Ciekawy wywiad z Tomkiem Nowakiem:
Tomasz NOWAK: Trenerowi Magierze powiedzieliśmy „Do zobaczenia”. W ekstraklasie
O tym, czy w Zagłębiu wciąż tęsknią za Magierą, kto tak naprawdę odpowiada tam teraz za wyniki, co się stało w meczu z Olimpią i najlepszej drugiej linii na zapleczu ekstraklasy rozmawiamy z Tomaszem Nowakiem.
FUTBOLFEJS.PL: Tydzień, w którym toczyły się rozmowy w sprawie odejścia Jacka Magiery, aż tak mocno się na was odbił?
TOMASZ NOWAK: Nie sądzę. Trener nie podjął decyzji z dnia na dzień. Gdy zaczęły pojawiać się spekulacje na ten temat i z godziny na godzinę było ich coraz więcej, byliśmy już chyba świadomi, że trener podejmie właśnie taką decyzję, że skorzysta z oferty Legii. Zresztą mało który by nie skorzystał. Myślę, że podskórnie byliśmy na to przygotowani.
Pytam, bo w pierwszych dwudziestu minutach spotkania z Olimpią można było odnieść wrażenie, że jesteście w rozsypce psychicznej i nie zdążyliście się po jego odejściu mentalnie poskładać.
Nie zgodzę się. Mecz z Olimpią przypominał ten z Podbeskidziem w Bielsku-Białej. Wyszliśmy na boisko, ledwie nie zaczęło, a już przegrywaliśmy. Różnica była taka, że tym razem straciliśmy na początku aż trzy gole. Za każdym razem zdołaliśmy się jednak podnieść i gonić wynik. Moim zdaniem trochę zostaliśmy skrzywdzeni, bo powinny być dla nas dwa rzuty karne. Mogły one odmienić sytuację na boisku, a w konsekwencji niepodyktowania jedenastki ja otrzymałem drugą żółtą kartkę i graliśmy w osłabieniu. Gdybyśmy do końca grali w pełnym składzie, myślę, że byśmy tego meczu nie przegrali.
Czyli po odejściu Magiery zespół się mentalnie nie posypał?
Myślę, że nie. Jesteśmy profesjonalistami i powinniśmy się na takie rzeczy umieć wyłączyć. To, co działo się w pierwszych minutach meczu z Olimpią, bardziej było spowodowane chyba tym, że po tak udanym starcie poczuliśmy się zbyt pewnie. Gdzieś w podświadomości panowało przekonanie, że nikt nie jest nam w stanie zrobić żadnej krzywdy. Mam nadzieję, że spotkanie z Olimpią będzie dla nas nauczką i takim zimnym prysznicem. Koncentracji nie można tracić nawet na moment, bo ta liga jest silna i bardzo wyrównana.
Słyszałem opinię, że po odejściu Jacka Magiery klimat w Zagłębiu nie jest już ten sam. Uleciało trochę powietrze, które niosło do sukcesów.
Trener na pewno był taką osobą, od której było czuć pewność siebie, zdecydowanie i to, że każdy wie, co ma robić i czego się od niego oczekuje. Natomiast to nie jest tak, że jedna osoba jest w stanie zrobić „coś”. Tak samo żaden piłkarz nie jest w stanie sam wygrać meczu. Pozostał cały sztab, który z trenerem pracował, więc dalej bazujemy na tym samym. Ten pierwszy tydzień po odejściu Jacka Magiery był takim zwariowanym tygodniem i można to poniekąd jakoś usprawiedliwiać. Chociaż ja jestem zdania, że profesjonaliści nie powinni zwalać winę na takie rzeczy, ale może taką wersję łatwiej przyjąć kibicom. Myślę jednak, że już i tak otrząsnęliśmy się po tej zmianie. Czuliśmy na pewno więź z trenerem i komunikacja między nami była bardzo zdrowa, co też było ważne, bo w naszej piłce nie zawsze idzie to ze sobą w parze.
Jarosław Araszkiewicz jest pierwszym trenerem, przy linii boiska stał i wspierał was w ostatnim meczu jednak Tomasz Łuczywek. Który z nich trzyma za stery, a także ustala skład?
To trzeba pytać trenerów, kto ustala skład, bo my jesteśmy tylko od wykonywania poleceń. Od decyzji personalnych jest sztab.
Ale treningi prowadzi Araszkiewicz czy Łuczywek?
Za trenera Jacka Magiery treningi prowadził Łuczywek. Więcej ćwiczył on, więcej rozmawiał. Jacek Magiera był bardziej na zasadzie menedżera, który chodzi, obserwuje i odzywa się tylko w tych najważniejszych momentach. Zresztą był bardzo spokojną i stonowaną osobą. Zanim coś powiedział, dwa razy to przemyślał i się zastanowił, w jaki sposób to powiedzieć. To był jego największy atut, że nie wybuchał i nie popadał ze skrajności w skrajność.
A ty latem długo zastanawiałeś się nad ofertą z Sosnowca?
Zainteresowanie Zagłębia pojawiło się już w końcówce poprzedniego sezonu, ale wtedy jeszcze o tym na poważnie nie myślałem, bo wiadomo, jaka była sytuacja w Górniku Łęczna. Każdy mecz graliśmy o życie. Wyraziłem jednak zainteresowanie, przekazałem informację swojemu menedżerowi. Gdzieś ta sprawa potem ucichła. Odżyła, jak byłem na wakacjach z rodziną. Dostałem kolejny sygnał, że Zagłębie jest poważnie zainteresowane i przedstawiło właśnie ofertę. Czekałem jeszcze na sygnał z Łęcznej, czy jest zainteresowana przedłużeniem ze mną kontraktu, ale że ten sygnał się nie pojawiał, to coraz poważniej rozmawialiśmy z Zagłębiem. Ostateczną decyzję podjąłem trzy dni przed podpisaniem kontraktu.
Miałeś inne propozycje z ekstraklasy albo z I ligi?
Było jakieś zainteresowanie, ale nic konkretnego. Zagłębie było bardzo zdeterminowane i konkretne. To w bardzo dużym stopniu przeważyło.
I co? Chyba nie żałujesz?
Nie, bo jak tylko tutaj przyjechałem i zobaczyłem cały ośrodek, bazę treningową i tak dalej, to już wiedziałem, że to będzie bardzo dobra decyzja. Choć tak naprawdę nikt się chyba do końca nie spodziewał, że to wszystko tak szybko się ułoży i tak dobrze wystartujemy. Szkoda tylko tego ostatniego meczu (3:5 u siebie z Olimpią – przyp. red.), bo trochę zaciera on obraz, na który pracowaliśmy od początku sezonu. Ale wracając do pytania – tak, na pewno była to bardzo trudna decyzja, bo na Lubelszczyźnie już się chyba zasiedziałem.
W samym Zagłębiu jako regionie już się odnajdujesz, po przyjeździe z bardziej spokojnej i cichej Lubelszczyzny?
Wszędzie jest ze mną rodzina, więc nie mam z tym problemu. Człowiek trochę już w ciągu kariery pozwiedzał, więc teraz dużo łatwiej po przeprowadzkach. W każdej szatni też jest ktoś, kogo się zna. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby rodzina się aklimatyzowała. Całe szczęście, że dzieci i żona nie miały tutaj z tym problemów, to mi ułatwiło sprawę.
Jak ocenisz swoje występy w nowym klubie?
Nienawidzę siebie oceniać. Nigdy się nie pochwalę. Jestem taką osobą, która zawsze patrzy na siebie bardzo krytycznie.
To za co najbardziej byś się skrytykował?
Strzelam za mało goli. Teraz mam na koncie dwa plus cztery asysty. Fajnie byłoby to zamienić, żeby były cztery gole i dwie asysty. Taką mam jednak naturę, że zawsze chcę tę piłkę dograć. Na trzy sytuacje raz uderzę, a dwa razy będę próbował podać koledze. Tak już mam i pewnie ciężko będzie to zmienić.
Asysta nie jest jednak złem ostatecznym.
Ha, ha… No tak, po niej meczów się nie przegrywa. Dla mnie drużyna zawsze była najważniejsza. Te moje indywidualne osiągnięcia mogą nic nie znaczyć, jeśli zespół będzie osiągał wyniki. Z wiekiem człowiek jeszcze bardziej to docenia.
Nie za łatwo przyszedł wam start w tym sezonie?
