mnie najpiękniejsze. O pierwszym golu, zwycięstwie, mistrzostwie Polski i powołaniu do reprezentacji. To są wspaniałe chwile, z którymi niewiele może się równać.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice