Tomcjo napisał(a):Nędza straszna ale trzy punkty sie przydadzą . Oddalają nas od spadku .
wilczy_jezdziec napisał(a):slawekchicago napisał(a):wilczy_jezdziec napisał(a):Wiecie dlaczego (jeszcze) prowadzimy? Bo nie ma (jeszcze) Łuczaka na boisku. Boje się, że jak wejdzie to karta się odmieni.
Wchodzi Wojtek wiec 2:0 a nie 1:1
Byłoby 2:0 ale Wojtek w decydującym momencie "zachował się jak trzeba"
. Szczęście Kudła w końcu na czysto.
Szanowni Koledzy! Co prawda nie jest wykluczone, że ktoś z Was akurat jest na meczu i stamtąd z jakiegoś palmfona pisze... Wydaje się mi jednak, że to mniej prawdopodobne. Toteż - wszyscy jedziemy "na tym samym wózku", jako "emigranci". Mamy tu więc zarówno klasyczny przykład szklanki do połowy pełnej i do połowy pustej - a także, z drugiej strony, choć nie podręcznikowy, przykład "liska, który nie mogąc dosięgnąć winogron, przekonuje, że one niedobre i kwaśne". Zrozumiałe jest napięcie, jeżeli ktoś jest związany emocjonalnie z jakąś stroną - I zrozumiałe jest, że ono rośnie, gdy człowiek jest praktycznie bezsilny, chciałby, by było dobrze: ale cóż może zrobić, np. oddalony setki kilometrów? Bywa więc, że ratuje się takim "sikaniem octem", "na zapas" wieszczeniem, jak to źle, jak to tragicznie, jak bida z nędzą, jak na pewno przegramy. Ta bezsilność z odległości, to zresztą nie jedyny czynnik, że człowiek dochodzi do zakwaszania samego siebie, do zalewania octem możliwości rozwoju (tak czasem kochający rodzice, zwłaszcza kochające matki: wręcz zabijały octem "krakania, że się nie uda" rozwój wielu dzieci". Czy my te setki kilometrów możemy wiedzieć na pewno, że "nędza" była na boisku? Czasem zresztą - nawet ci, co byli 200 metrów od boiska na meczu - niektórzy "na wszelki wypadek", bo jest średnio - to już będą krzyczeć, że jest tragicznie. Tragicznie - "zawsze i wszędzie". Np. Łuczak. Przyznam, że i ja miałem obawy, gdy przychodził do Zagłębia i nadal uważam, że na pewno szczególnie wybitnym zawodnikiem nie jest. Spodziewałem się więc, gdy przychodził, że tylko będzie odcinał kupony od minionej "wielkości". Jednak - odkrywam, że jest inaczej, nie co do jakości gry może, to pewnie nie jest nawet pierwszoligowa czołówka: ale jeżeli chodzi o zaangażowanie, o chęć uczciwej gry w tym zespole, to chyba jest lepiej, niż sądziłem. Czy zasługuje więc na robienie - z racji niepewności naszych uczuć i krakania na wszelki wypadek - na to, co przy każdym wejściu na boisko się na niego wylewa? Czy naprawdę tylko ubzdurałem sobie i jest nieprawdą, że W. Łuczak jednak kilka goli dla Zagłębia strzelił i chyba nawet trafiały się decydujące o zwycięstwie? Przyznam, że wolę - wobec tego, że obecna sytuacja Zagłębia, to na pewno jest obecnie szklanka do połowy pełna i do połowy pusta: podchodzenie jak Kol. slawekchicago, nie że "wchodzi Łuczak, na pewno bramkę tracimy" - tylko, nawet jeżeli ten zawodnik wirtuozem nie jest i faktycznie również w Zagłębiu "ma na koncie" wpadki, to jednak: "wchodzi Łuczak, będzie 2-0". Cóż, nie było. Ale po meczu z Koroną powstrzymałem się jeszcze z komentarzem pół żartem pół serio: "no, tak, nie pachną wam ładnie, tylko może nawet śmierdzą bramki Łuczaka, to macie; jak się czujecie, że nie uznano bramki przez niego strzelonej? Na pewno szczęśliwi, bo potwierdziła się teoria Wasza złowieszcza (przypominam, strzelił jeszcze w czasie podstawowym gry; nie twierdzę że nie było tam spalonego, nie wiem, nie widziałem - pokazuję tylko na tym przykładzie, że jednak może lepiej jest w ogóle w życiu wybierać dostrzeżenie tej połowy szklanki, w której coś jest, niż z góry rozpaczanie, że przeważa ta pusta).