Moderatorzy: flex, turku, Landryn, Smazu, krzysiu, LucasUSA, swiezy52
August napisał(a):Blajpios napisał(a):przecież zauważmy, kto ten artykuł napisał? Człowiek zazwyczaj bardzo życzliwy Zagłębiu, czy też "dyżurny Kolega Kolegi Nadredaktora M.J.
Jak widać lojalność koleżeńska też ma swoje granice, za którymi byłby już tylko wstyd i żenada. Nie da się pewnych rzeczy ani obronić ani zmieść pod dywan. A z drugiej strony nie da się nie pisać o Zagłębiu.
Oto zresztą kolejny artykuł:(...)
http://futbolfejs.pl/i-liga/makengo-wro ... goli-bylo/
http://katowice.wyborcza.pl/katowice/7, ... ndial.htmlW. Todur w artykule "Śląska drużyna Adama Nawałki" 9 X o 11:46 napisał(a):(...)
Najbliżsi współpracownicy Nawałki także powędrowali do kadry ze Śląska. Asystent Bogdan Zając współpracował z Nawałką w GieKSie i Górniku. Taką samą drogę pokonał Ślązak z Rybnika, czyli trener bramkarzy Jarosław Tkocz. To właśnie z Zającem i Tkoczem selekcjoner konsultuje swoje decyzje, choć ostatnie słowo zawsze należy do szefa.
Z czasem do sztabu dołączył również Robert Góralczyk – były piłkarz wychowany na „Kocinie”, czyli Górniku 09 Mysłowice. Góralczyk to były trener Polonii Bytom, GKS-u Katowice, był również związany z Zagłębiem Sosnowiec. Z Górnika do kadry trener Nawałka zabrał również Marcina Prasoła. To były kierownik drużyny i asystent kilku trenerów w zabrzańskim klubie. Samodzielnie prowadził Energetyka ROW Rybnik. Prasoł zasłynął też tym, że był przed laty bohaterem zabawnego filmiku. Canal Plus podsłuchał Nawałkę na ławce rezerwowych, kiedy ten podczas meczu rzucał na przemian hasłami „Faken” i „Marcin, zapisz”.
Trenerem analitykiem jest w kadrze także Gerard Juszczak, były trener Zagłębia Sosnowiec. To między innymi dzięki nim polscy piłkarze doskonale wiedzą, jak grają ich rywale, jakie rozwiązania taktyczne najczęściej podejmują, a także w którą stronę strzelają rzuty karne.
(...)
09.10.2017 o 21:57 Łukasz Żurek na "katowickimsporcie" ze swego wywiadu z napastnikiem Zagłębia napisał(a):TERENCE MAKENGO: WSZYSTKO CO ZŁE JUŻ ZA MNĄ
Terence Makengo, były reprezentant francuskich reprezentacji młodzieżowych, podejmuje drugą próbę udowodnienia polskim kibicom, że nieprzypadkowo przeszedł do historii jako najmłodszy piłkarz z zawodowym kontraktem w AS Monaco. Miał wówczas niespełna 17 lat. Dzisiaj ma osiem więcej i swoją nieudaną jak na razie karierę zamierza poddać gruntownej renowacji. Wraca do gry po zerwaniu ścięgna Achillesa, jakiego doznał pod koniec marca. Tuż przed weekendem rozegrał premierowe 45 minut w wyjazdowym sparingu z Rakowem Częstochowa.
Łukasz ŻUREK: Noga już w pełni sprawna czy jednak odczuwasz jeszcze dyskomfort?
Terence MAKENGO: - Czuję się już zupełnie dobrze, z moją nogą wszystko w porządku. Mecz z Rakowem tylko mnie utwierdził w takim przekonaniu. Mam za sobą niełatwy czas. Ale jestem przekonany, że wszystko, co złe, jest już na dobre za mną. Teraz ponownie chce skupić się wyłącznie na futbolu.
Ale na 90 minut gry nie jesteś jeszcze gotowy.
Terence MAKENGO: - No nie, to jednak za wcześnie. W Częstochowie przebywałem na murawie tylko w pierwszej połowie. Myślę jednak, że w tej chwili spokojnie mógłbym zagrać minimum przez godzinę. Z każdym tygodniem będę silniejszy. Czas pracuje na moją korzyść.
Jesteś szczęśliwy z powrotu do Polski?
Terence MAKENGO: - Tak, chciałem jak najszybciej wrócić na boisko i kontynuować to, co zacząłem zimą (już w pierwszym sparingu Makengo zdobył wówczas dwie bramki i zaliczył asystę – przyp. red.). Cieszę się, że znowu mogę robić to, co przynosi mi najwięcej radości. A będę jeszcze bardziej szczęśliwy, jeśli dzięki mojej grze drużyna zacznie się przemieszczać w górę tabeli. To naturalnie cel, do którego teraz dążę.
Zdajesz sobie jednak sprawę, że sam powrót do zdrowia to jeszcze nie gwarancja gry o ligowe punkty. W drużynie masz poważnych konkurentów – Vamara Sanogo, Szymon Lewicki…
Terence MAKENGO: - Oczywiście, mam świadomość, że na boisko wybiegał będzie najlepszy z nas. Ci, których wymieniłeś, to świetni napastnicy i wiem, że o miejsce w podstawowym składzie trzeba będzie stoczyć zaciętą rywalizację. Ale na tym przecież polega poważny futbol. Dzięki temu każdy z nas może stać się lepszym piłkarzem. Nikt nie straci, możemy tylko zyskać.
Jak wiele czasu potrzebujesz na wypracowanie optymalnej formy?
Terence MAKENGO: - Nie wiem. Mówię szczerze, trudno mi to oszacować. Musimy pamiętać, że mam za sobą poważną kontuzję i półroczną przerwę w treningach typowo piłkarskich. To naprawdę długo. Ale możesz zapytać w klubie, jak ciężko pracuję każdego dnia. Dobre efekty muszą przyjść. Chciałbym, żeby stało się to jak najszybciej, ale niczego nie mogę przyspieszyć.
Mieszkasz w Sosnowcu sam? Krótko przed tym, jak odniosłeś kontuzję, miała do ciebie dołączyć dziewczyna z córeczką, która przyszła na świat na początku tego roku…
Terence MAKENGO: - Plany zostały pokrzyżowane przez moje problemy zdrowotne, ale niebawem stanie się tak, jak zakładaliśmy. Na razie jestem jeszcze sam. Wkrótce jednak będziemy razem. Mam nadzieję, że to kwestia najwyżej paru tygodni. Czekam niecierpliwie.
Kibice Zagłębia czekają tymczasem na twoje kolejne gole…
Terence MAKENGO: - Na razie stanęło na dwóch. Ale to dopiero początek. Potrzebuję tylko czasu.
xenon napisał(a):zostawili chłopaka na kaszubowie i pojechali, co za solidarność, żartuję;-)
https://sportowefakty.wp.pl/pilka-nozna ... miu-ligachK.Borawski/Wirt.Polska napisał(a):Motto "Więcej niż klub" zawsze towarzyszyło FC Barcelona. Obecnie ma jeszcze mocniejszy wydźwięk. Katalończycy zdominowali ligę hiszpańską, obecnie gracze z Barcelony prowadzą w aż siedmiu rozgrywkach.(...)
Z rozmowy z Maciejem Karczyńskim J. Stańczyk w WirtPl 16X o 7:29 napisał(a):(...)
Maciej Karczyński służył państwu, teraz służy piłce. I woli być psem niż leszczem
- Dwa razy syn mi się śnił od śmierci. Przed naszą rozmową był ten drugi raz. Może wiedział, że o niego też pan zapyta? - mówi mi Maciej Karczyński, doświadczony przez los były rzecznik policji i ABW. Teraz służy piłce. I woli być psem niż leszczem.
* Maciej Karczyński przez lata był na świeczniku. Jako rzecznik prasowy stołecznej policji, a potem ABW niemal codziennie był obecny w stacjach telewizyjnych. Ale mało kto wie, że wcześniej pracował jako antyterrorysta i gliniarz z wydziału narkotykowego. Przez lata prowadził też podwójne życie: policyjne i piłkarskie. I dziś służy już tylko piłce. Ma się za twardziela, ale los doświadczył go okrutnie.
(...)
20-latek, który zostaje antyterrorystą szuka mocnych wrażeń czy chce zbawiać świat?
Szukałem swojego miejsca. Kontuzja w juniorach nie pozwoliła mi grać w zawodową piłkę. Zostałem młodym ojcem, więc w ogóle poszedłem szukać pracy. A na rynku wtedy nie było żadnej. Mama mi zasugerowała, że może wstąpiłbym do policji, która właśnie przestała być milicją.
I prosto z ulicy trafił pan do oddziału twardzieli, dali panu broń i pozwolili strzelać?
To też przypadek. Poszedłem do policyjnych kadr i jakiś facet, który widział jak wypełniam kwestionariusz, zapytał czy uprawiam sport. Bo szukają ludzi do brygady antyterrorystycznej. W oczach pojawiły mi się pięciozłotówki. Kto? Ja? Taki mały, szczupły? A on mi na to, że jak przejdę testy, to tak. Bo szukają wysportowanych ludzi umiejących pracować w grupie. Tam nie jest tak, że musisz być wielki. 6 lat tam spędziłem i wspominam to naprawdę bardzo dobrze. Było jednak ciężko. W 1991 roku, gdy policja się przeobrażała, to dla ludzi ciągle była milicją. Paru kolegów miało mi to za złe. Czułem niechęć.
Kolegów z trybun? Był pan kibicem z młyna?
Zdarzało się, że tam poszedłem.
Tłukł się pan z milicją?
Nie, ale był przypadek, że uciekałem przed nią.
Ale ganiali?
No ganiali. Pamiętam taki mecz chyba z Weroną, kiedy poszliśmy pod sektor gości, milicja wkroczyła i nas lała pałami. Tylko za to, że krzyczeliśmy... Wie pan jak to jest, takie słowne utarczki. Rozgoniła nas. Ale to dużo powiedziane, że chodziłem do młyna. Nie miałem czasu, bo od 9. roku życia trenowałem sport. Bardziej podawałem piłki na meczach, niż byłem z drugiej strony. Kibiców zawsze szanowałem. Nawet pseudokibiców.
Za co?
Za to, że dopingują drużynę, jeżdżą za nią, poświęcają swój czas i walczą. Nawet za to, że się za nią biją. Jakby pana ktoś atakował, to stanąłby pan i się poddał? Też biłby się pan. Za syna pan by się bił? Za matkę? Pewnie tak. To oni biją się za swój klub. Ale żeby była jasność. Nie popieram bicia dla bicia, natomiast rozumiem obronę przed atakiem, napaścią.
Stawia pan matkę, syna i klub piłkarski w jednym rzędzie?
Oczywiście, że to jest trudne. Ale prawdziwy kibic ma swój klub w sercu, tak jak syna czy matkę. Pewnie jak ktoś przeczyta moje słowa, to będzie na mnie wieszał psy. Bo to trudne w sumie do wytłumaczenia. I ja byłem w trudnej sytuacji. Bo moi niektórzy kumple w policji uważali, że bronię kibiców i mam inne poglądy. A kibice uważali, że jestem psem i nie mogę zostać ich człowiekiem. Zawsze byłem pomiędzy, stałem w rozkroku, który powodował trudne sytuacje.
Co to znaczy być mięsem armatnim w plutonie szturmowym? Tak kiedyś pan siebie określił.
Być tym najbardziej narażonym na ryzyko. Tym, który wchodzi do środka, zatrzymuje ludzi.
Czyli to ci goście, którzy rozwalają drzwi, robią huk, kładą ludzi na ziemię i zakuwają w kajdanki?
Tak. Pluton szturmowy, mięso armatnie. Najbardziej narażeni na kontuzje, stres, rany postrzałowe i obrażenia. Ale też najlepiej wyszkoleni. Sól antyterrorki.
Strzelał pan do ludzi?
Na całe szczęście nie. Jestem przeciwnikiem strzelania do ludzi, ale nie zawahałbym się.(...)
ŁUKASZ ŻUREK
17.10.2017 07:48 napisał(a):
Ekipa z Kresowej przeżyła w Bytowie chwile strachu. Nagłe załamanie zdrowia Rafała Makowskiego postawiło klubowy sztab medyczny na baczność. Pierwsza diagnoza – niedyspozycja kardiologiczna…
Była 37 minuta meczu Drutex-Bytovia – Zagłębie Sosnowiec (2:2). Kierownik zespołu gości, Piotr Caliński, poprosił sędziego-asystenta o zmianę. Boisko o własnych siłach opuścił pomocnik przyjezdnych, Rafał Makowski. Nikt wówczas nie przypuszczał, że za moment trzeba go będzie odwieźć do szpitala. Brakowało mu tchu i odczuwał mocne kłucie w okolicach serca…
Nie ma żartów
- W pierwszej chwili byłem przekonany, że po prostu oberwał od kogoś na boisku i nie jest w stanie grać – opowiada Wojciech Łuczak, który w Bytowie obserwował wydarzenia pierwszej połowy z ławki rezerwowych. – Dopiero po chwili okazało się, że to nie kontuzja, tylko prawdopodobnie problemy kardiologiczne. Na przedmeczowej rozgrzewce Rafał czuł się bardzo dobrze i nagle coś takiego. Z tego, co mi wiadomo, wcześniej nie miał tego typu problemów. Byliśmy przestraszeni, bo przecież chłopak ma dopiero 21 lat. A wiadomo, że z serduszkiem żartów nie ma. Całe szczęście, że nic poważnego się nie stało. Byłaby to tragedia dla nas wszystkich…
Jeszcze w trakcie meczu Makowski pojechał z fizjoterapeutą do miejscowego szpitala. Tam wykonano szereg badań. Ich wyniki nie budziły niepokoju. Piłkarz zdecydował, że chce wrócić na stadion. Po naradzie uznano jednak, że lepiej będzie, jeśli zawodnik zostanie na noc w szpitalu na obserwacji. Decydujący głos w tej sprawie miał klubowy lekarz.
