Moderatorzy: flex, turku, Landryn, Smazu, krzysiu, LucasUSA, swiezy52
xenon napisał(a):dwa mecze bez Nowaka i całkiem nieźle to wygląda, jest chłop do zastąpienia.
Adam1906 napisał(a):...OBY TAK SIĘ STAŁO!!!!!!
novack napisał(a):http://sportdziennik.pl/sanogo-na-bocznicy/
novack napisał(a):Jak ktoś może wkleić tekst, to poproszę.
Pamiętny baraż Zagłębia Sosnowiec. To był szok! Nikt na nich nie czekał
- Przyjeżdżamy na stadion, a tam wnoszą olbrzymie torty. Kobiety w kreacjach. Wszystko przygotowane do fety - opowiada Piotr Mandrysz o pamiętnym barażu Zagłębia Sosnowiec z Jagiellonią Białystok.
Zagłębie szykuje się do poniedziałkowego meczu z Jagiellonią Białystok. Ten rywal budzi na Stadionie Ludowym jedno skojarzenie – pamiętny baraż z roku 1991.
W sezonie 1990/91 Zagłębie było najsłabszą drużyną w lidze. Zespół wygrał tylko dwa z 30 spotkań i gdyby nie reorganizacja rozgrywek – powiększenie liczby drużyn z 16 do 18 – spadłby z hukiem do drugiej ligi.
PZPN zadecydował jednak, że bezpośrednio nie spadnie z ligi nikt. Miały o tym zadecydować baraże. Zagłębie trafiło na Jagiellonię Białystok.
– Mam te mecze ciągle w pamięci. Pierwsze spotkanie graliśmy w środku tygodnia. To był czerwiec, straszny upał. Nie wiedzieć czemu w szatni ogrzewanie pracowało na full. To była masakra. Nas nie było. Przegraliśmy 0:2, a mogło być wyżej. Po czerwonej kartce dla Karola Kordysza kończyliśmy w dziesiątkę – wspomina ówczesny piłkarz Zagłębia Piotr Mandrysz.
Zagłębie Sosnowiec – Jagiellonia Białystok 0:2 (0:2)
Bramki: 0:1 Sołodownikow (39.), 0:2 Grzanka (45.)
Zagłębie: Stanek – Churek (46. Cisowski), Kordysz, Bałaga, Krupa – Wencek (46. Kowalski), Stachurski, Czerwiec, Mandrysz – Jadczak, Wykurz. Trener: Zbigniew Myga
Sędzia: Zygmunt Ziober (Przemyśl); widzów: 5000
Na rewanż trener Zbigniew Myga zabrał tylko tych graczy, którzy mieli zostać na kolejne rozgrywki. Zabrakło chociażby Roberta Stachurskiego, który był już jedną nogą w Zagłębiu Lubin. Zagłębie pojechało do Białegostoku w 14. Rywal pewnie myślał, że na skazanie...
Ucieczka z dworca PKP
Prezesem tamtej drużyny był Andrzej Wydrychiewicz. – Jechałem wtedy na urlop do Łeby. Przez Białystok rzecz jasna. Wiara wciąż nas była. Tylko kibice mogli pomyśleć o tym, że jest już po sprawie – podkreśla.
– Przyjeżdżamy na stadion, a tam wnoszą olbrzymie torty. Kobiety w kreacjach. Wszystko przygotowane do fety. Zaczynamy na luzie. Szybko strzelamy bramkę po moim uderzeniu „szczupakiem”. Na stadionie konsternacja. Do przerwy prowadzimy 1:0, a w drugiej połowie niemal nie dochodzimy do pola karnego rywala. Co akcja, to spalony... Ale z rzutu rożnego spalonego nie ma. Dariusz Wykurz strzela drugą bramkę. Oni mają galaretę w nogach, a my luz. Dogrywka. Dostaję czerwoną kartkę, po takim ratunkowym faulu. Słuszną kartkę. Potem Rafał Wencek skręca w jakiejś dziurze nogę. Jako że limit zmian jest wykorzystany, to kończymy w dziewiątkę. Po tej mojej kartce szybko wziąłem prysznic, przebrałem się i wróciłem na ławkę – opowiada Mandrysz.
– Mobilizowałem chłopaków: „Przecież my już ten mecz wygraliśmy!”. W karnych świetnie spisał się Grzesiek Harasiuk. Wygraliśmy 4:2. To był szok! – uśmiecha się Mandrysz.
Jagiellonia Białystok – Zagłębie Sosnowiec 0:2 (0:1) k. 2:4.
Bramki: 0:1 Mandrysz (28.), 0:2 Wykurz (68.)
Rzuty karne: Czerwiec 0:1, Jurkowski 1:1, Kowalski 1:1 (słupek), Romaniuk (broni Harasiuk) 1:1, Bałaga 1:2, Sołodownikow (broni Harasiuk) 1:2, Pawełek 1:3, Zajączkowski 2:3, Jadczak 2:4
Zagłebie: Harasiuk – Churek, Zdz. Kowalski, I. Krupa, Bałaga – Jadczak, Mandrysz, Czerwiec, Miszczak (79. Pawełek) – Cisowski, Wykurz (110. Wencek). Trener: Zbigniew Myga
Sędzia: Michał Listkiewicz (Warszawa); widzów: 8000
– Na meczu byli mój tata, brat i wujek. Miałem z nimi wracać do domu do Płońska. Z emocji pomylili miejsce ustalonej zbiórki i postanowiłem wracać pociągiem. Na dworzec odwiozła mnie policja. Tam zorientowałem się, że jestem w dresie Zagłębia. Zauważyli mnie miejscowi kibice i zaczęli mnie gonić. Uciekłem im na postój taksówek i wsiadłem do pierwszej z nich, którą postanowiłem wracać. W czasie podróży, na parkingu w lesie, zauważyłem moją rodzinę. Przesiadłem się i tym sposobem zaoszczędziłem parę złotych – opowiada Rober Jadczak, kolejny piłkarz Zagłębia.
Żona nie wierzyła
Wydrychiewicz: – To, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Przygotowane przez gospodarzy 40 butelek szampana nie zostało otwarte. Wiara czasami czyni cuda. Pozostaliśmy w ekstraklasie, sprawiając naszym wiernym kibicom ogromną radość. Urlop w Łebie też był udany – uśmiecha się były prezes.
Tymczasem Zagłębie wróciło do Sosnowca w poniedziałek nad ranem. – Nikt na nas nie czekał. Nawet jeden szampan nie strzelił.
Pojechałem rano do domu, żeby podwieźć żonę do pracy. Dla niej to był pierwszy dzień po urlopie macierzyńskim. Ode mnie dowiedziała się o naszym utrzymaniu. Nie wierzyła – wspomina Mandrysz.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników