Anakin napisał(a):Jaka to świadomość, budzić się rano jako prezes już I-ligowego Zagłębia?
MARCIN JAROSZEWSKI: Po awansie byłem w domu o wpół do 3, a o 11 już negocjowaliśmy kontrakt Konrada Budka z jego menedżerem. Wieczorem był jeszcze grill - i na tym świętowanie się skończyło. W pracy jestem praktycznie cały czas. Byłem na pierwszym meczu finału CLJ między Legią a Lechem, oglądając zawodników, których ewentualnie chcielibyśmy w przyszłości. Może już zimą. I tak mija dzień za dniem. Rozmowy z menedżerami, zawodnikami, sponsorami... Roboty jest bardzo, bardzo dużo, ale jak popracujemy teraz - tak będziemy wyglądać przez najbliższe pół roku, a pewnie i cały sezon. Musimy mądrze to poukładać, by potem mieć satysfakcję.
Budżet klubu po awansie musi wzrosnąć?
MARCIN JAROSZEWSKI: Bym domknął go na minimalnym, zadowalającym mnie poziomie, do końca roku potrzebnych jest 250 tysięcy złotych. Musimy je znaleźć na rynku i sądzę, że jesteśmy w stanie. Nie będę już prosił miasta. Byliśmy umówieni, że do 3 milionów po awansie dojdzie kolejne 600 tysięcy. One w całości pójdą na premie i podwyżki dla zawodników, którzy wywalczyli awans. Ta kwota jeszcze nie jest nam przyznana, ale nie wyczuwam ze strony rady miasta złej woli, więc m.in. na niej buduję budżet.
Znaczne te podwyżki? Jak na II ligę, kontraktów nie mieliście niskich.
MARCIN JAROSZEWSKI: Zdawaliśmy sobie sprawę, że płacimy na I-ligowym poziomie. Teraz będziemy płacić na dobrym I-ligowym poziomie.
Telefony się urywają, zawodnicy chcą grać w Zagłębiu?
MARCIN JAROSZEWSKI: Jak najbardziej.
Niektóre nazwiska szokują?
MARCIN JAROSZEWSKI: Nie, choć zależy, kto czego oczekuje. My chcemy piłkarzy, którzy spełnią nadzieję całego środowiska. Nie chcemy wejść do tej I ligi i cały czas martwić się, czy się utrzymamy. To będzie wiązało się z frustracją kibiców, ludzi w klubie, zawodników, niską frekwencją - a co za tym idzie, z wpływami. Chcemy zaistnieć. Wiemy, że to silna liga. Pokazuje to przykład beniaminków z poprzedniego roku. Chrobry, Siedlce, Bytovia... Przez jakiś czas nawet Wigry były w dolnej części tabeli. Prócz nich, te drużyny broniły się przed spadkiem, nie brakowało momentów wręcz panicznych. Chciałbym, byśmy tego uniknęli. Widzę, jak zbroi się Miedź, jak wygląda Arka czy Płock, zobaczymy co w Zawiszy i Bełchatowie. To będzie górna połówka tabeli. Wygrane z nimi to będą niespodzianki, ale liczymy, że zmontujemy taki zespół, który będzie ciężko pokonać w tej lidze.
Macie świadomość, że Zagłębie to większy klub niż ubiegłoroczni beniaminkowie i jeśli wyniki będą słabsze niż w II lidze, to ludzie i tak będą niezadowoleni?
MARCIN JAROSZEWSKI: Zdajemy sobie sprawę z oczekiwań. Tu przez 35 sezonów była ekstraklasa, jesteśmy 4-krotnym wicemistrzem kraju, a Puchar Polski częściej zdobywały tylko Legia, Lech i Górnik. Bardzo szanujemy naszą historię, ona każe nam jej dorównywać, ale dziś warunki już nie są takie, jak kiedyś. Nie ma takiego przemysłu, takich sposobów finansowania. Musimy być bardziej samodzielni, choć miasto nam bardzo pomaga. To fajne. Naprawdę wyczuwa się, że wszyscy ludzie są życzliwi. Nie mówię tego przez wzgląd na awans - nawet kiedy nie szło, to szerokie grono się nie odwracało od klubu. Środowisko wokół Zagłębia funkcjonuje bardzo dobrze. Współpraca z Urzędem Miasta czy Miejskim Ośrodkiem Sportu układa się tak, że wiele spraw załatwiamy 1-2 telefonami. Czujemy wsparcie na każdym polu. Dzięki temu Zagłębie idzie do przodu.
Nawet w I lidze nie brakuje klubów, które muszą „kopać” się z szarą rzeczywistością, a Zagłębie to wizytówka całego regionu.
