Andrzej Strejlau nie rozumie tego, co wydarzyło się w Sosnowcu. To było "Zagłębie talentów"
Andrzej Strejlau, ikona polskiej piłki, też nie dowierza, że można było oddać odpowiedzialność za Zagłębie Sosnowiec Rafałowi Collinsowi, gdy ten kupił ledwie 0,7 procent akcji klubu. Przed laty Andrzej Strejlau ratował zespół ze Stadionu Ludowego przed spadkiem. To rozmowa przede wszystkim o tamtych czasach, ludziach i wydarzeniach.
Andrzej Strejlau, kojarzony jest przede wszystkim z pracą z reprezentacją Polski. Doświadczony szkoleniowiec ma jednak w swoim zawodowym dorobku epizod w Zagłębiu Sosnowiec. Na Stadionie Ludowym pracował w latach 1979 - 80. Uchronił wtedy zespół przed spadkiem do II ligi.
Andrzej Strejlau, ikona polskiej piłki, też nie dowierza, że można było oddać odpowiedzialność za Zagłębie Sosnowiec Rafałowi Collinsowi, gdy ten kupił ledwie 0,7 procent akcji klubu. Przed laty Andrzej Strejlau ratował zespół ze Stadionu Ludowego przed spadkiem. To rozmowa przede wszystkim o tamtych czasach, ludziach i wydarzeniach.
Andrzej Strejlau, kojarzony jest przede wszystkim z pracą z reprezentacją Polski. Doświadczony szkoleniowiec ma jednak w swoim zawodowym dorobku epizod w Zagłębiu Sosnowiec. Na Stadionie Ludowym pracował w latach 1979 - 80. Uchronił wtedy zespół przed spadkiem do II ligi.
Jakie wtedy było Zagłębie?
- Sosnowiec był wtedy potentatem sportowym finansowanym przez górnictwo i hutnictwo. Na Stadionie Ludowym spotkałem fantastycznych, miłych, a przede wszystkim profesjonalnych działaczy jak wspomniany Eugeniusz Szmidt i jego brat Kazimierz, byłych dobrych piłkarzy Zagłębia.
Klubem dobrze zarządzał prezes Krajewski, dyrektor kopalni Czerwone Zagłębie. Fizjoterapię i odnowę biologiczną świetnie prowadził Zygmunt Chudzik, a dobrą opiekę medyczną zapewniało lekarskie małżeństwo Jolanta i Andrzej Fickowie, z którymi do dziś się przyjaźnię, a u których wielokrotnie nocowałem. Drużyna była oparta na reprezentantach Polski-bramkarzu Zdzisławie Kostrzewie, Wojciechu Rudym i Włodzimierzu Mazurze, uczestnikach MŚ w Argentynie w 1978 r.
Moimi asystentami byli: Marian Masłoń, były świetny piłkarz Zagłębia oraz, o czym niewielu wie, Stanisław Oślizło, reprezentacyjny obrońca Górnika Zabrze, którego namówiłem do pracy w Sosnowcu. Zagłębie to kawał historii polskiego futbolu z takim dobrymi, reprezentacyjnymi piłkarzami jak wspomniany Masłoń, Roman Bazan, Roman Strzałkowski, Zbigniew Myga, Włodzimierz Mazur, Andrzej Jarosik, Józef Gałeczka , Witold „Giga" Majewski, Czesław „Prezes" Uznański, Jan Urban, Ryszard Czerwiec, czy Wojciech Rudy. To było, jak je nazywam „Zagłębie Talentów". Do dziś pracę w Sosnowcu wspominam z sentymentem, bo to był dla mnie miły okres w pracy szkoleniowej, udało mi się uchronić Zagłębie przed spadkiem, co było głównym celem, wyznaczonym mi przez kierownictwo Zagłębia.
Ówczesne Zagłębie było kojarzone z Edwardem Gierkiem, mówiło się, że to jego klub.
