Moderatorzy: flex, turku, Landryn, Smazu, krzysiu, LucasUSA, swiezy52
Tomcjo napisał(a): Zaglebie ledwo stac na I lige .
Fizjoterapeuta, filozof, podróżnik. W Rozwoju – trener przygotowania fizycznego. Swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Zagłębiu Sosnowiec, z którym w sobotę zmierzy się nasz zespół.
- To kolejny bardzo ważny mecz. W naszej sytuacji co kolejkę gramy jak o wszystko. Dodatkowego ciśnienia jednak nie odczuwam – przekonuje Tomasz Stranc, czyli kolejny z „goroli” wśród „hanysów” w Rozwoju.
- Jest Maciek Mozes, był Adi Siemieniec… Za niego przyszedł z kolei Dawid Szulczek, czyli typowy Ślązak. Niedawno byłem u niego w domu w Świętochłowicach. Dialogi wyjęte niczym z filmu – uśmiecha się Stranc, pełniący funkcję jednego z asystentów trenera Mirosława Smyły.
Zbliżające się derby województwa z Zagłębiem to dobra okazja, by przedstawić jego sylwetkę bliżej. Za czasów drugiej ligi pisaliśmy o wspomnianych Siemieńcu czy Mozesie, teraz kolej na innego członka sztabu szkoleniowego. A jest o kim pisać.
Absolwent dwóch kierunków: filozofii i fizjoterapii, utalentowany środkowy pomocnik, który z przyczyn zdrowotnych przedwcześnie musiał zawiesić buty na kołek, wegetarianin, pasjonat podróży, a dziś – młody trener, nie widzący jednak siebie w przyszłości w roli tego pierwszego.
Swoją piłkarską przygodę zaczynał właśnie w Zagłębiu. – Każdy mieszkaniec Sosnowca w jakiś sposób temu klubowi kibicuje. Będąc młodszym, zdarzało mi się jeździć na mecze. Przeżywałem wzloty i upadki, awans do ekstraklasy, grę w czwartej lidze czy „okręgówce”. Tam też skierowałem pierwsze kroki. Była jeszcze Niwka czy Górnik, na którego miałem najbliżej, ale to Zagłębie postrzegano oczywiście za najbardziej prestiżowe. Trwało to jednak tylko rok. W moim roczniku była klasa sportowa, co wiązałoby się ze zmianą szkoły. Stwierdziłem, że nie będę tego robił. Trafiłem do Czarnych Sosnowiec – opowiada 30-latek.
Potem w jego CV znajdziemy już tylko kluby ze Śląska. Górnik MK Katowice, Ruch Radzionków, wreszcie – Rozwój, gdzie wylądował latem 2010 roku, jeszcze pod skrzydła trenera Damiana Galei.
- Trudno jednak powiedzieć, że Śląsk ukształtował mnie piłkarsko czy mentalnie. Nie mam przecież porównania z seniorską piłką w Zagłębiu. O śląskich klubach – na jakimkolwiek szczeblu – mówi się, że mają rodziną atmosferę. Patrząc jednak na taki GKS, to nie wiem, czy można o niej mówić. Chłopaki w szatni pewnie się trzymają, ale tak jak kibice Zagłębia bywają wymagający aż do przesady, tak czasami nie można już tego nawet nazwać sportem. Nie powinno być tak, że zawodnik boi się kibica. Oczywiście, może obawiać się, że będzie niezadowolony, ale nie mieć strachu „fizycznego”. To jakaś abstrakcja. To, co widziałem kilka raz na Zagłębiu czy GKS-ie, to nie kwestia mentalności Śląska czy Zagłębia, a kibica jako takiego. Wymaga dużo, a wyobraża sobie zbyt wiele. Potem słyszę, że ktoś nie chce wyjść z szatni, bo boi się, że dostanie kamieniem… – zawiesza głos Tomasz Stranc.
I dorzuca, w oparciu o doświadczenia z poprzednich sezonów:
- Kiedy gramy z Zagłębiem, to temperatura jest podwyższona. Między ławkami iskrzy. Słychać nie tyle wyzwiska, co jakieś gesty kierowane między wierszami w eter – zdradza.
Trochę jednak odbiegliśmy od tematu, bo piłka to jedno, a życie – drugie.
