Też ciekawe wspomnienia z kariery Marka Bębna:
Po amputacji nogi szpital opuścił w piątek, a już w sobotę usiadł na trenerskiej ławce. Jego zespół wygrał wtedy 10:0. Taki jest Marek Bęben, były bramkarz m.in. Zagłębia Sosnowiec i Górnika Zabrze. W lidze rozegrał aż 311 spotkań.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Marek Bęben nie zapowiadał się na klasowego bramkarza. Raptem 183 centymetry wzrostu. Miał jednak odwagę, wyobraźnię i charakter, które pozwoliły mu rozegrać w lidze aż 311 spotkań. Najwięcej w barwach Zagłębia Sosnowiec i Górnika Zabrze, które w najbliższą sobotę będą rywalizować nie tylko o ligowe punkty, ale i dla Marka Bębna, który w wyniku zakrzepicy stracił kilka miesięcy temu nogę.
- Zbagatelizowałem sprawę. Noga bolała, ale myślałem, że to zwykle przeciążenie. Przecież ja nigdy nie chorowałem! Choroba rozwinęła się jednak szybko. Gdyby nie natychmiastowa interwencja lekarzy, mogłoby mnie na tym świecie już nie być. Ja jestem, ale prawej nogi już nie ma - mówi 58-letni Bęben.
Zagłębie albo wojsko. Oto jest dylemat
O tym, że ma talent do łapania piłek, przekonał się na czeladzkiej ulicy. - Od małego miałem do tego smykałkę. Gdy graliśmy ulica na ulicę, to Bęben zawsze musiał stać na bramce. Gdy trafiłem do CKS-u Czeladź, to jeszcze nie byłem przekonany do tego bronienia. Było nas dwóch - ja i Marek Kowalski. Gdy ja broniłem, to on szedł do ataku, gdy między słupkami stał Marek, to ja grałem na lewej obronie. Męczyłem się jednak, no i nie strzelałem bramek. I tak w końcu podjąłem decyzję, że będę bramkarzem. Byłem wtedy zapatrzony w Janka Tomaszewskiego i marzyłem, że kiedyś zagram w reprezentacji - wspomina.
O CKS-ie mówiło się przed laty, że to wieczny trzecioligowiec. Klub, który miał oparcie w czeladzkiej kopalni Saturn, nigdy nie miał wielkich ambicji. W realizacji bardziej odważnych celów przeszkadzało też bliskie sąsiedztwo Zagłębia, które chętnie sięgało po lepszych graczy z Czeladzi.
W 1978 roku padło też i na Bębna. - To był transfer z problemami. Był taki moment, że w ogóle przestałem grać w piłkę. CKS nie był w stanie załatwić mi etatu na kopalni, więc pracę znalazłem sobie sam - w Mostostalu Będzin - wspomina Marek Bęben. Piłkarskie buty i rękawice rzucił w kąt na prawie rok. I pewnie tak by zostało, gdyby nie trener Górnika Piaski. - Przyszedł do mojego ojca i tak długo go urabiał, że w końcu wróciłem na boisko. Gdy już grałem w Górniku, to szybko przypomniał sobie o mnie CKS. O przejściu do Zagłębia zadecydował jeden mecz, z Sarmacją Będzin. Przegraliśmy 0:1, ale ja wyciągnąłem przynajmniej osiem sytuacji sam na sam. Kilka dni później do moich drzwi zapukał Krzysztof Smulski, działacz Zagłębia. Już wtedy interesowała się mną Odra, więc mój ojciec myślał, że to delegacja z Wodzisławia. Szybko został jednak wyprowadzony z błędu i poinformowany, że albo trafię do Zagłębia, albo do... wojska - opowiada.
Trzy karne dla Górnika Zabrze
W Zagłębiu grał przez kolejne dwanaście sezonów. W 1990 roku przyszła oferta z Górnika Zabrze. - Nie było się nad czym zastanawiać. To wielka firma, a wtedy wciąż krajowa czołówka. Wysoko cenię sobie spotkania w barwach Górnika Zabrze - w Pucharze Polski z GKS-em Katowice, gdy obroniłem trzy karne, czy debiut w Pucharze UEFA, gdy za rywala mieliśmy HSV Hamburg. Dużo jest tych spotkań... - wspomina Bęben.
Inne niezapomniane spotkania? - Był taki mecz z Lechem, jeszcze na starym boisku w Poznaniu. Strasznie nas cisnęli, a skończyło się bez bramek. W "Sporcie" dostałem wtedy dziewiątkę, a mama wycięła z gazety tytuł "Bęben zatrzymał poznańską lokomotywę" - opowiada były bramkarz. Niezwykły mecz zagrał też w Gdyni. Arka gniotła Zagłębie niemiłosiernie, ale po golu Jerzego Dworczyka sosnowiecki klub wygrał 1:0. Następnego dnia w prasie pojawiły się tytuły: "Bili jak w Bęben i przegrali".
Grożono mu śmiercią
Ligową karierę nieoczekiwanie zakończył w barwach Odry Wodzisław. - W Zagłębiu już powiesiłem buty na kołku, kibice mnie pożegnali i... w wieku 40 lat dostałem propozycję z Odry Wodzisław. Miałem szkolić bramkarzy, a sam stanąłem między słupkami - wspomina Bęben. Pomógł wtedy Odrze utrzymać się w lidze. Złapał karnego Mariuszowi Śrutwie, w efekcie czego zawodnik Ruchu Chorzów nie został królem strzelców. Przygodę z ligową piłką zakończył dopiero po meczu ze Stomilem Olsztyn, gdy Marcin Szulik zaskoczył go strzałem z 25 metrów. - Powiedziałem sobie wtedy, skoro nie łapię piłki uderzonej z takiej odległości, to najwyższy czas kończyć karierę. I słowa dotrzymałem - podkreśla Marek Bęben.
Później pracował w Wodzisławiu, jako trener bramkarzy i kierownik drużyny. - Siedem lat dojeżdżałem z Czeladzi do Wodzisławia. Siedem lat tak się męczyłem. Były okresy, że wychodziłem z domu o siódmej rano, a wracałem późnym wieczorem. Działałem jak robot. Wstać, umyć się, zjeść coś i do auta. Pamiętam, jak za trenera Waldemara Fornalika wróciliśmy z Poznania do Wodzisławia o drugiej w nocy. W Czeladzi byłem przed czwartą. Spałem dwie godziny i już jechałem z powrotem na odnowę biologiczną. Towarzyszem tych podróży był mój syn Marcin, który też przecież grał w Odrze. Czasami patrzyliśmy na siebie wilkiem, bo byliśmy od siebie uzależnieni. Ja mogłem już wracać do domu, ale czekałem na niego. On był już po treningu, ale ja miałem wtedy spotkanie u prezesa. Marcin tułał się wtedy godzinami po Wodzisławiu i czekał. Zupełnie bez sensu - opowiada.
Z Odrą rozstał się, gdy upomniał się o wypłatę zaległych pieniędzy. Potem nie mógł znaleźć pracy. Zapomniało o nim Zagłębie, w którym za szkolenie bramkarzy odpowiadał kierownik drużyny Waldemar Włosowicz. Bęben zaczął pracować w klubach z niższych lig - m.in. w Czarnych Sosnowiec i Sarmacji Będzin. W Sarmacji naraził się ojcu jednego z piłkarzy, który groził mu śmiercią. - To był nieprzyjemny incydent. Ojciec twierdził, że marnuję talent jego syna. To był taki będziński cwaniak. Wydawało mu się, że jak do mnie przyjdzie i postraszy, to zmięknę. To nie były żarty, bo groził mi śmiercią. Nie chciałem ruszać tej sprawy, ale ktoś doniósł na policję. Zostałem przesłuchany. To nie było miłe. Potem, gdy wieczorem wracałem do domu, to z niepokojem oglądałem się za siebie - twierdzi.
Na jednej nodze
Od siedmiu lat pracuje w Morawicy, niewielkiej wiosce nieopodal Kielc. - Trafiłem tutaj za sprawą Jacka Pawlika, który był wtedy trenerem Moravii. Jacek zaproponował mi indywidualne treningi z jednym z obiecujących bramkarzy - Dominikiem Dykiem - wspomina z Bęben, który z czasem został pierwszym trenerem Moravii i osiadł w Morawicy na dobre.
- To przyjemne miejsce do życia. Cisza, spokój, dużo zieleni. W klubie jestem alfą i omegą. Działacze liczą się z moim zdaniem. Doświadczenie zdobyte w ekstraklasie robi swoje - podkreśla.
Niestety, w marcu tego roku sielankę przerwała choroba, która doprowadziła do amputacji nogi. - Ciągle człowiek kopał tę piłkę prawą nogą, to i się dokopał. Zakrzepica to choroba bramkarzy, bo znam więcej takich przypadków jak ja - mówi Bęben.
- Gdy leżałem w szpitalu, to prosiłem Boga, żeby pozwolił mi stamtąd wyjść i wrócić do pracy. Znowu zobaczyć zieloną murawę i usiąść na trenerskiej ławce. Patrzenie na chorych, cierpiących dołuje. A jak się jest w ruchu, robi to, co się kocha, czas szybko leci. Gorsze tragedie ludzie przeżywają i jakoś dają sobie radę - podkreśla.
Bęben opuścił szpital w piątek, a już w sobotę usiadł na trenerskiej ławce. Moravia pokonała wtedy Koprzywiankę Koprzywnica aż 10:0. - Obawiałem się jak ludzie na mnie zareagują. Czy będą złośliwe komentarze, śmiech. Wiadomo jak to jest - z jedną nogą, o kulach. Nie usłyszałem jednak żadnego przykrego komentarza. Mieszkańcy Świętokrzyskiego to życzliwi ludzie - uśmiecha się Bęben, który ma teraz tzw. wstępną protezę nogi.
Podczas sobotniego meczu Zagłębia z Górnikiem zostanie przeprowadzona kwesta, z której zysk będzie przeznaczony na zakup nowoczesnej protezy. - Cieszę się, że pamiętają o mnie w Sosnowcu i Zabrzu, ale z drugiej strony jest to dla mnie trochę krępujące. Otrzymałem zaproszenie na mecz, a że Moravia gra dopiero w niedzielę w Sandomierzu, to pewnie przyjadę - kończy Bęben. Po amputacji nogi wprowadził zespół z Morawicy do czwartej ligi.
Cały tekst:
http://katowice.wyborcza.pl/katowice/1, ... z4IXKuesUV