przez CoTo 2003-09-09, 1:05 pm
Przeczytajcie! Coś mu się popierd....
Rozmowa z trenerem Śląska Wrocław Grzegorzem Kowalskim
Rozmawiał Mariusz Wiśniewski 08-09-2003, ostatnia aktualizacja 08-09-2003 20:20
Mariusz Wiśniewski: Dwie czerwone kartki, kilka żółtych - Śląsk musiał w Katowicach zagrać bardzo ostro.
Grzegorz Kowalski: Oto akurat miałbym pretensje do swoich zawodników, bo grali właśnie niezbyt ostro. Natomiast jeżeli chodzi o te kartki, to było, jak było... Na pewno dla mnie dwie żółte kartki Krzysztofa Szewczyka wywoływały od początku zdziwienie. Szczególnie pierwsza, gdzie była sytuacja tego rodzaju, że najpierw Rozwój wykonywał rzut wolny po faulu Darka Sztylki. I tu nie było problemu. Ale później zawodnik od nich chciał szybko rozpocząć grę i zagrał do partnera. Krzysiek Szewczyk przeciął to podanie, ruszył z piłką, w tym momencie było gwizdnięcie i żółta kartka. Wszyscy byliśmy zdziwieni, o co w tym wszystkim chodzi. Jedyne rozsądne wytłumaczenie było takie, że może sędzia nie widział zagrania przeciwnika i myślał, że Krzysiek po pierwszym gwizdku zagrał piłkę. Bo przecież Krzysiek w ogóle nie brał udziału przy wcześniejszym starciu Darka z rywalem.
Druga kartka została pokazana w sytuacji, gdy Krzysiek najpierw przepychał się z rywalem, a sędzia podyktował rzut wolny dla Rozwoju. Widząc, co może nastąpić, krzyczałem po Marka Kowalczyka i pisaliśmy zmianę, aby ściągnąć Krzyśka z boiska, bo widzieliśmy, co może za chwilę nastąpić. Nie zdążyliśmy. Następne jakieś tam starcie, gwizdek i w tym momencie było już po temacie. W ogóle sędziowanie w drugiej połowie się zmieniło i było widać, że coś wisi w powietrzu. Natomiast kartka dla Andrzeja Ignasiaka - wychodził z piłką, zagrał sobie ją za daleko i próbował ratować wślizgiem. To samo zrobił zawodnik Rozwoju. Obaj się zderzyli na piłce. I sędzia pokazał czerwona kartkę Andrzejowi.
To przypadek, że Śląsk traci dwóch czołowych graczy przed pojedynkiem rundy z Zagłębiem Sosnowiec?
- Ze sportowego punktu widzenia chciałbym wierzyć, że to jest przypadek. Powiem w ten sposób - zawsze możemy mieć gdzieś tam pretensje do siebie. W takim sensie, że w pierwszej połowie sędziowanie było bardzo dobre, my mieliśmy sytuacje, graliśmy dobrze, mogliśmy strzelić dwie, a nawet trzy bramki. I powinniśmy to zrobić. Nie ułatwiać tego, co się stało później. To jest dla nas kierunek, jak trzeba postępować, aby sytuacja się nie powtórzyła. Cóż, rozmowa kwalifikatora z sędziami w szatni w przerwie musiała być ciekawa. Ale to nieważne...
Słyszał Pan o tym, że liga jest ustawiona pod Zagłębie Sosnowiec, które ma zagwarantowane pierwsze miejsce.
- Wszyscy o tym mówią, wszyscy o tym słyszą. Nie możemy się tym przejmować, trzeba robić swoje i pokazać, że to jest Śląsk Wrocław. Dwa lata temu liga miała być ustawiona pod Piasta Gliwice, a wygrało Podbeskidzie. W tamtym roku podobno liga była ustawiona ponownie pod Gliwice, ale do samego końca walczył Sosnowiec i do ostatnich kolejek ważyły się losy awansu. Zobaczymy, jak będzie w tym roku. Z jednej strony gdzieś się tam o tym słyszy, z drugiej strony trzeba być mocnym, grać i łamać wszystkie takie nieformalne historie.
Myśli Pan już o tym, kto zastąpi Krzysztofa Szewczyka i Andrzeja Ignasiaka w spotkaniu z Zagłębiem?