- Nigdy nie spotkałem Edwarda Gierka na meczu, ani w klubie. Słyszałem tylko, że darzy Zagłębie dużym sentymentem, o czym mówiło się w klubie.
Legendą Zagłębia jest Andrzej Jarosik, który w 1975 r. wyjechał do francuskiego Racingu Strasburg i ślad po nim zaginął. W meczu półfinałowym z ZSRR na IO w Monachium, gdzie Polska wywalczyła mistrzostwo olimpijskie, Jarosik miał odmówić trenerowi Kazimierzowi Górskiemu wejścia z ławki na boisko. Miał się obrazić, że nie gra od początku spotkania. Jak było w rzeczywistości?
- Nie byłem na tym w meczu na ławce naszej reprezentacji, bo oglądałem inne spotkanie półfinałowe, w którym grali nasi potencjalni przeciwnicy w olimpijskim finale. Zmianami zarządzał wtedy Jacek Gmoch. Więc nie mogę potwierdzić tego faktu, bo go po prostu nie widziałem.
Dziś Zagłębie Sosnowiec jest na ostatnim miejscu w I lidze już tylko z teoretycznymi szansami na utrzymanie. Czy nadal Pan kibicuje sosnowieckiej drużynie?
- Śledzę grę Zagłębia, to co się w nim dzieje i nie mogę zrozumieć, tego co się stało? Przecież jeszcze niedawno Zagłębie, które prowadził Dariusz Dudek, grało z powiedzeniem z Legią w Warszawie, zaprezentowało dobry futbol i nie było bez szans na zwycięstwo. Nie wiem, dlaczego zwolniono trenera Artura Derbina, wychowanka klubu, który był szkoleniowcem niezwykle oddanym Zagłębiu. Nie można dać zarządzać klubem osobie, która ma w nim tylko 0,7% udziału. W tej sytuacji zarządzanie Zagłębiem powinien przejąć prezydent Sosnowca.
Arkadiusz Chęciński macha już zrezygnowany rękoma, mówiąc, że piłkarze mają lepsze warunki niż wiele klubów w Ekstraklasie, nie tylko pod względem infrastruktury, ale także pod względem organizacyjnym, a nawet finansowym. A grają coraz gorzej...
- Prezydent powinien przez swoich urzędników, np. dyrektora wydziału sportowego UM, przejąć kierowanie klubem. Powinien także sięgnąć i wykorzystać oddanych wieloletnich, doświadczonych działaczy Zagłębia jak Leszek Baczyński. Zaniechanie prezydenta może spowodować duże straty nie tylko sportowe, ale także wizerunkowe. Podejmując ważne decyzje, należy szanować piłkarskie korzenie regionu.
A jak Pan dziś ocenia śląsko-zagłębiowski futbol?
- Kapitalną pracę w Górniku Zabrze wykonuje pochodzący z Jaworzna Jan Urban. Osiąga sukcesy pomimo kłopotów finansowo-organizacyjnych klubu. Za to należy mu się duże uznanie. Natomiast dziwię się, że Seweryn Siemianowski, były piłkarz Ruchu, a dziś jego prezes, zdecydował się zwolnić Jarosława Skrobacza, który wprowadził chorzowską drużynę z II ligi do Ekstraklasy.
Zmiana trenera niewiele pomogła, bo w piłce nożnej nic nie dzieje się za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potrzebna jest systematyczna praca. Śląsk i Zagłębie ze swoimi klubami i Stadionem Śląskim, to kawał historii polskiego futbolu, a Gerard Cieślik, Ernest Pol, Mieczysław Szymkowiak, Jan Liberda, Hubert Kostka, Włodzimierz Lubański, Zygfryd Szołtysik, Jerzy Gorgoń, Stanisław Oślizło, to ikony polskiej piłki, bez których nie byłoby sukcesów. Należy też docenić kontrowersyjnego, ale dobrego i skutecznego działacza, jakim był Marian Dziurowicz, wieloletni prezes GKS Katowice i PZPN.