Bardzo dobrze wystartowaliśmy jako drużyna, to prawda. Na początku sezonu prawie nie traciliśmy bramek. To było naszą mocną stroną. Wiadomo, że siłę ofensywną mamy mocną, szczególnie biorąc pod uwagę poziom tej ligi. W każdym meczu stwarzamy mnóstwo sytuacji. Natomiast na początku było fajne to, że mało goli traciliśmy. Teraz w ostatnich meczach niestety zaczęliśmy tracić ich za dużo. To może być spowodowane tym, że te wyniki faktycznie były aż za dobre i każdy zaczynał myśleć tylko o ofensywie. Rację mają ci, którzy mówią, że trzeba zacząć od defensywy, od tego, żeby goli nie stracić, bo sytuacje strzeleckie i tak się pojawią.
Patrząc na to, jak rosną wam plecy w tabeli, ciężko będzie utrzymać pozycję lidera do wiosny?
Szczerze mówiąc, to ja nawet nie wiem, z kim zagramy za trzy kolejki. Patrzę i żyję z tygodnia na tydzień. Teraz jeszcze trafiła się pauza za kartki i w najbliższą sobotę nie będę mógł pomóc na boisku kolegom. Ale najlepiej patrzeć blisko i mam nadzieję, że tak będziemy funkcjonować przez cały czas. Nie jest dobrze wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Na to, co będzie za jakiś tam czas, wpływu jeszcze nie mamy. Mamy wpływ na to, co jest teraz.
Sebastian Dudek, Łukasz Matusiak i ty – wasze trio uważane jest za najlepszą drugą linię w pierwszej lidze.
Każdy z nas ma inne atuty i to jest fajne. Łukasz jest taką szóstką, która nas asekuruje, ale też potrafi się włączyć do akcji ofensywnej i zrobić coś nieoczekiwanego dla wszystkich i to jest jego atut. Sebastian jest doświadczonym zawodnikiem i niezwykle ważnym ogniwem w naszej drużynie. Każdy z nas ma inne inne cechy, dzięki czemu to wszystko fajnie się komponuje.
Z kim przyjdzie wam powalczyć o awans, kto będzie najtrudniejszym rywalem?
Sądzę, że na pewno Podbeskidzie. Ale w tym sezonie takich kandydatów może być sporo. Nie ma takiego jednego pewnego. My też nie mamy jakiegoś ciśnienia i presji, żeby ten awans wywalczyć. Żyjemy z tygodnia na tydzień i nikt nie mówi, że musimy awansować. To też może być atutem. A jeżeli uda się utrzymać pozycję lidera, to zapowiada się trudna wiosna.
Swego czasu powiedziałeś, że wychodząc na boisko, mówicie sobie, że tylko wy sami możecie sobie odebrać zwycięstwo. W kontekście awansu patrzycie tak samo?
Nie wiem. Myślę natomiast, wracając jeszcze na chwilę do meczu z Olimpią, że w naszych głowach mogła zalęgnąć się taka myśl, że jesteśmy już bardzo mocni i już coś osiągnęliśmy. A przecież tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnęliśmy. Po kolejnych porażkach nikt przecież nie będzie pamiętał, że zaczęliśmy sezon od zwycięstw. Choć wciąż uważam, że jeżeli sami będziemy trzymać dyscyplinę taktyczną i taką szatnię, jaka jest, to będziemy w stanie wygrać z każdym. To będzie nasz największy problem, żeby to wszystko utrzymać – od pierwszego do ostatniego spotkania.
Jacek Magiera na pożegnalnej kolacji wspomniał, że za rok i tak się wszyscy razem zobaczycie… w ekstraklasie?
Można było się pożegnać cytatem „do zobaczenia”. Wiadomo, że każdy z nas chciałby być w tej ekstraklasie, zwłaszcza kiedy ta drużyna jest naprawdę fajna. Fajnie byłoby, gdyby trener przyjechał tu z Legią, a my wybralibyśmy się do niego na Łazienkowską. Ktoś, kto posmakował ekstraklasy, wie, że różnica jest kolosalna, jeśli chodzi o organizację meczów czy telewizję. Sama otoczka jest zupełnie inna.
A jak duża jest różnica między ekstraklasą a I ligą pod względem sportowym?
Ekstraklasa nie wybacza tylu błędów co I liga.
Rozmawiał Przemysław Rączka
http://futbolfejs.pl/i-liga/tomasz-nowa ... traklasie/