- Powiem szczerze, że od momentu zobaczenia tych kartek zacząłem o tym myśleć. W pierwszej połowie w Katowicach Krzysiek w linii środkowej był mocnym punktem zespołu. Szczególnie w ataku. Myślę, że ten środek może niełatwo, ale jesteśmy w stanie sobie poustawiać. Większy ból głowy to absencja Andrzeja. Pomysłów na rozwiązanie tego problemu jest dużo i one się gdzieś tam ścierają. Jest jeszcze trochę czasu. Mamy w środę mecz pucharowy, gdzie spróbujemy przećwiczyć pewne warianty. Jak to będzie wyglądało, zobaczymy.
Nie obawia się Pan, że takie gospodarskie sędziowanie może się powtórzyć?
- Nie ma się co obawiać meczów z zespołami z czołówki. Takich spotkań pod większą obserwacją. Oczywiście, taki mecz można przegrać, wygrać... Ale zawsze istnieje jakieś zagrożenie. Możemy być trafieni gdzieś na wyjeździe, u kogoś, gdzie obserwuje się spotkanie pod kątem jednego zespołu i na tym meczu nie ma nigdy 20 dziennikarzy. Bo w takiej grupie zwykle jest pięciu czy sześciu w miarę obiektywnych i oni piszą tak, jak było naprawdę. A nie na takiej zasadzie, że pisze się pod klub. Tak jak teraz, gdy czytam w jednej z gazet, że Andrzej dostał kartkę po brutalnym zagraniu.
W grze Śląska można zauważyć pewną prawidłowość - przez pierwszych 15, 20 minut to rywale przeważają, a Śląsk stoi. Tak było nawet z MK Katowice, kiedy Śląsk wygrał 5:0.
- Zastanawiamy się nad tym i rozmawialiśmy o tym z zawodnikami, dlaczego tak się dzieje. Na pewno zmienimy formę rozgrzewki na dłużą i bardziej intensywną. Możliwe, że tu tkwi rozwiązanie problemu. Rzeczywiście, ten początkowy okres gry jest trochę niepokojący i rozkręcamy się za długo. Na pewno musimy to zmienić.
Pięć kolejek już zostało rozegranych. Czy teraz może Pan już coś więcej powiedzieć o Śląsku? Na początku sezonu powtarzał Pan, że sam jest ciekawy, na co ten zespół stać.
- W tym składzie personalnym na pewno będziemy zespołem czołówki ligowej. Na pewno będziemy walczyli o dwa pierwsze miejsca. Teraz jesteśmy w trochę niekorzystnej sytuacji. W takim sensie, że mimo osłabienia, jesteśmy zmuszeni wygrać z Zagłębiem. Ale nawet nie patrząc, jak to się wszystko dalej potoczy, to myślę, że potencjał zespołu jest taki, że możemy spokojnie walczyć o premiowane miejsca.
Dużo się mówiło o zmianie systemu gry Śląska z 3-5-2 na 4-4-2. Sami zawodnicy zwracali uwagę, że to już inna gra. Funkcjonuje to już tak, jak powinno?
- Kiedyś, jak wprowadzałem ten system w Polarze czy wcześniej w Śląsku, można się było długo na ten temat rozwodzić. Dzisiaj to się staje kanonem. W pierwszej lidze większość zespołów tak gra. W drugiej lidze też grają podobnie. Dla szkolenia uniwersalizmu zawodników to już jest wymóg. Jeżeli polska piłka ma iść do przodu, to musi iść z tymi nowszymi trendami. Ja bym nie demonizował tego, że przestawiamy sposób grania. To po prostu konieczność. Chcąc iść do przodu, tak musimy robić. Ale oczywiście sam system, sam sposób ustawianie nie gwarantuje tego, że będziemy cały czas wygrywać. Taka gra nikogo dzisiaj za bardzo nie zaskakuje. Dla rozwoju tych chłopców tak musieliśmy zrobić. Sama zmiana nie gwarantuje oczywiście sukcesu. To zależy od wielu czynników. Trenujemy, aby zostawić rywala na pół metra, na metr na ofsajdzie, ale jeżeli to nie jest obiektywnie oceniane, to mamy zagrożenie. Ale nie możemy o tym myśleć. Musimy myśleć o grze tych chłopców w nowoczesny sposób.
No i co Wy na to?