Zaczyna się spełniać scenariusz pesymistów - wyroki w aferze korupcyjnej w polskim futbolu nie są wcale końcem problemu, ale dopiero początkiem.
SERWISY
* Orange Ekstraklasa
Kiedy w marcu Wydział Dyscypliny PZPN zawieszał Arkę Gdynia i Górnika Łęczna, jego przewodniczący Michał Tomczak tłumaczył to brakiem współpracy i dobrowolnego poddania się karze przez oba kluby, na które prokuratura we Wrocławiu zebrała mocne dowody (Arka - udokumentowane przekupstwo w 26 meczach, Górnik - w 20). Nieoficjalnie wiadomo było, że w grę wchodzi rodzaj nieformalnego układu - przyznanie się będzie oznaczać mniejsza karę, ale jednocześnie zamknie drogę do odwołań w instancjach związkowych. Jak się dziś okazuje, szef WD jednak się przeliczył, a w Arce nie mają (w Górniku od początku nie mieli) zamiaru dotrzymać nigdy niezawartej umowy. Czy przyniesie to klubom korzyść - to już zupełnie inna sprawa.
Na złość Tomczakowi?
W kwietniu gdynianie poszli w końcu na współpracę z WD i mimo że mają na sumieniu więcej grzeszków - dostali dużo mniej dotkliwą karę (degradacja o jedną klasę, minus 5 pkt, 200 tys. zł grzywny) niż klub z Łęcznej (degradacja o dwie klasy, minus 10 pkt, 270 tys. zł grzywny). Wyroki zapadły, rozpoczął się ciekawy finisz ligi, obie drużyny po sportowemu grały (i wygrywały) kolejne mecze - wydawało się, że właściwie jest już po aferze.
Tymczasem w ubiegłym tygodniu wybuchła bomba - do PZPN trafiły odwołania ukaranych klubów. O ile jednak w przypadku Górnika nie jest to żadna sensacja (łęcznianie od początku to zapowiadali), o tyle protest Arki rzeczywiście zaskakuje. Nie potwierdziła się teoria WD, że dobrowolne poddanie się karze oznacza brak możliwości odwoływania się do instancji środowiskowych (do sądu cywilnego klub może pójść w każdej chwili, ale to niemal na pewno wiązałoby się z poważnymi konsekwencjami. Międzynarodowe organizacje piłkarskie nie tolerują takiej "samowoli" i mogłyby nakazać krajowej federacji natychmiastowe wykluczenie klubu ze struktur związkowych).
Na co liczą protestujące kluby? Według prawnika związanego dawniej z PZPN (czyli akurat w tym momencie obiektywnego) fakt, że nowy WD - przyniesiony w teczce przez kuratora, przyniesionego w teczce przez ministra sportu, a więc z założenia wrogi staremu układowi, uosabianemu przez Michała Listkiewicza i jego ekipę - jest skonfliktowany z całą resztą związku, wcale jeszcze nie świadczy, że jakakolwiek instancja odwoławcza nad wydziałem będzie skłonna jego decyzje zmienić. Nadzieja, że degradacje zostaną cofnięte na złość Tomczakowi może się okazać bardzo złudna. Nawet związkowy beton dobrze wie, że taka demonstracja byłaby golem samobójczym (czytaj: pretekstem dla ministerstwa do rozpętania kolejnej wojny z PZPN). Sam szef WD bardzo emocjonalnie zareagował na wieści z Gdyni i w rozmowie z Radiem TOK FM stwierdził m.in.: - Organ odwoławczy ma wszelkie powody tę karę podwyższyć. To jest ryzykowna zabawa.
W Łęcznej pojawiła się podobno też inna teoria, która mówi, że ponieważ PZPN nie zdąży w terminie rozpatrzyć odwołań, usankcjonuje się stan prawny w nich zawarty (w skrócie - przywrócenie do ekstraklasy). I tu jednak Górnik może się przeliczyć, bo po pierwsze: wbrew temu, co uważają w Łęcznej, nie ma określonego przedziału czasowego, w którym odwołanie musi być rozpatrzone; po drugie zaś - wcale nie jest tak, że protestami nie ma w PZPN kto się zająć. Owszem, nie ma już komisji odwoławczej, ale dlatego, że zlikwidował ją nowy statut związku. Wystarczy, że zarząd przegłosuje nowy regulamin trybunału piłkarskiego (a ten wciąż istnieje) - i właśnie tam odwołania gdynian i łęcznian automatycznie zostaną przekierowane. Poza tym nawet zagorzałym fanom obu klubów trudno chyba przypuszczać, że tworząca kalendarz następnego sezonu Ekstraklasa SA nadal będzie uwzględniać Arkę i Górnika w zestawie par tylko dlatego, że złożyły nierozpatrzone protesty...
Jak nie wiadomo o co chodzi...
O co więc rzeczywiście może chodzić? Odpowiedź wydaje się równie naturalna, co banalna - o pieniądze.
Wiadomo, że Górnik (Arka chyba też, skoro w ogóle weszła na drogę protestów...) na pewno będzie szukał sprawiedliwości w kolejnych instancjach - następna, już nie w PZPN, to trybunał arbitrażowy przy PKOl. Ten sam, który przyznał rację Szczakowiance Jaworzno, niesłusznie jej zdaniem ukaranej degradacją za przekupstwo w pamiętnych barażach o ekstraklasę ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki w 2003 r. Związek już wydał fortunę na odszkodowania dla klubu z Jaworzna i niewykluczone, że ten sam scenariusz powtórzy się w przypadku Łęcznej. A dodatkowe miliony złotych w budżecie za dwa lata, kiedy klub będzie właśnie wracał do ekstraklasy na pewno się przydadzą...
Arka też prawdopodobnie nie łudzi się, że nie spadnie z ekstraklasy, ale wydaje się, że w Gdyni wymyślono z kolei jeszcze szybszą metodę na wzbogacenie klubowej kasy. I dlatego szafują tam terminem kary podwójnej. - Ukarano nas degradacją z ligi plus pozbawiono możliwości uczestnictwa w grze o Puchar Polski - mówi Jacek Jerzemowski, prokurent Arki (w okresie zawieszenia nie rozegrała rewanżowego meczu z Wisłą Płock w ćwierćfinale PP i po walkowerze dla rywala odpadła). - Zależało nam na wygraniu tych rozgrywek i starcie w Pucharze UEFA - twierdzą teraz w Gdyni. I wyliczają, że klub stracił na tym ok. 2 mln zł. Po czym wspaniałomyślnie dodają, że są skłonni zrezygnować z tej sumy, ale w zamian za... przywrócenie do ligi.
Podobnie jak nie ma się co spodziewać, że ukarani (dotyczy to także drugoligowców) nie będą protestować - tak samo można mieć niemal stuprocentową gwarancję, że w wymiarze sportowym odwołania nic nie zmienią. Odszkodowań kluby mogą się doczekać, przywrócenia do rozgrywek - na pewno nie.
Źródło: Gazeta Wyborcza