MARCIN JAROSZEWSKI: Bardzo dziękuję kibicom ze wszystkich miast, Będzina, Zawiercia, Czeladzi, Olkusza, Dąbrowy Górniczej, że nas wspierają. Chcemy im się odwdzięczyć. Wiemy, że Zagłębie to ich klub. Bazujemy na potencjale całego regionu. Nie chcemy budować czegoś stojącego na jednej grubej nodze, po której potknięciu zawali się cały klub. Hybrydowe finansowanie - poza Urzędem Miasta, który jest właścicielem - uważam za dobre. Nawet jeśli ktoś się wycofuje, to klub dalej działa. Nie ma w Sosnowcu szarej piłkarskiej rzeczywistości. Jest bardzo fajna rzeczywistość i najlepsza baza w regionie. Jeśli powstanie nowy stadion - a nie ma powodów, by wątpić - Kresowa będzie bazą Zagłębia Sosnowiec i akademii. Cztery boiska trawiaste, dwa sztuczne, za chwilę ma być budowane boisko do beach soccera czy sztuczne pod balonem. Do tego górka do kształtowania motoryczności, boiska do siatkonogi, a wokół jeziora tereny do biegania. Podgrzewana murawa, światła. Życzę wszystkim - nie tylko w Polsce, ale i Europie - by mieli takie warunki.
Jak zapatruje się pan na budowę nowego stadionu nie w miejsce Ludowego, a na Górce Środulskiej?
MARCIN JAROSZEWSKI: Bardzo dobry pomysł. Przede wszystkim - efektowne położenie. Ten stadion będzie górował nad miastem. Ponadto, to miejsce, gdzie mieszkańcy trzech dzielnic - Środuli, Zagórza i Sielca, czyli koło 70 tysięcy ludzi - będą mogli dojść na piechotę. Sądzę, że poświęcą 10 minut spaceru, by dotrzeć na stadion, co odciąży parkingi. Nie zostanie też zaburzone funkcjonowanie klubu, nie będziemy narażeni na dodatkowe wydatki związane z koniecznością wynajmowania stadionu. Obędzie się bez przeprowadzki. Wszystko w naszym mieście jest dobrze i mądrze planowane. Czekałem na moment, kiedy się to zacznie rozwijać. Wtedy jest sens tu być, tu pracować. Mam teraz bardzo dużą motywację do pracy.
Nowy stadion ma pomieścić 12 tysięcy widzów. Sam mówił pan kiedyś, że dzięki takiej liczbie kibice będą bardziej szanować go niż 40-tysięcznik.
MARCIN JAROSZEWSKI: Byłem niedawno na meczu we Wrocławiu. Mający jeszcze szansę na mistrzostwo Śląsk grał z aktualnym mistrzem, Legią. Przyszło niecałe 15 tysięcy ludzi. Na ten hit, spotkanie o stawkę, w mieście liczącym ponad 600 tysięcy! Wyglądało to smutno. Trzeba więc było się zastanowić, czy w 3 razy mniejszym Sosnowcu jest sens budować większy niż 12-tysięczny stadion. Myślę, że nie.
Gdy patrzy pan za siebie, pojawia się myśl: „Ojej, ale długą drogę przeszliśmy”?
MARCIN JAROSZEWSKI: II liga jawi się mi jako bagno i męczarnia. W pierwszym roku pracy niektóre rzeczy szły siłą rozpędu. Na część miałem niewielki wpływ, byłem całkiem nowy, nie chciałem niczego psuć. Okazało się, że trzeba coś pozmieniać. Jedno okienko transferowe, drugie, trzecie... Najważniejsze było zeszłego lata, kiedy wymieniliśmy 11 zawodników. To musiało się dotrzeć. Przyszliśmy do Zagłębia z określonym planem, rozpisanym na lata. Dziś można powiedzieć, że plan wypalił, ale też zdajemy sobie sprawę, że jeden niecelny strzał w danym momencie - i by nie wypalił. Szczęściu trzeba pomagać. Teoria farta przy tak wyrównanej lidze to było jakieś 40 procent. Łatwiej gra się w lidze, w której poziom jest zróżnicowany. Myślałem, że sprowadzając takich zawodników, jak latem, zdominujemy rozgrywki, ale inni też się wzmocnili, a z grup zachodniej i wschodniej powstała jedna. Uważam, że te drużyny, które teraz wchodzą do I ligi, są lepiej przygotowane niż zeszłoroczni beniaminkowie. Gdybyśmy awansowali rok temu, Zagłębie miałoby duże problemy z utrzymaniem. Pewnie zostawilibyśmy tamten skład, bo skoro chłopcy awansowali - to zasłużyli. Z drugiej strony - Raków, czyli mistrz tegorocznej wiosny w II lidze, nie zdominował Pogoni Siedlce, która była w I lidze słabeuszem. To też papierek lakmusowy, by nie podnosić nosa zbyt wysoko. Ale nie będziemy też mieć go przy ziemi, przepraszając, że się pojawiliśmy...