W latach 1989-93 był Pan trenerem reprezentacji. W tym czasie dwa razy zremisowaliśmy z Anglią na Stadionie śląskim w październiku 1989 r. 0:0 i we wrześniu 1993 r. 1:1. Jak się grało w „Kotle czarownic"?
- Świetnie. Stadion Śląski był wówczas największym i najlepszym stadionem, wypełnianym kibicami, którzy tworzyli niesamowitą atmosferę. Oba mecze z Anglią należały do jednych z najlepszych, a Wyspiarze mogli być zadowoleni, że wywozili remisy, szczególnie w tym drugim meczu, na którym było 75 tys. kibiców. Po golu Dariusza Adamczuka, który z linii pola karnego przelobował bramkarza, rywale „gonili wynik".
Utkwił mi w pamięci mecz z Holandią rozegrany 2 maja 1979 r. w którym Polska wygrała 2:0 po golach Zbigniewa Bońska i nieżyjącego już Włodzimierza Mazura z rzutu karnego, który strzelił technicznie w stylu Czecha Panenki.
- Holandia, która była faworytem i do Chorzowa przyjechała jak wicemistrz świata i mistrz Europy, grając tzw. futbol totalny, przegrała z niżej notowaną Polską. To była duża niespodzianka. Nie wyróżniam żadnego z piłkarzy, z którymi pracowałem w reprezentacji, bo wszyscy byli wspaniali, grali najlepiej, jak potrafili i w tym przypadku wyróżnianie któregoś z nich, byłoby niegrzeczne.
Przez wiele lat współpracował Pan z Kazimierzem Górskim. Na czym polegał jego fenomen trenerski?
- Podstawy pod jego sukcesy zbudował Ryszard Koncewicz, który w 1951 r. napisał świetną książkę dla trenerów, a mnie i Kazimierza Górskiego wprowadził do PZPN. Koncewicz, który był krajanem Górskiego z lwowskiego Łyczakowa, po wojnie trenował Polonię Bytom, a z Legią Warszawa wywalczył mistrzostwo, był dobrym trenerem ligowym, by później trafić do reprezentacji.
To Koncewicz, wielki mówca, odkrył dla reprezentacji Huberta Kostkę, Stanisław Oślizłę, Zygmunta Anczok, Adama Musiała, Kazimierza Deynę, Zygmunta Maszczyka, Lesława Ćmikiewicza, Zygfryda Szołtysika, Włodzimierza Lubańskiego i Roberta Gadochę, którzy byli filarami reprezentacji pana Kazimierza.
Andrzej Strejlau, ikona polskiej piłki, też nie dowierza, że można było oddać odpowiedzialność za Zagłębie Sosnowiec Rafałowi Collinsowi, gdy ten kupił ledwie 0,7 procent akcji klubu. Przed laty Andrzej Strejlau ratował zespół ze Stadionu Ludowego przed spadkiem. To rozmowa przede wszystkim o tamtych czasach, ludziach i wydarzeniach.
Andrzej Strejlau, kojarzony jest przede wszystkim z pracą z reprezentacją Polski. Doświadczony szkoleniowiec ma jednak w swoim zawodowym dorobku epizod w Zagłębiu Sosnowiec. Na Stadionie Ludowym pracował w latach 1979 - 80. Uchronił wtedy zespół przed spadkiem do II ligi.
Janusz Mincewicz: Jak Pan trafił do Sosnowca?
Andrzej Strejlau: - Skończył mi się kontrakt z Legią Warszawa i byłem wolnym trenerem. Do przyjścia do Zagłębia przekonali mnie pochodzący ze Śląska Henryk Loska, działacz PZPN, mąż znanej telewizyjnej spikerki Krystyny i Roman Stachoń, wieloletni prezes Śląskiego Związku PN, świetny działacz, ale także fantastyczny człowiek, były zapaśnik.
Zanim się zdecydowałem na podpisanie umowy, pojechałem z kierownikiem Zagłębia Eugeniuszem Szmitem do Józefa Gałeczki, którego zastępowałem, by się upewnić czy nie został wyrzucony i nie czuje się, jak to zwykle bywa, skrzywdzony. Kiedy mi wyjaśnił, że powodem rezygnacji jest czekająca go operacja biodra, dopiero wtedy zdecydowałem się podpisać umowę z Zagłębiem.
Jakie wtedy było Zagłębie?
- Sosnowiec był wtedy potentatem sportowym finansowanym przez górnictwo i hutnictwo. Na Stadionie Ludowym spotkałem fantastycznych, miłych, a przede wszystkim profesjonalnych działaczy jak wspomniany Eugeniusz Szmidt i jego brat Kazimierz, byłych dobrych piłkarzy Zagłębia.
Klubem dobrze zarządzał prezes Krajewski, dyrektor kopalni Czerwone Zagłębie. Fizjoterapię i odnowę biologiczną świetnie prowadził Zygmunt Chudzik, a dobrą opiekę medyczną zapewniało lekarskie małżeństwo Jolanta i Andrzej Fickowie, z którymi do dziś się przyjaźnię, a u których wielokrotnie nocowałem. Drużyna była oparta na reprezentantach Polski-bramkarzu Zdzisławie Kostrzewie, Wojciechu Rudym i Włodzimierzu Mazurze, uczestnikach MŚ w Argentynie w 1978 r.
Moimi asystentami byli: Marian Masłoń, były świetny piłkarz Zagłębia oraz, o czym niewielu wie, Stanisław Oślizło, reprezentacyjny obrońca Górnika Zabrze, którego namówiłem do pracy w Sosnowcu. Zagłębie to kawał historii polskiego futbolu z takim dobrymi, reprezentacyjnymi piłkarzami jak wspomniany Masłoń, Roman Bazan, Roman Strzałkowski, Zbigniew Myga, Włodzimierz Mazur, Andrzej Jarosik, Józef Gałeczka , Witold „Giga" Majewski, Czesław „Prezes" Uznański, Jan Urban, Ryszard Czerwiec, czy Wojciech Rudy. To było, jak je nazywam „Zagłębie Talentów". Do dziś pracę w Sosnowcu wspominam z sentymentem, bo to był dla mnie miły okres w pracy szkoleniowej, udało mi się uchronić Zagłębie przed spadkiem, co było głównym celem, wyznaczonym mi przez kierownictwo Zagłębia.
Ówczesne Zagłębie było kojarzone z Edwardem Gierkiem, mówiło się, że to jego klub.
- Nigdy nie spotkałem Edwarda Gierka na meczu, ani w klubie. Słyszałem tylko, że darzy Zagłębie dużym sentymentem, o czym mówiło się w klubie.
Legendą Zagłębia jest Andrzej Jarosik, który w 1975 r. wyjechał do francuskiego Racingu Strasburg i ślad po nim zaginął. W meczu półfinałowym z ZSRR na IO w Monachium, gdzie Polska wywalczyła mistrzostwo olimpijskie, Jarosik miał odmówić trenerowi Kazimierzowi Górskiemu wejścia z ławki na boisko. Miał się obrazić, że nie gra od początku spotkania. Jak było w rzeczywistości?
- Nie byłem na tym w meczu na ławce naszej reprezentacji, bo oglądałem inne spotkanie półfinałowe, w którym grali nasi potencjalni przeciwnicy w olimpijskim finale. Zmianami zarządzał wtedy Jacek Gmoch. Więc nie mogę potwierdzić tego faktu, bo go po prostu nie widziałem.