- Kiedyś w szatni w „Cidrach” miałem bardzo fajną rozmowę o tych przedwiecznych animozjach Ślązaków z sosnowiakami. Pamiętam, że swego czasu na rynku w Katowicach zrobiłem zdjęcie banneru, gdzie napisano, jak można by ich połączyć. Pokazałem to, mówiąc, że nawet w czasie wojny Ślązacy mieli problemy z wysiedleniami i sporo z nich kierowało się za Brynicę, znajdując schronienie w tamtejszym środowisku. Szybko chłopaki powiedzieli mi jednak, żebym dał sobie spokój, bo to i taki nikogo nie przekona – śmieje się Tomek.
Teraz jest już „nasz”. W Rozwoju jest ponad pięć lat, z których połowę spędził już jako mieszkaniec Katowic.
- Mieszkam przy Brynowskiej, więc teraz jestem z Brynowa. Prawie pięć i pół roku… Nie liczę tego. Trochę pograłem, trochę leczyłem kontuzję, a teraz jestem w sztabie - przyznaje.
Buty na kołek zawiesił z powodu problemów z przyczepem mięśnia przywodziciela. Stracił już 2012 rok, mocno walczył o powrót na wiosnę 2013, trenował z zespołem w okresie przygotowawczym, ale musiał się poddać. Trener Mirosław Smyła nie zostawił go jednak na lodzie.
- W sztabie Rozwoju znalazłem się dzięki niemu. Pamiętam taki moment, gdy podczas obozu wjeżdżaliśmy na Gubałówkę. Wtedy powiedziałem, że nie dam rady. Że to koniec z graniem. Tego samego dnia trener był u prezesa prosić, by włączył mnie do sztabu. Rola „wykluła” się kilkanaście dni później – wspomina.
Dziś jest asystentem trenera, ale równie dobrze można napisać, że trenerem przygotowania motorycznego.
Jego trenerska edukacja postępuje stopniowo. Prócz pracy w pierwszym zespole, w naszym klubie prowadzi też zajęcia z maluchami z roczników 2009, 2010 czy 2011, choć nazywa to pracą bardziej pedagogiczną niż szkoleniową. Obecnie jest na etapie uzyskiwania licencji UEFA B, za rok będzie mógł ubiegać się o UEFA A.
- Bardziej chcę iść jednak w stronę przygotowania motorycznego. Nie wiem, czy docelowo chcę być pierwszym trenerem. Chyba bardziej interesuje mnie współpraca w sztabie i odpowiedzialność za swoją działkę. A że nie chcę być szefem? Jeszcze nie poznałem siebie na tyle. Albo przyjdzie to samo, albo w ogóle. Nie wiem też, jak byłoby w szatni innego zespołu. Dziś stale jestem ze swoimi kumplami, z którymi grałem, więc nie mogę sobie pozwolić na budowanie jakiejś granicy między nami. To byłoby śmieszne i niekorzystne dla naszej współpracy – analizuje.
Bo też ten umysł ma analityczny. Świadczy o tym, jak pisaliśmy na wstępie, ukończone studia filozoficzne.
- To w jakiś sposób światopoglądowo się na mnie przekładać. Oczywiście, na ławce przeżywam mecze bardzo mocno, ale potem patrzę na to trzeźwo i staram się nie popadać w skrajności. Gdy widzę takich ludzi, to wiem, że nie kroczą drogą do osiągnięcia długofalowego sukcesu. Gdy Rozwój zagra supermecz, potrafię dostrzec, że wciąż dużo nam brakuje. Po porażce 0:4 w Suwałkach niektórym z kolei wydawało się, że nie mamy czego szukać, gramy bardzo słabo, powinniśmy się spakować i nie grać w tej lidze, bo tylko ludzie będą się śmiali. Ja tak nie przesadzam. Staram się patrzeć z dystansu. Mają z tym czasem problem moi bliscy, mówiąc, że dystansuję się aż za bardzo – nie kryje Tomek.
Skoro filozofia – to pytamy, czy zaskoczy nas jakąś życiową maksymą. I faktycznie, zaskakuje…
- Nie mam i może nie śmieję się z tego, ale uważam, że nie jest to dobre. Często my, jako trenerzy, chcemy znaleźć do odprawy jakieś fajne motto, szukamy w internecie i nawet jeśli znajdziemy coś filozoficznego, to co z tego, skoro nie wychodzi to z życia? Najfajniejsze, gdy wydarzy się coś w tygodniu, ktoś coś powie mądrego i można to włączyć do odprawy. Kiedyś spodobała nam się wypowiedź „Miela”. Użyliśmy więc jej, podpisując „D. Mielnik”. I każdy wiedział, w którym momencie zostało to zdanie użyte, a nie musiał powoływać się na, nie wiem, Konfucjusza – uśmiecha się członek sztabu szkoleniowego Rozwoju.
- Początkowo plan był taki, bym był pomocnikiem Maćka Mozesa – z racji swojego fachu. Trener bardzo szybko zdecydował jednak, że będę potrzebny po prostu w szatni trenerów. Jako osoba odpowiedzialna za kwestie rozgrzewki, przygotowania. Mieć swoje miejsce w sztabie, a nie być fizjoterapeutą przy stole – zaznacza Tomasz Stranc.
Czyli – dość miękkie lądowanie. I dopełnienie tego, w czym pierwsze kroki – powiedzmy że tip-topy – stawiał jeszcze za czasów trampkarskich.
- W Czarnych Sosnowiec trener Robert Radek mianował mnie kapitanem i dał kalendarzyk, w którym miałem zapisywać obecność zawodników na treningach, kontuzje, wyniki meczów, strzelców bramek, inne statystyki pokazujące, co działo się z drużyną. Taka dokumentacja. Interesowało mnie to. Jako dzieciak jeżdżąc na mecze wyższych klas czy nawet reprezentacji oglądałem całą rozgrzewkę, potem dokładnie ją sobie zapisywałem i przeprowadzałem na przykład przed naszym meczem z Andaluzją Piekary w najniższej lidze trampkarzy – opowiada z uśmiechem.
Jak mówi nam, filozofia była kierunkiem, który zawsze go interesował, ale wiedział, że jego edukacja pójdzie też w stronę czegoś z pogranicza sportu i medycyny. Padło na fizjoterapię.
Pasje? Pamiętamy, jak swego czasu na rozwoj.info.pl opisywaliśmy jego wyprawę do Iraku (konkretnie – Kurdystanu), gdzie jako wolontariusz uczył tamtejsze dzieci podstaw futbolu.
- Mam stały kontakt z ludźmi tak podróżującymi. Podczas trenerskiej przygody były momenty, w których mogłem się wybrać czy to ponownie do Kurdystanu, czy na Bałkany, ale trzeba na coś postawić. Teraz jest więcej obowiązków, siedzenia w klubie. Jako zawodnik, przychodziło się na trening i robiło swoje. Co do podróży – nie byłem w nie wiadomo jak egzotycznych miejscach. Z sentymentem wspominam Kurdystan, byłem też w Nowym Jorku. Poza tym, nie byłem już poza Europą, ale ją zwiedziłem w sporym stopniu. Będąc młodszy, jeździłem autostopem. Sama forma podróży była bardzo ciekawa. Dziś sam widząc autostopowiczów zatrzymuję się i myślę, że zawsze będę się zatrzymywał – podkreśla.
Jeśli w Rozwoju jest od blisko 5,5 roku, to na koniec zagadujemy, gdzie Tomek widzi siebie po upływie kolejnych pięciu.
- Nie mam wielkich trenerskich marzeń, związanych z ekstraklasą czy reprezentacją – odpowiada. – Każde miejsce, w którym będę czuł, że się rozwijam, będzie OK. Jeśli będzie to Rozwój – świetnie. Ważne, by być gdzieś, gdzie są dookoła fajnie ludzie, czuje się inspirację, przyjemność i chęci. To klucz do sukcesu i realizacji samego siebie. Pierwszy dzień, w którym przyjdę tu z niechęcią, będzie krokiem do wypalenia.
http://rozwoj.info.pl/tomasz-stranc-nas ... ynowskiej/
comitam napisał(a):troszkę z innej beczki, a mianowicie pojawił się konkurs na hymn Zagłębia Sosnowiec i moją propozycją jest stare; Nad Brynicą pragnę..... mozna tylko lekko zmodyfikować słowa i spowolnić tempo melodii i gra.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników