Puchacz z Doliny Smoków
(...)
„W Sosnowcu starszyzna go wkurwiała”
Jan Bednarek był w Górniku Łęczna, Kamil Jóźwiak w GKS-ie Katowice, Jakub Moder w Odrze Opole, Robert Gumny w Podbeskidziu. Większość success stories Lecha Poznań ostatnich lat łączy jedno – każdy z nich spędził trochę czasu na wypożyczeniu. To modelowa droga preferowana przez Lecha – nie dość, że młody piłkarz dostanie w niższej lidze więcej szans, to jeszcze pozna inny świat niż cieplarniane warunki akademii „Kolejorza”.
Zderzenia z innym światem Puchacz doznał w dwóch swoich klubach – Zagłębiu Sosnowiec i GKS-ie Katowice. Do Sosnowca trafił zimą 17/18, w sezonie, gdy ekipa Dariusza Dudka wywalczała awans do Ekstraklasy. I choć klub świętował sukces, dla Puchacza nie była to droga usłana różami. Fragmenty wywiadu dla „Przeglądu Sportowego”:
– Starsi piłkarze próbowali mnie ustawić według swojego uznania i mi się to nie podobało, dlatego mnie nie lubili. Pewnie bardzo.
– Wymyślali kary za jakieś bzdury. Choćby za nieumyte piłki. Przychodzili i mówili, że mam za to zapłacić 100 złotych. Nie jestem z tych, co będą siedzieć cicho. Odpowiadałem, że wszystko mi jedno i jeśli chcą, mogą mi wlepić 200 złotych.
Bywało więc, że nie bał się wyrażać swojego zdania w sposób zdecydowany. I to jako młody, 18-letni zawodnik, będący w Sosnowcu tylko na chwilę. Jeden z liderów tamtej szatni, Tomasz Nowak, wspomina tamten okres: – Zaniedbywał swoje obowiązki. Myślę, że nie z lenistwa, po prostu był zakręcony. Zapomniał wziąć na trening piłek czy kamizelek, takie rzeczy. Ale nikt go nie tępił. Wiadomo jak jest w szatni – młodsi zawodnicy mają swoje obowiązki, są odpowiedzialni za sprzęt. Kary wynikały z tego, że Tymek często czegoś zapomniał. Inni młodsi nie mieli z tym problemu, a Tymek czasem to zaniedbywał. Padały mocne słowa z jego strony czy z naszej, ale nikt ze starszych się nigdy nie obraził, nie powiedział też niczego, co mogło urazić Tymka. Normalne, szatniowe zwyczaje. Każdy tak samo polegał temu regulaminowi, nie było tak, że był karany, bo przyszedł z Lecha. Ci najstarsi też płacili, młodzi mieli wtedy satysfakcję.
– Szczerze? Wkurwiała go starszyzna. I to mocno. Trzymał się z młodymi. Irytowało go to, jak traktują go z góry. Czuł się niesprawiedliwie traktowany. Nie chciał specjalnego traktowania, ale normalności. A starszyzna młodymi pomiatała. I on czasami ostentacyjnie grał im na nerwach – słyszymy od znajomego Puchacza.
W Zagłębiu zagrał wszystkie mecze – i to od deski do deski. Postrzegano go jako synka trenera Dariusza Dudka. Ujął go między innymi pracowitością. Sam Puchacz opowiadał we wspomnianym wywiadzie w „PS”, że zdarzało mu się wrócić po meczu wyjazdowym o 1 w nocy i trenować na siłowni jeszcze przez trzy godziny.
Opowiada Tomasz Nowak: – Mieliśmy małą salkę do przygotowania przed treningiem. Gdy przychodziłem do klubu, zawsze już tam siedział. Pamiętam jeden ciężki trening za trenera Dudka. Biegaliśmy po 400 metrów. Tymek biegł do końca, aż mu… odcięło nogi. Po prostu upadł, bo zabrakło mu sił. To pokazywało, jaki ma charakter.
Z Zagłębiem Sosnowiec awansował do Ekstraklasy. Rozegrał w niej dwa mecze, trzy przesiedział na ławce. Kilka dni przed końcem okna transferowego usłyszał, że Zagłębie rezygnuje z wypożyczenia. Wyżej wyceniono umiejętności Nuno Malheiro i Patrika Mraza. Puchacz miał ledwie chwilę, by znaleźć dla siebie nowe miejsce.
(...)
Mimo spadku z ligi, wypożyczenie do Katowic wspomina dużo lepiej. Głównie ze względu na szatnię. – Szatnia w przyjęła go neutralnie. Nie wiadomo było, czego się spodziewać. Wiadomo było, że jest synem trenera Dudka i nie miał z tym na początku łatwo. Sam trener mówił, że przez to nie miał łatwego życia w Sosnowcu. U nas zeszło to na dalszy plan, bo bronił się swoją pracowitością. Godzinami zostawał po treningach. Dał się polubić tym, co na boisku, a poza nim był raczej cichym i skromnym chłopakiem. Choć zwariowanym, zafiksowanym na punkcie piłki. Piosenka „Kante” mocno się przyjęła u nas w szatni, śpiewaliśmy ją po meczach. To nie przypadek, że trener go lubił, bo miał cechy, które mogły pomóc zespołowi – wspomina Adrian Błąd, piłkarz GKS-u Katowice.
– Jeśli miałbym określić go jednym słowem, byłoby to „nieprzewidywalny”. Nigdy nie było wiadomo, co zrobi na boisku. Nawet teraz ma sytuacje, że może wrzucić, a robi wajchę. Niekiedy nie wiedzieliśmy na boisku, co zamierza. Trochę było przez to frustracji, ale widać, że sporo w tym elemencie poprawił. Mam w pamięci jego bramkę z Odrą Opole – przez 60 metrów, biegł z gościem na plecach, nikt go nie mógł zatrzymać – dodaje Błąd.
W GKS-ie zupełnie inaczej patrzyli na niego liderzy szatni. Szczególna więź łączyła go z Jakubem Wawrzyniakiem, który wielokrotnie wypowiadał się, że dawno nie widział zawodnika z takim potencjałem i wielokrotnie go pompował w mediach. Sezon zakończył się spadkiem z GKS-u z ligi. Puchacz w roku 18/19 wykręcił na papierze beznadziejny bilans – spadek z Zagłębiem, w którym zagrał dwa mecze, później spadek z „Gieksą”.
(...)
https://weszlo.com/2020/12/10/puchacz-z-doliny-smokow/