Zagłębia Sosnowiec na Stadionie Ludowym po powrocie z Ameryki, rok 1964
Edward Gierek nakazał kapitanowi Zagłębia schować mustanga. "W socjalizmie to grzech"
Dziś Zagłębie Sosnowiec jest na ostatnim miejscu w I lidze już tylko z teoretycznymi szansami na utrzymanie. Czy nadal Pan kibicuje sosnowieckiej drużynie?
- Śledzę grę Zagłębia, to co się w nim dzieje i nie mogę zrozumieć, tego co się stało? Przecież jeszcze niedawno Zagłębie, które prowadził Dariusz Dudek, grało z powiedzeniem z Legią w Warszawie, zaprezentowało dobry futbol i nie było bez szans na zwycięstwo. Nie wiem, dlaczego zwolniono trenera Artura Derbina, wychowanka klubu, który był szkoleniowcem niezwykle oddanym Zagłębiu. Nie można dać zarządzać klubem osobie, która ma w nim tylko 0,7% udziału. W tej sytuacji zarządzanie Zagłębiem powinien przejąć prezydent Sosnowca.
Arkadiusz Chęciński macha już zrezygnowany rękoma, mówiąc, że piłkarze mają lepsze warunki niż wiele klubów w Ekstraklasie, nie tylko pod względem infrastruktury, ale także pod względem organizacyjnym, a nawet finansowym. A grają coraz gorzej...
- Prezydent powinien przez swoich urzędników, np. dyrektora wydziału sportowego UM, przejąć kierowanie klubem. Powinien także sięgnąć i wykorzystać oddanych wieloletnich, doświadczonych działaczy Zagłębia jak Leszek Baczyński. Zaniechanie prezydenta może spowodować duże straty nie tylko sportowe, ale także wizerunkowe. Podejmując ważne decyzje, należy szanować piłkarskie korzenie regionu.
A jak Pan dziś ocenia śląsko-zagłębiowski futbol?
- Kapitalną pracę w Górniku Zabrze wykonuje pochodzący z Jaworzna Jan Urban. Osiąga sukcesy pomimo kłopotów finansowo-organizacyjnych klubu. Za to należy mu się duże uznanie. Natomiast dziwię się, że Seweryn Siemianowski, były piłkarz Ruchu, a dziś jego prezes, zdecydował się zwolnić Jarosława Skrobacza, który wprowadził chorzowską drużynę z II ligi do Ekstraklasy.
Zmiana trenera niewiele pomogła, bo w piłce nożnej nic nie dzieje się za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potrzebna jest systematyczna praca. Śląsk i Zagłębie ze swoimi klubami i Stadionem Śląskim, to kawał historii polskiego futbolu, a Gerard Cieślik, Ernest Pol, Mieczysław Szymkowiak, Jan Liberda, Hubert Kostka, Włodzimierz Lubański, Zygfryd Szołtysik, Jerzy Gorgoń, Stanisław Oślizło, to ikony polskiej piłki, bez których nie byłoby sukcesów. Należy też docenić kontrowersyjnego, ale dobrego i skutecznego działacza, jakim był Marian Dziurowicz, wieloletni prezes GKS Katowice i PZPN.
W latach 1989-93 był Pan trenerem reprezentacji. W tym czasie dwa razy zremisowaliśmy z Anglią na Stadionie śląskim w październiku 1989 r. 0:0 i we wrześniu 1993 r. 1:1. Jak się grało w „Kotle czarownic"?
- Świetnie. Stadion Śląski był wówczas największym i najlepszym stadionem, wypełnianym kibicami, którzy tworzyli niesamowitą atmosferę. Oba mecze z Anglią należały do jednych z najlepszych, a Wyspiarze mogli być zadowoleni, że wywozili remisy, szczególnie w tym drugim meczu, na którym było 75 tys. kibiców. Po golu Dariusza Adamczuka, który z linii pola karnego przelobował bramkarza, rywale „gonili wynik".
Utkwił mi w pamięci mecz z Holandią rozegrany 2 maja 1979 r. w którym Polska wygrała 2:0 po golach Zbigniewa Bońska i nieżyjącego już Włodzimierza Mazura z rzutu karnego, który strzelił technicznie w stylu Czecha Panenki.
- Holandia, która była faworytem i do Chorzowa przyjechała jak wicemistrz świata i mistrz Europy, grając tzw. futbol totalny, przegrała z niżej notowaną Polską. To była duża niespodzianka. Nie wyróżniam żadnego z piłkarzy, z którymi pracowałem w reprezentacji, bo wszyscy byli wspaniali, grali najlepiej, jak potrafili i w tym przypadku wyróżnianie któregoś z nich, byłoby niegrzeczne.
Przez wiele lat współpracował Pan z Kazimierzem Górskim. Na czym polegał jego fenomen trenerski?
- Podstawy pod jego sukcesy zbudował Ryszard Koncewicz, który w 1951 r. napisał świetną książkę dla trenerów, a mnie i Kazimierza Górskiego wprowadził do PZPN. Koncewicz, który był krajanem Górskiego z lwowskiego Łyczakowa, po wojnie trenował Polonię Bytom, a z Legią Warszawa wywalczył mistrzostwo, był dobrym trenerem ligowym, by później trafić do reprezentacji.
To Koncewicz, wielki mówca, odkrył dla reprezentacji Huberta Kostkę, Stanisław Oślizłę, Zygmunta Anczok, Adama Musiała, Kazimierza Deynę, Zygmunta Maszczyka, Lesława Ćmikiewicza, Zygfryda Szołtysika, Włodzimierza Lubańskiego i Roberta Gadochę, którzy byli filarami reprezentacji pana Kazimierza.
l
Koncewicz, opracował plan pracy korzystając z doświadczenia dobrych, zagranicznych trenerów pracujących w Polsce jak m.in. Słowak Michał Vićan ( Ruch Chorzów), Czech Jarosłav Vejvoda ( Legia Warszawa) czy Węgier Geza Kalocsay (Górnik Zabrze). Górski dobrze realizował plan swojego poprzednika. Będąc trenerem reprezentacji młodzieżowej, miał dobre rozeznanie wśród polskich piłkarzy młodego pokolenia. Zgodnie z założeniami planu budował reprezentację na formacjach klubowych. I tak z Legii Warszawa byli to: Kazimierz Deyna, Lesław Ćmikiewicz i Robert Gadocha, z Górnika Zabrze: Hubert Kostka, Zygmunt Anczok, Zygfryd Szołtysik, Jerzy Gorgoń i Włodzimierz Lubański, ze Stali Mielec: Andrzej Szarmach, Grzegorz Lato, Jan Domarski i Marian Kozerski, z Ruchu Chorzów: Zygmunt Maszczyk, Joachim Max i Marian Ostafiński. A z Wisły Kraków: Adam Musiał, Kazimierz Kmiecik, Antoni Szymanowski, Henryk Maculewicz, Marek Kusto i Zdzisław Kapka. Plan Koncewicza połączony z doświadczeniem Górskiego, przyniósł największe sukcesy w polskiej piłce.
Przez całą karierę jest Pan związany w piłkę nożną, a niewielu wie, że grał Pan także w piłkę ręczną na poziomie reprezentacyjnym.
- Grałem w lidze i byłem reprezentantem Polski w piłce ręcznej 11-osobowej, a na poziomie juniorskim i młodzieżowym także w piłce 7-osobowej. Mam też rodzinny wątek bokserski i artystyczny. Mój ojciec Michał był pięściarzem, a po zakończeniu kariery trenerem, współpracował ze słynnym Feliksem Stammem, który był ojcem chrzestnym mojej już nieżyjącej siostry. Natomiast siostra mojego ojca, moja ciotka Janina, jest mamą słynnej śpiewaczki operowej Bogny Sokorskiej i malarza Janusza Kaczmarskiego, którego synem był bard Solidarności, poeta i pieśniarz Jacek Kaczmarski.