Mirosława Smyły i powierzenie zespołu „waszym” trenerom - Arturowi Derbinowi, Tomaszowi Łuczywkowi, Robertowi Stankowi, pod których wodzą nie przegraliście meczu, mieści się w tej teorii farta?
MARCIN JAROSZEWSKI: Wracając z Brzeska, już wiedziałem, co zrobię. Ostatnia rozmowa z trenerem Smyłą, przeprowadzona tamtego wieczora, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że muszę to zrobić. Nie miałem niczego do stracenia. Zagłębie nie spadłoby przecież z II ligi. Mogliśmy tylko zyskać. Dziś, po czasie, można powiedzieć, że była to mądra i trafna decyzja, ale wtedy miała z mądrością mniej wspólnego niż z desperacją. Słyszałem kiedyś takie powiedzenie, że jeśli ktoś działający w piłce nie ma szczęścia, to musi zmienić branżę. To, że awansowaliśmy, szczęściem nie było, bo ciężko sobie na to przez dwa lata zapracowaliśmy. Podjęcie jednak tamtej decyzji i fakt, że wszystko „odpaliło” - już farta w sobie miało. W tamtym czasie sam o sobie myślałem, że w środowisku narażam się na określenie mianem nieodpowiedzialnego czy idioty, ale nie liczyło się dobro moje i trenera, a Zagłębia. Trzeba było iść va banque. W życiu, tak prywatnym jak zawodowym, czasem było mnie stać na decyzje, których nikt nie rozumiał. Ja je podejmowałem i - odpukać - jakoś na tym wychodzę.
Byli tacy, którzy podali rękę, powiedzieli: „Przepraszam, pomyliłem się, nie wierzyłem w was”?
MARCIN JAROSZEWSKI: Piłka nożna ma to do siebie, że nie jest niczym wielce skomplikowanym, wszyscy się na niej znają i każdy - kolega przy piwie, ekspert w studiu, kibic - ma rację, dopóki nie musi brać odpowiedzialności. Dlatego jest taka fajna. Po przegranym meczu ludzie obrażają i plują. Nie czytam, ale wiem, bo czasem ktoś mi powie, że w internecie z nami „jadą”. Jeśli ktoś tego nie wytrzymuje - trudno. Nigdy nie powiem jednak komuś, kto wyzywał: „A widzisz! I co teraz powiesz?”. Nie mam pretensji, staram się każdego zrozumieć. Dla naszych kibiców często Zagłębie jest jedynym powodem do dumy, a Stadion Ludowy jedynym miejscem, w którym chcieliby poczuć się dumni. Jeśli my im to jeszcze zabieramy, to frustracja jest ogromna. Muszę żyć z tym, że wyzywają mnie czy chłopaków, choć niektórych - szczególnie młodych - jest mi żal, bo naprawdę przeżywają i ciężko to przechodzą. W pewnym momencie życia ma się poczucie własnej wartości i potrafi spojrzeć za siebie. Ludzie mają większe problemy, są chorzy, którym trzeba pomagać. A że ja mam taką pracę i z tego tytułu dostanę kilka „ch...”? Mogłem się jej nie podejmować. Nie liczyłem przecież, że ktoś będzie mnie tu głaskał.
Mówił pan wcześniej, że plan wypalił... Wypalił - czy wypala?
MARCIN JAROSZEWSKI: Umowa z Legią, naszym partnerem, jest podpisana do 2019 roku. Są w niej określone założenia na określone etapy. W najczarniejszym scenariuszu zakładaliśmy, że Zagłębie awansuje do I ligi w trzecim roku współpracy. Awansowało w drugim, więc wyszło najrealniej.
A docelowo to Zagłębie ma być mocnym I-ligowcem, czy kimś więcej?
MARCIN JAROSZEWSKI: Najpierw musimy się oswoić. Wyszliśmy na piękną przełęcz i musimy się rozejrzeć, kogo mamy wokół. Wszyscy na nas, jako nowych, będą patrzeć i zastanawiać się, co znaczymy w tym towarzystwie. Na tej przełęczy jednak całego życia nie spędzimy. Przed nami ostatnia góra, którą trzeba zdobyć. Ile to potrwa? Nie wiem. Poprzednią zdobywaliśmy 8 lat, a ta jest jeszcze wyższa i trudniejsza. Ale zaatakujemy. W ciągu 3 lat.