przez jls 2008-03-08, 2:49 pm
A jednak była fiesta na trybunach 08.03.2008
Warto było czekać do ostatniej minuty! Ten mecz miał być przysłowiowym gwoździem do trumny. Licznie zgromadzona publiczność, mając w pamięci sierpniową klęskę na Łazienkowskiej, zadawała sobie pytanie, do której minuty wytrzymamy bez bramki i ile ich się posypie.
Sektory naprzeciw trybuny głównej brzmiały jednym głosem: Zagłębie i Legia, Legia i Zagłębie. Pełna komitywa kibiców obu klubów sprawiła, że na stadionie zapanował autentyczny nastrój przyjaźni. Kibice obu klubów siedzieli razem, a klatka dla gości była pusta. Nie było wrogich okrzyków, obraźliwych epitetów, wyzwisk czy napisów, nie było widać służb porządkowych. Był za to prawdziwy doping, którym raczono obie drużyny.
Od pierwszych minut przewaga Legii wyraźnie się zaznaczyła, ale sosnowiecka obrona grała nad podziw dobrze, nie dopuszczając przeciwnika do klarownych sytuacji strzeleckich. Mimo to Legia kilka razy groźnie stzrelała, podczas gdy nasi pomocnicy popełniali stare błędy, czyli nie potrafili przeciąć podania przeciwnika, a ponadto ich podania były jak zawsze niecelne. Toteż nic dziwnego, że w pierwszej części meczu, tradycyjnie już nie oddaliśmy ani jednego celnego strzału. Za to Legia objęła prowadzenie w 37 minucie, gdy po rzucie wolnym, w niesamowitym zamieszaniu na polu bramkowym, piłka znalazła drogę do bramki Bensza, który wcześniej został sfaulowany.
Trzeba zaznaczyć, że przed meczem trenerzy nie zapowiadali rewolucyjnych zmian, jednakże w pierwszym składzie dość niespodziewanie na boisko wyszedł Michał Skórski i Tomasz Ciesielski. Na prawej obronie ponownie zagrał Marcin Komorowski, natomiast na ławce rezerwowych znaleźli się Rafał Berliński, Marcin Folc, Bartłomiej Chwalibogowski i Adrian Marek. Ciężar konstruowania akcji spadł więc na Sławka Pacha, który nie bardzo potrafił sobie z tym zadaniem poradzić.
Od 46 min. trener Orzeszek dość nieoczekiwanie wprowadził na boisko Rafała Bałeckiego w miejsce Sebastiana Olszara, z którym wiązaliśmy nadzieję na strzelenie bramki. Ciężar rozgrywającego przejął Patryk Małecki. Jak się okazało, była to niezwykle trafna decyzja bowiem już siedem minut później daleka centra z lewego skrzydła przeszła wzdłuż linii pola bramkowego, a tam Bałecki mógł już spokojnie zapytać Muchę: gdzie ci strzelić? Silnie uderzona głową piłka, odbita od ziemi trafiła pod poprzeczkę, a bramkarz Legii był bezradny.
Euforia wywołana tą bramką sprawiła, że zaczęliśmy nieśmiało marzyć o remisie, tym bardziej, ze Legia grała dalej swoim rytmem, jakby była przekonana, że mimo tego „wybryku” Zagłębia i tak spokojnie mecz wygra. Odnosiło się wrażenie jakby celowo zwalniała grę, chcąc wybić z rytmu Zagłębie i tym samym sprowokować do nieodwracalnego błędu. Ale nasza obrona, w której pierwszeństwo bezwzględnie należy przyznać Dżenanowi Hosiciowi, aczkolwiek czasem się trochę gubiła, nie dawała się nabrać na techniczne sztuczki Chiyamy, Edsona czy Rogera. Gdy z utęsknieniem patrzyliśmy już na zegar, bardzo zadowoleni z remisu, obaj trenerzy dokonali po ostatniej zmianie. W miejsce zmęczonego Patryka Małeckiego wszedł Marcin Folc.
Ta zmiana została dość sceptycznie przyjęta przez widownię. Ale i tym razem szkoleniowiec Zagłębia miał szczęśliwą rękę. Już pierwszy kontakt Folca z piłką wywołał dreszczyk emocji, gdy o mało co nie przejął podania obrońców Legii. Minutę później, również wprowadzony do gry po przerwie Chwalibogowski zainicjował rajd lewą stroną, przebiegł z piłką przez połowę boiska i mimo, że przeszkadzało mu dwóch obrońców, zacentrował tak dokładnie, że nadbiegający Folc, mimo asysty Kiełbowicza, strzelił z pierwszej piłki w prawy róg bramki Muchy. Co się działo na trybunach, trudno opisać. Euforia!
Zagłębie odniosło bardzo ważne zwycięstwo. Nasi piłkarze pokazali wreszcie, że potrafią skutecznie walczyć i strzelać bramki, a trener Andrzej Orzeszek udowodnił, że taktyka dostosowana do możliwości zespołu jest połową sukcesu.
Jacek Walczyński