Moderatorzy: flex, turku, Landryn, Smazu, krzysiu, LucasUSA, swiezy52
R. Matusiak w wywiadzie udzielonym D. Bąbolowi na str. SportPl napisał(a):(...)Jak się pan czuje, kiedy po wpisaniu w Google: "Radosław Matusiak", wyskakuje zdjęcie z czarnym paskiem na oczach?
- Okropnie. To straszne uczucie. Tym bardziej że wciąż jest wiele osób w Polsce, którzy są trenerami, grają w piłkę, a kiedyś handlowali meczami. Miałem 22 lata, kiedy w drugoligowym GKS po każdym wygranym meczu była obowiązkowa zrzutka do saszetki. Wszyscy bez wyjątku musieli się składać po 300 zł.
Zrzucaliście się, żeby sędzia gwizdał korzystnie dla GKS?
- Mogłem się tylko domyślać na co idą te pieniądze. Byłem młodym chłopakiem, który musiał się podporządkować. Na rozprawie dowiedziałem się, że te pieniądze szły, żeby było gwizdane "równo z trawą", czyli sprawiedliwie. Przecież GKS nie musiał wtedy kupować meczów. Miał mocny skład ze mną, Kolendowiczem, Gargułą, Królem, Pietrasiakiem, Pawlusińskim. W normalnych meczach, bez przekrętów wygrywaliśmy po 7:1. Nigdy nikomu żadnych pieniędzy bezpośrednio nie dałem, nikogo nie korumpowałem. Jeżeli trener po wygranym meczu kazał płacić po 300 zł, to co miałem zrobić?
Mógł pan iść na policję.
- No tak, ale równie dobrze mógłbym wtedy kończyć karierę. Byłem młody, wszyscy się zrzucacali, to ja też wrzucałem. Teraz łatwo osądzać, ale nikt nie chciał się wyłamywać w szatni. W efekcie jestem człowiekiem karanym, mam kuratora [rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i grzywna 36 tys. zł]. To dla mnie straszna rzecz, bo nie czuję się winny.
Prokurator mówił: "Przyznaj się. Dostaniesz 3 tys. zł grzywny, niższy wyrok i nie będzie problemu". Ale do czego miałem się przyznać? Do korupcji? Jaka to korupcja? Ja nikogo nie korumpowałem. Do końca walczyłem o czyste imię. Wydałem mnóstwo pieniędzy na prawników. Przegrałem w apelacji, ale mam czyste sumienie.
Jest pan wykluczony ze struktur PZPN?
- Z wyrokiem nie mogę funkcjonować oficjalnie w polskiej piłce. Nie mógłbym być trenerem przez najbliższy czas, chociaż nie planowałem nigdy nim zostać. Niestety, tak się ułożyła moja kariera, że trafiłem na czasy przesiąknięte korupcją w polskiej piłce. Pamiętam, kiedy jako junior debiutowałem w ŁKS, a sędzia biegał przy linii i krzyczał do kierownika drużyny: "Chociaż na paliwo mi dajcie!". To był strasznie umoczony system, ale nikt nie był głupi. Pamiętam, że już za juniorskich czasów obstawiało się konkretne wyniki. Wśród starszych zawodników krążyły różne informacje. Czasem przystawiłem gdzieniegdzie ucho i dwa razy udało się dobrze obstawić. Wygrałem jakieś pieniądze.
Teraz piłka jest czysta?
- Ekstraklasa na pewno. Pierwsza liga też. Obecnie nikt by się nie odważył maczać palców w tym procederze. Ludzie nie ryzykują jak kiedyś. Nie ma też tylu szemranych działaczy, tylko coraz więcej profesjonalnych firm angażuje się w polską piłkę. Mimo braku wyników, coraz bardziej poważnie to zaczyna wyglądać.
Opakowanie produktu bardzo ładne, ale zawartości nie da się jeść.
- Budżety polskich klubów są coraz wyższe, pensje rosną, marketingowo wygląda to bardzo przyzwoicie. Nie słychać, żeby piłkarze nie dostawali pieniędzy na czas, czy strajkowali z tego powodu. Zarobki najlepszych zawodników są zbliżone do tych, które kiedyś dostawało się za granicą, ale brakuje wyników. Zastanawiam się z czego to wynika. Myślę, że nasi piłkarze są coraz słabsi, oczywiście z wyjątkiem tych wyróżniających, którzy po dobrej rundzie czy sezonie wyjeżdżają do lepszych lig. Brakuje takich graczy, którzy robiliby różnicę. Mamy teraz wielu wyrobników. Są szybcy, wytrzymali, ale bez jakości. Wynika to z tego, że kiedyś całe dzieciństwo spędzało się na boisku i trzepaku, a dziś? Młodzi chłopcy wolą grać w FIFĘ 18 i biec do kolejki po najnowszego iPhone’a. Jak oni mają się uczyć zwodów, żonglerki? Nie można grać dobrze w piłkę, jeśli trenuje się tylko dwie godziny dziennie. Ja spędzałem z piłką dziesięć godzin. Takie było moje dzieciństwo.
Nie tylko w Polsce dzieci grają konsoli i korzystają z najnowszych smartfonów.
- To prawda, ale zwróćmy uwagę, gdzie wychowuje się najlepszych piłkarzy. Albo w krajach bardzo biednych, gdzie nie ma nic i tylko pozostaje gra w piłkę, albo bardzo bogatych, jak w Niemczech, gdzie system szkolenia i wyłapywania piłkarskich diamencików został opracowany do perfekcji. Musimy brać przykład z najlepszych, czyli od Niemców.(...
wywiad Józefa Gałeczki udzielony W. Todurowi, publikowany 4 października 2017 o 11:04 napisał(a):Legenda Zagłębia Sosnowiec. "Za moich czasów Sosnowiec był miastem wymarłym"
"Ale mi ten Niemiec przywalił. Chciał mnie kopnąć w tyłek, ale trafił w nerki. Do teraz mnie rypie. Ale on też odczuł moje kopyto, bo zasunąłem mu w nogę" - relacjonował. Zaciekawiło nas, skąd tak dobrze mówi po polsku. "Jestem Żydem. Już dawno przyjechałem do Ameryki, ale pochodzę z Sosnowca" - śmiał się. Jaki ten świat mały! - opowiada Józef Gałeczka, legenda Zagłębia Sosnowiec.
Józef Gałeczka, Ślązak z Gliwic, to jeden z najwybitniejszych piłkarzy i trenerów Zagłębia Sosnowiec. Porozmawialiśmy nie tylko o ciekawej historii klubu, ale i słabościach, które dziś nękają zespół ze Stadionu Ludowego.
Wojciech Todur: Prezes Franciszek Wszołek, który kierował Zagłębiem, gdy pojawił się pan w Sosnowcu, opowiadał, że Edwardowi Gierkowi tak zależało na tym transferze, że zgarnięto pana prosto z trapu statku, którym wrócił pan z Australii.
Józef Gałeczka: – Nie wykluczam, że Gierkowi na mnie zależało, ale historia z trapem jest legendą... Po powrocie z Australii chciałem grać w pierwszej lidze. Wcześniej – w Piaście Gliwice – grałem tylko w lidze drugiej. Z zazdrością spoglądałem więc na kolegów, których poznałem jeszcze w juniorskich czasach...
(...)
(...) Z zazdrością spoglądałem więc na kolegów, których poznałem jeszcze w juniorskich czasach. Pomyślałem więc, że dołączę do Antka Nieroby czy Gienka Lercha w Ruchu Chorzów.
Po powrocie z Australii, gdzie grałem w piłkę i zarabiałem na życie jako tokarz – zgłosiłem się do Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Powiedziałem, że myślę o Ruchu, ale działacz o nazwisku Cebula stwierdził, że tam się nie przebiję. „Postaw pan na Zagłębie” – przekonywał. Po drodze walczyła jeszcze o mnie Polonia Bytom. „Panie Józiu, pan pójdzie do nas” – zachęcali śpiewnym lwowskim akcentem działacze tego klubu. Moja żona pochodziła ze Lwowa, to myśleli, że i ja mam takie same korzenie. Trochę się zastanawiałem, aż w końcu dostałem wezwanie na komisję wojskową do Wrocławia. Wtedy otrzeźwiałem.
Zagłębie było konkretne. „Przemeldujemy pana, damy angaż na kopalni i będzie po wojsku” – usłyszałem. Zgodziłem się i tak podjąłem decyzję, która zaważyła na całym moim życiu.
Kto był najlepszym trenerem w historii Zagłębia? Wielu stawia na Węgra Ferenca Farszanga.
– Miał gotowy zespół. Poprowadził nas do wicemistrzostwa Polski. Moim numerem jeden jest jednak Teodor Wieczorek. Zaczynaliśmy razem – ja w roli piłkarza, a on trenera. Do zespołu dołączyli wtedy również Ginter Piecyk, Witek Szyguła... Szyguła musiał dłużej poczekać na swoją szansę, bo bronili wtedy jeszcze Aleksander Dziurowicz i Józek Machnik. Wieczorek zbudował wtedy zespół, z którym musiano liczyć się w Polsce.
To nie były łatwe czasy. Bieda, panie... Pierwsze porządne buty dostałem na kadrze. Ach, jak mi się te adidasy podobały. Zakładałem je tylko na mecze mistrzowskie. Na co dzień to grało się w dziurawych trampkach. Zespół niby miał oparcie w Gierku, ale my spotykaliśmy go rzadko. Raz bodaj wszedł do szatni, żeby dodać nam otuchy po porażce z Szombierkami Bytom. Pamiętam też taki obóz w Bułgarii, gdy przyjechał do nas ze Złotych Piasków, gdzie spędzał wakacje.
Wspomina pan trenera Wieczorka, ale miał pan również okazję współpracować z samym Kazimierzem Górskim.
– To było w juniorach. Pojechaliśmy nawet na młodzieżowe mistrzostwa Europy w Hiszpanii. Kazimierz Górski cenił mnie za szybkość, skoczność i technikę. Ile ja bramek strzelałem głową... A nikt mnie tego nie nauczył. Nie było takiego szkolenia jak dziś. Na podwórku się człowiek uczył. Mam takie zdjęcie, na którym moje biodro jest na wysokości głowy rywala. Do dziś patrzę i nie dowierzam. To chyba przyszło od Boga. Myślę, że więcej niż połowę bramek w karierze strzeliłem głową. Obrońcy to za mną nie przepadali.
Pamiętam taki kurs trenerów w Wiśle. Już po zakończeniu kariery. Podchodzi do mnie rosły chłop, ponad 190 centymetrów wzrostu. To był Hubert Fiałkowski z Pogoni Szczecin. „Pan mi złamał karierę” – mówi na dzień dobry. – Ja? Ale jak to? – nie rozumiem pretensji. A ten mi opowiada, jak to przed meczem z Pogonią wszyscy ostrzegali go przed „tym Gałeczką”. „Zaczyna się mecz. Patrzę, że z pana taki mikrus, to tylko się zaśmiałem. No i potem pan mnie przeskoczył, gola strzelił i wszyscy mieli ze mnie używanie” – opowiadał.
Zdobył pan cztery Puchary Polski. Dwa jako piłkarz i dwa jako trener. Najbardziej pamiętny to chyba ten z roku 1963, gdy ograliście na Stadionie Śląskim Ruch Chorzów (2:0).
– Na Stadionie Śląskim było ponad 70 tysięcy kibiców. Większość z Chorzowa. Nieprzychylna publika, na nas nikt nie stawiał. No ale utarliśmy im nosa. Potem spotkałem się gdzieś z Gienkiem Lerchem, a ten mówi: „Mieliśmy wszystko przygotowane. Bankiet już czekał. Ech...” – machnął ręka. A myśmy nie przygotowali niczego. Na szybko rozkręcono jakąś zabawę. Wielu naszych kibiców wracało po tym meczu do Sosnowca na nogach. Korowód szczęśliwych Zagłębiaków przetoczył się przez śląskie ulice. Potem kibice doszli pod mój dom i śpiewali mi pod oknem.
To były czasy, gdy w sklepach brakowało wielu produktów. Piłkarze Zagłębia mieli u sprzedawców specjalne względy?
– Mieliśmy nad innymi tę przewagę, że kierownik naszej drużyny prowadził bar oraz sklep. On nas zaopatrywał.
Pana kariera trenerska to również pasmo sukcesów. O Pucharze Polski już wspominałem, ale wprowadził pan także Zagłębie do I ligi.
– Przejmowałem zespół dwa razy. Za pierwszym razem, gdy na Ludowym nie poradzili sobie Kazimierz Trampisz i Jan Liberda. Nie miałem jeszcze wtedy wymaganych, trenerskich uprawnień. Dopiero kończyłem zaocznie studia na AWF-ie.
Powiedziano mi jednak, że dostanę warunkową zgodę, a za pół roku dołączy do mnie Teodor Wieczorek, który miał wrócić do Sosnowca. I tak się stało, ale, że Wieczorkowi coś nie szło, to z czasem zostałem sam.
Zupełnie sam. Nie miałem nawet asystenta. Dopiero potem zrobiłem drugim trenerem Zbyszka Mygę.
Wróćmy jeszcze do kariery piłkarza. Jak pan wspomina triumf Zagłębia w Pucharze amerykańskiej Interligi?
– To ja może opowiem o finałowych meczach z Werderem Brema. Mieszkaliśmy z Niemcami w jednym hotelu, więc żeby zaoszczędzić na kosztach, jechaliśmy na mecz jednym autokarem.
Oni ubrani jak z żurnala. Markowe dresy, buty, torby. A my... A my na kolorowo. Na nogach kolarskie buty z nabitymi przez szewca korkami, a w rękach reklamówki. „To są jacyś kelnerzy” – śmiali się Niemcy i wytykali nas palcami. Znam język niemiecki, więc wszystko dobrze zrozumiałem. Potem zrelacjonowałem to drużynie w szatni. „Fryce mają nas za nic. Śmieją się z nas” – powiedziałem dobitnie. Lepszej motywacji nam nie było potrzeba. Po 20 minutach było 3:0. Wygraliśmy ostatecznie 4:0.
Niemcy mieli pretensję o moją bramkę, że niby strzeliłem szczupakiem ze spalonego. Otoczyli sędziego, nerwowa pyskówka. Po chwili widzę, że sędzia trzyma się za plecy, a jeden z Niemców kuśtyka do szatni.
Ta sytuacja stała się dla mnie jasna dopiero po powrocie do hotelu. To był parny dzień, więc poszliśmy do baru. Jedni na sok, drudzy na piwo. Patrzymy, a tam na wysokim barowym stołku siedzi nasz sędzia.
Siedzi, patrzy i w końcu macha do nas ręką. „Chodźcie no, chłopaki” – zachęca. „Ale mi ten Niemiec przywalił. Chciał mnie kopnąć w tyłek, ale trafił w nerki. Do teraz mnie rypie. Ale on też odczuł moje kopyto, bo zasunąłem mu w nogę” – relacjonował. Zaciekawiło nas, skąd tak dobrze mówi po polsku. „Jestem Żydem. Już dawno przyjechałem do Ameryki, ale pochodzę z Sosnowca” – śmiał się. Jaki ten świat mały!
Były inne, równie atrakcyjne wyjazdy za granicę?
– Były, były. Chociażby do Iranu. Poszliśmy wtedy na wycieczkę do muzeum. Wszystko tam ociekało kosztownościami i złotem. Uprzedzano, żeby nic nie dotykać. No, ale jak tu nie dotknąć! No i ktoś się skusił. Pozamykali drzwi. Wpadli żołnierze z karabinami. Było nieprzyjemnie, ale wyszliśmy bez szwanku.
Wielu mówi, że mógł pan osiągnąć więcej, ale był pan ślepo wierny Zagłębiu.
– Nigdy nie miałem dylematu: odchodzę czy zostaję? Dobrze mi tutaj było. Pieniądze nie były dla mnie najważniejsze. Pamiętam, jak za czasów prezesa Alfreda Malczyka poszedłem z prośbą o podwyżkę. Ten wchodzi mi w pół zdania i mówi: „A co? Za mało pan ma?”. A ja na to: „Ale panie prezesie, pan da skończyć. Nie chodzi o mnie, tylko o kierownika drużyny”. Tym był wówczas Zenek Wieczorek – syn Teodora.
Zależało mi na Zagłębiu. Na początku nie było różowo. Wiadomo Ślązak równał się w Sosnowcu Niemcowi.
Pomogło mi, rzecz jasna, boisko. Mecz z Polonią Bytom. Prowadzimy do przerwy 2:0, obie bramki moje. Gra się jednak nie klei. Prezes Wszołek piekli się w przerwie meczu. W drugiej połowie Polonia strzela dwa gole. Jest nerwowo, ale na pięć minut przed końcem dokładam trzecią bramkę. Po wszystkim podchodzi do mnie działacz Polonii – ten, który nieudanie kaperował mnie do bytomskiego klubu. „Oj Józiu, Józiu... Widzisz, jakbyś wybrał Polonię, to byłoby dziś 5:0 dla nas”.
Po meczu wróciłem do domu. Siedzimy, a tu nagle telefon. Dzwonił nasz kapitan Witold „Giga” Majewski. „Co robisz?” – pyta. – A nic, z żoną siedzę – odpowiedziałem zgodnie z prawdę. „To wpadaj do nas”. I tak byłem już swój.
Najlepsi piłkarze wychowani w Sosnowcu?
– Tylu ich było... Na pewno Włodzimierz Mazur, Andrzej Jarosik, Jerzy Dworczyk... Dworczyk miał specyficzny styl. Był bardzo szybki. Jak mu się zagrało do nogi, to nic z tego nie było.
Trzeba było mu grać za plecy rywala. I tak wszystkich prześcignął. Masę bramek Mazurowi wypracował. Jarosik był wybitny, ale nie był mocny psychicznie. Pamiętam, jak nie chciał wrócić do gry po słabej pierwszej połowie. Potem wyjechał do Francji. Zerwał wszystkie kontakty. Ale to akurat do niego pasuje.
A jak pan ocenia dzisiejsze Zagłębie?
– Serce krwawi, gdy się na to patrzy. Nie podoba mi się ta cała polityka. To ciągłe wymienianie zawodników. Pewnie jestem staroświecki, ale ta cała współpraca z Legią też na razie do dobrego nie prowadzi. Narzuca nam się trenerów. Daje, a potem zabiera zawodników. Brakuje planu na lata. Brakuje wychowanków.
W minionym sezonie awans leżał na złotej tacy. Wszystko zaprzepaszczono. Taka okazja szybko się nie powtórzy. Klub potrzebuje też nowego stadionu. Ludowy to piękna historia, ale do naszych czasów jednak nie przystoi. Są plany budowy nowego obiektu. Ale czy starczy na to pieniędzy? Życzę obecnym piłkarzom, żeby dożyli takich czasów, gdy kibice zostawali przed bramami stadionu, bo brakowało dla nich miejsca na trybunach. W czasie naszych meczów Sosnowiec był miastem wymarłym. Na pięknym nowym stadionie potrzeba też pięknej drużyny, a na razie takiej nie widzę.
Ten cytat Gałeczki powinien otrzymać Chęciński wyryty na metalowej tablicy i przybić na ścianie przed biurkiem. A czytając sam wywiad trudno ulryć wzruszenie. Niezwykły człowiek, niezwykle postać. A moim zdaniem nie do końca uhonorowana przez klub i Miasto.Adam1906 napisał(a):W minionym sezonie awans leżał na złotej tacy. Wszystko zaprzepaszczono
django napisał(a):Kto to jest, żeby mówić panu prezesowi takie rzeczy? Jakim on w ogóle jeździ samochodem?Pewnie nawet tatuażu na plecach nie ma...
Tadeusz Wisniewski napisał(a):Jak to kto to jest - To jest Pan Józef Gałeczka - człowiek który karierę
zawodnika Zagłębia Sosnowiec i Reprezentacji a również i prawie całe
swoje życie prywatne postanowił spędzić w Sosnowcu. Człowiek który
został przyjęty przez takich tuzów jak Giga Majewski i inni wspaniali
z tamtego okresu - to znaczy ze Pan Józef cieszył się pełnym zaufaniem
tamtej drużyny a przecież nie był jedynym który wybrał Sosnowiec za
miejsce w którym da się żyć normalnie np. Roman Bazan - oj brakuje
nam dzisiaj takiego stopera brakuje.
Pan Józef Gałeczka to jest to pokolenie które nie pasuje do dzisiejszych
czasów - po prostu to jest inna bajka - No cóż My Starsi tak mamy.
Pozdrawiam
Tadeusz
Tadeusz Wisniewski napisał(a):Jak to kto to jest - To jest Pan Józef Gałeczka - człowiek który karierę
zawodnika Zagłębia Sosnowiec i Reprezentacji a również i prawie całe
swoje życie prywatne postanowił spędzić w Sosnowcu. Człowiek który
został przyjęty przez takich tuzów jak Giga Majewski i inni wspaniali
z tamtego okresu - to znaczy ze Pan Józef cieszył się pełnym zaufaniem
tamtej drużyny a przecież nie był jedynym który wybrał Sosnowiec za
miejsce w którym da się żyć normalnie np. Roman Bazan - oj brakuje
nam dzisiaj takiego stopera brakuje.
Pan Józef Gałeczka to jest to pokolenie które nie pasuje do dzisiejszych
czasów - po prostu to jest inna bajka - No cóż My Starsi tak mamy.
Pozdrawiam
Tadeusz
wywiad z Wojciechem Rudym na stronach "sport na Śląsku i w Zagłębiu" Wojciech Todur 06 października 2017 o 14:45 napisał(a):Wojciech Rudy z Zagłębia Sosnowiec i wybitna kariera bez obiadu
0- Dojrzewa we mnie myśl, żeby rozliczyć się z tym, co było. Wyjaśnić, powiedzieć całą prawdę. Włożono na moje barki ciężar, zarzuty, które zupełnie mnie nie dotyczyły - powiedział nam Wojciech Rudy, wybitny piłkarz, który obecnie wiedzie spokojny żywot emeryta.
Użytkownicy przeglądający ten dział: zaglebie32