- Trzeba szanować każdy dzień, bo nigdy nie wiadomo, co się za chwilę zdarzy – zauważa Łuczak. – Takie refleksje przychodzą zwykle wtedy, gdy dzieje się coś niedobrego. Sam po meczu z Wigrami przez cztery dni leżałem w łóżku i nie mogłem ruszyć ręką. Do tego doszły codzienne wymioty. Byłem jak roślina. Okazało się, że dopadł mnie jakiś wirus. Piłkarz też jest człowiekiem. To nie jest tak, że wychodzimy pobiegać po boisku, a potem idziemy z uśmiechem po wypłatę i jesteśmy cały czas zadowoleni.
Sternik został na noc
W sobotni wieczór drużyna w niepełnym składzie ruszyła w drogę powrotną z Bytowa do Sosnowca, a z Makowskim został w mieście na noc prezes Marcin Jaroszewski. – Plan był taki, że Rafał wraca ze mną następnego dnia – mówi sternik Zagłębia. – Otrzymałem jednak wiadomość od kierownika drużyny, że po zawodnika jedzie brat. Razem ruszyli rano do Warszawy i tam w poniedziałek kontynuowano badania. Nie chcę bawić się w medyka, ale być może to tylko chwilowe zaburzenie proporcji magnezu i potasu. Wszystkie testy wykonane przed sezonem wypadły u piłkarza prawidłowo. Do gry dopuszczeni są przez lekarza wyłącznie zdrowi zawodnicy. Mamy nadzieję, że ten incydent to nic groźnego.
Makowski nie przygotowywał się do sezonu z ekipą Zagłębia. Pojawił się przy Kresowej już w trakcie rozgrywek, dokładnie 31 lipca. Został wypożyczony z warszawskiej Legii. W jej barwach zdążył zaliczyć tego lata 90 minut w II rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów, przyczyniając się do zwycięstwa nad fińskim IFK Mariehamn 6:0. W Zagłębiu szybko wywalczył miejsce w podstawowym składzie. Do te pory rozegrał 12 spotkań, w tym 10 od pierwszej minuty. Kibice pamiętają przede wszystkim jego bramkę, która w połowie września otworzyła rezultat prestiżowej potyczki z GKS-em Katowice (3:0).
Czekając na diagnozę
Przypomnijmy, że wiosną niepokojące dolegliwości zdrowotne nękały w Sosnowcu również innego legionistę, Jakuba Szumskiego. Obrzęk węzłów chłonnych w obrębie szyi wskazywał początkowo na poważną chorobę, która może nawet zakończyć karierę zawodnika. Ostatecznie skończyło się na czasowym zakazie uprawiania sportu. U golkipera zdiagnozowano mononukleozę, czyli chorobę zakaźną, która nie wyklucza uprawiania futbolu.
Jaka będzie diagnoza w przypadku Makowskiego? Wczoraj zawodnik przechodził jeszcze gruntowne badania w Warszawie. Jeśli ich wyniki okażą się prawidłowe, przy Kresowej powinien zameldować się lada dzień. Jego występ w środowym meczu przeciwko Chrobremu Głogów na chwilę obecną nie wydaje się jednak prawdopodobny.
Sebastian Gryziecki 21 Października 2017, 11:35 na WP napisał(a):Gareth Bale z I ligi.
Niesamowity sprint zawodnika Zagłębia Sosnowiec
Real Madryt ma Walijczyka, Zagłębie Sosnowiec ma równie szybkiego Konrada Wrzesińskiego. Pomocnik drużyny z Sosnowca podczas spotkania z Chrobrym Głogów popisał się niesamowitym zagraniem.
Kapitalnym przyspieszeniem Wrzesiński popisał się w 24 minucie spotkania, kiedy po rozegraniu piłki z partnerem przebiegł ok. 50 metrów, po drodze bez problemu mijając zawodnika przeciwników.
Nie przez przypadek kibice porównali zawodnika z Sosnowca do gwiazdy Realu Madryt. Gareth Bale, podobnym zagraniem popisał się w jednym z meczów rozgrywanych przeciwko FC Barcelonie. Jego "ofiarą" padł wtedy Marc Bartra, który nie miał najmniejszych szans na dogonienie Walijczyka.
Zobaczcie jakim przyspieszeniem popisał się Konrad Wrzesiński:
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników