W Sosnowcu boleśnie przejechano się na strategii „jakoś to będzie”. Dlatego długo będziemy o Zagłębiu pamiętali
Autor: Marcin Łopienski
2019-05-07 20:04:22
Zagłębie Sosnowiec spadło z Ekstraklasy i chyba ze świecą szukać tego, kto jest tym faktem zaskoczony. Zadziwiać może jedynie strategia zarządzających klubem z Zagłębia Dąbrowskiego, którzy postawili na taktykę, że jakoś to będzie, a ich drużyna stała się pośmiewiskiem i przykładem tego, jak nie kierować polskim klubem piłkarskim.
I stało się. Zagłębie Sosnowiec już w 34. kolejce zapewniło sobie miejsce na następny sezon I ligi. Używając bardziej bezpośrednich słów: beniaminek Ekstraklasy spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. Drużyna Valdasa Ivanauskasa od lutego momentami sprawiała wrażenie ambitnie walczącej o pozostanie w elicie, a sam trener ze swoimi zawodnikami prężył muskuły. Dobre rezultaty, jakie w tym czasie pojawiały się u sosnowiczan, tylko zamazywały realną siłę śląskiej drużyny.
Spójrzmy na te wyniki: wygrana z Arką Gdynia, Koroną Kielce, Miedzią Legnica, dwukrotnie z Wisłą Kraków. Największym pozytywem na pewno było zwycięstwo nad drużyną Dominika Nowaka, czyli bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie w Ekstraklasie. Problem w tym, że wszystkie pozostałe wygrane były z zespołami, które w danym momencie przechodziły poważny kryzys. Wiadomo, takie sytuacje też trzeba wykorzystywać i chwała Zagłębiu za podjęcie rękawicy, ale wszystkie pozostałe mecze z ekipami w optymalnej sytuacji zweryfikowały sosnowiczan.
W ankiecie przed wznowieniem rozgrywek w 2019 roku tak pisałem o możliwych szansach Zagłębia na utrzymanie: - Wybór Zagłębia jest oczywisty, ale ich sytuacja również jest podbramkowa. Zimowa rewolucja, duża strata do bezpiecznego miejsca i jeśli misja ratowania nie wypali od samego początku - a sprowadzona zbieranina potrzebuje czasu na odpowiednie zgranie, zaznajomienie się z Ekstraklasą - los Sosnowca będzie oczywisty – pisałem w lutym.
Nie odwołuję się do tych słów, aby chełpić się swoimi przewidywaniami. Wręcz przeciwnie, chcę zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza to upływający czas. Napisałem w lutym, że w sytuacji sosnowiczan najważniejsze będzie jak najszybsze punktowanie i odrabianie strat. Zagłębie słabo realizowało ten plan, bo na trzy lutowe kolejki wygrało raz. W marcu były kolejne dwa zwycięstwa na cztery mecze, ale te dwa pozostałe pojedynki drużyna Ivanauskasa rozegrała z Cracovią i Lechią Gdańsk, czyli czołowymi zespołami Ekstraklasy. Na sześć kwietniowych kolejek przypadło sześć punktów w dwumeczu z Wisłą Kraków i remis z Miedzią. Na pewno nie był to wynik tragiczny, ale jednak też nie jakiś rewelacyjny, jak na zespół walczący o pozostanie w elicie. Gdyby nie potknięcia bezpośrednich rywali w walce o spadek, pożegnalibyśmy Zagłębie już na początku kwietnia.
Druga rzecz, o której wspomniałem, to sprowadzona zbieranina. Zimą do Sosnowca przybyło aż 11 zawodników, a latem ośmiu. Łącznie daje nam to 19 przychodzących piłkarzy – liczba porażająca, nie ma sensu nawet o tym dyskutować. Warto pochylić się nad jakością tych transferów. Te ofensywne: Szymon Pawłowski, Mateusz Możdżeń, Giorgi Gabedawa i Olaf Nowak jako tako zdały egzamin, ale te w defensywie zostały położone na całej linii.
Zagłębie na trzy kolejki przed zakończeniem sezonu ma na swoim koncie 74 stracone bramki. Aż o 30 goli więcej od Śląska Wrocław. Cofnąłem się do statystyk z poprzednich sezonów Ekstraklasy, bo moja pamięć podpowiadała mi, że tak słabej defensywy już dawno na tym poziomie nie oglądaliśmy. Przejrzałem wszystkie rezultaty rozgrywek doby ESA 37 i żadna z drużyn nie przekroczyła 70 straconych bramek. A sosnowiczanom pozostały jeszcze trzy mecze! Beniaminek już jest niechlubnym rekordzistą, a i tak śrubuje swój wynik.
Każdy, kto oglądał spotkania Zagłębia w tym sezonie, przyzna mi rację, że drużyna prowadzona przez Dariusza Dudka i charakternego Litwina była bardzo wesołą ekipą. Śmiesznie słabą w defensywie i z potencjałem w ofensywie. Sam przyznaję, że lubiłem oglądać ich spotkania, bo tam zawsze coś się działo. Nie pamiętam już, ile pochwał zebrał ode mnie w ciągu sezonu Piotr Polczak – ojciec całego zamieszania w obronie.
Problem w tym, że ktoś byłego obrońcę Cracovii sprowadził do klubu i – o zgrozo! – uczynił go liderem najważniejszej formacji. Ta decyzja najlepiej opisuje podejście władz Zagłębia do transferów i sposobu budowania drużyny. Jakie ono było? Mniej więcej takie, jak kogoś kto wygrał wycieczkę do Krakowa, Wrocławia lub Berlina, ale zakupy na wyjeździe robił w sklepie, gdzie wszystko było po 5 zł.
Bodajże w 2017 roku polski rynek wydawniczy oszalał na punkcie książek z serii Hygge. W największym skrócie opisywała ona duński sposób na osiągnięcie szczęścia. Polacy odpowiedzieli na tę pozycję książką: „Jakoś to będzie. Szczęście po polsku”. Nie wiem, czy zarządzający Zagłębiem studiowali tę lekturę, ale ich sposób przygotowań do gry w Ekstraklasie i późniejsza walka o pozostanie w niej, bardzo przypominały zachowanie opisane w książce.
I przyjemni towarzysze z Sosnowca najpierw stwierdzili, że piłkarze, którzy wywalczyli awans wsparci Polczakiem poradzą sobie na najwyższym poziomie. Kiedy zimą trzeba było ratować Ekstraklasę, sprowadzili zaciąg zagraniczny (oczywiście wszystkie zakupy z kategorii: „wszystko za 5 zł”), szumnie naprężyli muskuły i powiedzieli: jakoś to będzie! Nie zazdroszczę kibicom Zagłębia, bo chyba mało który gracz realizuje taką taktykę w Football Managerze, a zarządzający klubem wcielili ją w życie.
Dziś postawienie na plan „jakoś to będzie” skutkuje zjazdem do I ligi. I nie oszukujmy się, nie jest to ten typ prezencji, jaką na stokach niegdyś prezentował Bode Miller. Dzięki temu Zagłębie Sosnowiec zapamiętamy na długo i będziemy sobie o nim często przypominać. Najczęściej jako przykład tego, jak nie zarządzać klubem piłkarskim.
http://www.2x45.info/aktualnosci/59168/ ... pamietali/